Rozdział 16

16 5 2
                                    

Jakiś czas później kiedy wróciłyśmy już do Bath, odwiedził nas Vincent. Akurat siedziałyśmy z Jane w pokoju dziennym i podziwiałyśmy ogród, który, jako że wiosna na stałe zawitała, rozkwitnął. Widok twarzy dobrego przyjaciela rozchmurzył nas. Uśmiechnęłyśmy się i zaprosiłyśmy go do środka. Trzeba przyznać, byłyśmy zdumione, że nas odwiedził – nie robił tego od śmierci swoich rodziców. W każdym razie w momencie, kiedy stał w progu pokoju, mógł mieć istotny powód, by to zrobić – minęły trzy dni od naszego powrotu z hrabstwa Chesire i nie złożyłyśmy mu żadnej wizyty, ani też nie zostawiłyśmy liściku. Jak widać brak informacji od nas, zmusił go do podjęcia tak radykalnych kroków; to jest, odwiedzenia nas.

- Niepokoiłem się, że coś się stało. – Zaczął, kiedy już siedzieliśmy na sofie. – Nie odzywałyście się, nie pisałyście, więc uznałem, że wezmę sprawy w swoje ręce i tym razem to ja was zaskoczę swoją osobą.

- Przepraszamy. – Wydukała Jane, która poczuła, że to jej wina. – Widzisz... Nie chciałyśmy ci się od razu narzucać. Ciągle nosisz żałobę, zresztą, my też... A musiałyśmy tam iść. Nie chciałyśmy opowiadać o tym, co tam się działo. To byłoby... Och, to byłoby okropne!

- Żałoba nie oznacza, że nie możecie się bawić! – Powiedział, starając się uśmiechnąć pogodnie, jednak w tym uśmiechu nadal tkwiły wielkie pokłady bólu. – Już wam mówiłem; nie chcę, żebyście z tego powodu chodziły smutne. Śmierć moich rodziców... Cóż. Nie da się tego cofnąć i zmienić. Ale pomyślcie, jak oni by się czuli, widząc was dwie, niecieszące się z życia, przez nich. Opowiedzcie więc już, jak było i nie próbujcie się więcej wykręcać. Czy wasz plan się powiódł? Chcę znać wszystkie szczegóły, nie oszczędzajcie mi niczego!

Przystąpiłyśmy z Jane do opowiadania. Pomyślałyśmy, że może w ten sposób faktycznie Vincentowi się polepszy, słysząc kilka nowin innych, niż te przyziemne. Opowiedziałyśmy mu więc pokrótce o samym dworze, o gościach, którzy byli na ogół napuszeni oraz o samym zachowaniu pana Lancestera i jego zimnego, nieprzyjemnego ojca. Ostatni z tematów rozwinęłyśmy na ponad godzinę, debatując, czy to może oznaczać koniec umizgów pana Lancestera do Jane.

- Czyli – Vincent zamyślił się. – Hrabia nie okazał przychylności do waszego związku?

Jane zarumieniła się i zaczęła pośpiesznie kiwać głową na boki.

- O nie, nie! Nigdy nie byłam związana z panem Lancesterem!

- A jednak dostałaś od niego naszyjnik, czyż nie? – Zapytał z pewnym wyrzutem, na co ona skrzywiła się i zamilkła.

- Chodzi o to – Zaczęłam prostować sprawę. – że hrabia nie wyglądał na jakoś specjalnie zadowolonego ze znajomości, jaką nawiązał jego syn. Może szło o to, że państwo Knightley mają niższą pozycję społeczną? Albo, bez urazy Jane, o ich stan majątkowy, albo...

- Albo o maniery. – Dokończyła Jane. – Moja matka zachowywała się skandalicznie. Na pewno hrabia zwrócił na to uwagę. Jednak tym razem, jestem w stanie jej wybaczyć, a nawet być za to wdzięczna. Być może to właśnie ona zapewniła mi spokój od ich rodziny.

Vincent zakręcił wąsa do góry i po chwili namysłu, zapytał.

- Masz jeszcze ten łańcuszek od pana Lancestera?

- Ależ się uwziąłeś na tę błyskotkę! – Zawołałam, zanosząc się śmiechem, na co Vincent się zaczerwienił.

- Masz ją, Jane? – Powtórzył pytanie. – To ważne. Jeśli nie kazał ci jej zwrócić, to znaczy, że jeszcze nie zrezygnował.

- Skąd takie przekonanie? – Zapytałam. – Ja mam nadal pełno błyskotek od moich adoratorów i jakoś nadal jestem niezamężna.

- Tylko że względem ciebie żaden z nich nie okazywał względów tak otwarcie, jak robił to pan Lancester. Z twoją matką ani bratem nikt się nie poznawał, a rodzice Jane poznali już ojca pana Lancestera. Tutaj więc sprawa ma się trochę inaczej, dlatego... – Przerwał i zwrócił się ponownie do Jane. – Powiedz mi, czy pan Lancester prosił cię o zwrócenie naszyjnika?

- Nie... – Wydukała z rosnącym przerażeniem. – Nie prosił. Nadal mam go w domu...

Słowa te były tak ciężkie, że zawisły w pomieszczeniu na dobre kilka minut. Chcąc jednak przywrócić pozytywną atmosferę, zakończyłam temat następującym wyznaniem.

- Może jeszcze wróci i odbierze co jego, a później zniknie na dobre! Nie traćmy nadziei; pogoda dzisiaj jest taka piękna. Szkoda marnować dzień na smutki; wyjdźmy lepiej do ogrodu, skoro jesteśmy już tutaj razem.

Ta propozycja podniosła moich przyjaciół na duchu i kilka minut później wyszliśmy na krótki spacer po alejach ogrodowych, gdzie w promieniach popołudniowego słońca, rozprawialiśmy już o innych, bardziej przyjemnych tematach, niż o jakiejś dwójce naprzykrzających życie Jane, mężczyznach.

Razem w nieszczęściuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz