4. Szczęście przychodzi samo

800 21 9
                                    

Każdy z nas ma miejsce, oprócz własnego domu, w którym czuje się naprawdę dobrze. Mogłam z łatwością wymienić takie miejsce Nicolasa, czy Manon, ale długo zastanawiałam się nad swoim własnym. Kiedyś, gdy byłam mniejsza, powiedziałabym, że to szkoła, ale zbiegam czasu stwierdziłam, że to w sumie głupie, bo nie stwarzała ona we mnie żadnych pozytywnych emocji albo wspomnień. W końcu doszłam do wniosku, że jakbym musiała wybrać takie miejsce, byłby to dom Nicolasa. Lubiłam tam przychodzić, bo zawsze zastawałam przytulną i rodzinną atmosferę. Zazwyczaj był w domu jego tata, mama, a radości dodawał dziesięcioletni chłopiec, który był bratem mojego przyjaciela.

W sobotę po południu skorzystałam więc z zaproszenia jego mamy na obiad. Założyłam ładną i przewiewną sukienkę w kwiatki, a na to czarną kurtkę. Mimo że był środek kwietnia, było dosyć ciepło, jednak dla mnie to jak najbardziej dobrze, bo uwielbiam lato, za to nienawidziłam zimy. Zapukałam do drzwi wejściowych. Otworzył mi mój przyjaciel i wpuścił mnie do środka. Od razu poczułam cudowny zapach obiadu i automatycznie na moją twarz wpłynął wielki uśmiech. Pani Meunier gotowała naprawdę pysznie, nigdzie nie mogłam zjeść tak dobrze, jak u niej.

– Marise, cześć skarbie! – powitała mnie kobieta, stojąc w kuchni. Pan Maunier pomachał w moją stronę, widząc, że przyszłam. Siedział przy stole i czytał gazetę.

– Dzień dobry – odrzekłam. – Pomóc w czymś?

– Możesz rozłożyć talerze i sztućce – powiedziała, uśmiechając się życzliwie.

Wzięłam więc talerze i rozstawiłam je na stole, a następnie sztućce. Po jakimś czasie zasiedliśmy do stołu. Usiadłam obok Nicolasa i jego brata. Nałożyłam sobie pierwsze danie, a zaraz po mnie chłopak, tylko że podwójną porcję, za co jego mama posłała mu zniesmaczone spojrzenie.

– Co u ciebie? Jak w szkole? – zapytała pani Meunier.

– Dobrze, tak jak dawniej. – Wzruszyłam ramionami z nieśmiałym uśmiechem.

– A jak twój tata? Nadal tyle pracuje? Żadnych zmian na lepsze? – dopytywała.

– Niestety, nadal przesiaduje długo poza domem. Próbowałam z nim na ten temat porozmawiać, tak jak mi pani doradzała, ale nie wydawał się przejęty i w ogóle nie brał tego na poważnie. Wczoraj też z nim rozmawiałam i prosiłam, aby wziął sobie chociaż dzień wolnego i spędził ten czas ze mną – oznajmiłam i wzięłam łyka soku pomarańczowego.

Mama Nicolasa z wykształcenia była psychologiem. Wizyty pacjentów przyjmowała w swoim biurze, w domu. Czasem pomagała mi w moich problemach, które w większości dotyczyły taty. Chciała z nim nawet osobiście porozmawiać, nie tylko przemówić mu do rozsądku, ale też po prostu spotkać się jako starzy znajomi. Mój tata nie przyjął zaproszenia. Wymigał się wymówką, że teraz nie ma czasu, ale za niedługo na pewno się spotkają.

Za to tata Nicolasa był lekarzem. Mam wrażenie, że to on opiekował się bardziej swoimi synami. Przede wszystkim, jako wykształcony i doświadczony lekarz, pilnował, aby nie chodzili w zimę bez czapki i zawsze, każdego dnia, kazał brać im tabletki z witaminami. Wolał zapobiegać niż leczyć, co naprawdę działało.

– To dobrze. Jak to przyjął? – rzuciła, a ja ściągnęłam brwi, próbując sobie coś przypomnieć z wczoraj. Czasami najbliższe wspomnienia wydawały się, jakby zdarzyły się sto lat temu i za nic w świecie nie potrafiłam sobie ich przypomnieć.

– Nie był zachwycony, ale powiedział, że postara się o wolne, gdy tylko skończy projekt dla ważnego klienta. Mam nadzieję, że wyjedziemy na piknik i będziemy spać w namiocie, tak jak kiedyś. – Uśmiechnęłam się na wspomnienie z dawnych lat. To było naprawdę dawno, ale miałam nadzieję, że to mogłoby być takie samo i się nie zmieniać.

SerendipityOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz