Zgodnie z moim projektem, tego samego dnia po południu Jane przyszła do mnie na herbatę. Jej wizyta przebiegła po mojej myśli – to znaczy – nie wyczuła podstępu. Kiedy wybiła szesnasta, ona dopijała właśnie ostatnie łyki napoju, a ja stałam przy oknie i wyglądałam przez nie jak gdyby nigdy nic. Wtem, do salonu weszła moja matka, którą pierwszy raz od naprawdę dawna widziałam w stroju dziennym, a nie w bieliźnie do spania. Miała na sobie czarną, długą suknię, której założenie samoistnie dodało jej urody. Był to podwójnie radosny widok.
Kiedy weszła i usiadła przy nas, Jane była w szoku – przecież wiedziała, że moja matka choruje i nie chce się z nikim widzieć, wliczając w to swoją własną córkę.
- Jak dobrze panią widzieć! – Wyrwało jej się, kiedy ta koło niej usiadła.
- Też się cieszę, że cię widzę, Jane. – Odparła i wysiliła się nawet na uśmiech.
Zapadła dłuższa chwila ciszy, w której wyczuwałam, jak Jane usilnie chce złapać ze mną kontakt wzrokowy, żebym wyjaśniła jej, co takiego się stało, że mojej matce zachciało się kontaktu z ludźmi. Ja jednak wiedziałam, że za wszelką cenę, że nieważne jak Jane będzie mnie wierciła spojrzeniem, ja nie mogę odwrócić głowy od okna. Udawałam więc dalej, że podziwiam krajobraz i marzę o czymś z głową w chmurach, jak zwykły to robić panny w moim wieku. Wiedziałam, że jeśli teraz spojrzałabym Jane w oczy, ta zwęszyłaby podstęp. Jedyną rzeczą, jaką mogłam zrobić, to czekać i wierzyć, że moja matka spełni moją prośbę.
Ale Jane nie była głupia. Wiedziałam, że prędzej czy później i tak domyśli się, że to mój pomysł. Mojej matce nie byłaby w stanie odmówić, tego byłam pewna, więc kiedy kwadrans później ta zaproponowała jej kilka moich nieużywanych sukien, Jane musiała się zgodzić, (chociaż kątem oka czułam na sobie jej zdenerwowany wzrok).
- Suknia była za mała na Emily już od początku, założyła ją tylko raz, czy dwa, więc nie jest wcale zniszczona. Nie oddała jej też do sklepu, bo za bardzo jej się podobała. – Tutaj poprosiła jedną ze służących, żeby przyniosła suknię, o której była mowa. – Z resztą, jak sama widzisz, jest piękna. – Kontynuowała, kiedy już trzymała ją w rękach – Czułam, że muszę coś zrobić w tej sprawie, żeby nie zmarnowała się zupełnie i wtedy – Przerwała i zerknęła szybko na mnie, po czym ujmując rękę Jane, co było rzadkością, gdyż nie przepadała za żadną formą kontaktu fizycznego. – Wtedy pomyślałam o tobie. Jesteś podobnej budowy jak Emily, więc suknia powinna leżeć na tobie idealnie.
Miejsca na protesty ze strony Jane nie było. Zwyczajnie nie wypadało. Z pokorą i trochę wymuszoną radością przyjęła ten piękny prezent, chociaż wiedziałam, że dostanie mi się, kiedy matka wyjdzie. A wyszła już niecały kwadrans później i nie wróciła już do nas, bo była zbyt zajęta odpoczynkiem po spędzeniu czasu z nami. A Jane i ja zostałyśmy same. Nie mogłam jej już wtedy ignorować, musiałam usiąść obok niej na kanapie, albo w fotelu. Wybrałam fotel, bo był dalej, a ja faktycznie byłam zestresowana jej reakcją i tajemniczym milczeniem.
- Nie jestem na ciebie zła, Emily. – Przemówiła w końcu wyrozumiale, a ja natychmiast zwróciłam głowę w jej stronę. – Wiem, że ta suknia i nagła propozycja od twojej matki nie były przypadkiem. – Ciągnęła dalej. – Ale naprawdę nie musiałaś tego robić...
Szybko wyskoczyłam z fotela i znalazłam się tuż obok niej, gdzie czule złapałam jej rękę i zajrzałam głęboko w oczy.
- Och, ale Jane! Tak bardzo chciałam, żeby moja najlepsza, najdroższa przyjaciółka miała piękną suknię! Nie chciałam sprawić ci przykrości, naprawdę!
Ta chwilę milczała, jednak milczenie to opatrzyła łagodnym uśmiechem, przez co trochę się uspokoiłam. Chwilę później wstała i podeszła do zawiniątka, w którym leżała suknia, o której była mowa. Rozprostowała ją i przyłożyła do swojego ciała, jakby chciała mi siebie zaprezentować. Obróciła się i po chwili powiedziała.
- Nie jestem zła, Emily. Nie mogłabym, bo wiem, że chciałaś dobrze. Bardzo mi to schlebia, że tak wiele dla ciebie znaczę. Jednakże...
„Jednakże". Cóż za mrożące krew w żyłach słowo. Słowo, które gasi płomyk radości, które zmywa uśmiech z twarzy, słowo, które kończy dobrą część zdania. Bo to, co pojawia się za „jednakże", zwykle jest już niczym przyjemnym. Tak samo było i tym razem.
- Jednakże? – Powtórzyłam z niepokojem i wstałam, by pokazać tym samym wyraz aprobaty, przyglądając się sukni. – Nie ma miejsca na żadne „jednakże" w naszej rozmowie, moja kochana.
- Emily... – Wyszeptała po cichu i pokręciła głową, opuszczając jednocześnie suknię i zwijając ją z powrotem. – To naprawdę miłe, ale wiesz, że nie mogę tego zrobić. Nie przyjmę takiego prezentu, nawet jeśli wręczyłaby mi go sama królowa. Wciągnięcie w to twojej matki – Ciągnęła dalej z naciskiem, kiedy zauważyła, że chcę jej przerwać. – Było to kochane z jej strony, jednak wiem, że to ty ją o to prosiłaś.
- Ale ja tylko chciałam dobrze..!
Zrezygnowana cofnęłam się w głąb pokoju i ze spuszczoną głową opadłam na kanapę.
- Nie smuć się, proszę. – Podeszła do mnie i usiadła obok. – Przecież mam swoją suknię, może nie tak ładną jak twoja, bez tych różnych koronek i kokardek, ale ciągle ją mam. To tylko materiał, a przecież obie wiemy, że liczy się serce.
Pokiwałam zrezygnowanie głową i przytaknęłam. Miała rację, to serce się liczy i sama wyznawałam tę samą zasadę. Chciałam po prostu zrobić coś miłego, żeby Jane mogła poczuć się piękna na balu.
Kiedy tak siedziałam i w milczeniu rozważałam jej słowa, godząc się z jej honorową decyzją, wpadłam na pewien pomysł. Wstałam i ostrożnie podeszłam do zwiniętej sukni i złapałam za jedną z kokard ją zdobiących. Szybkim, gwałtownym ruchem szarpnęłam materiał, który się podarł, a w ręku została mi delikatna, różowa kokardka. Podniosłam wzrok na Jane i chwilę tak trwałam. Zanim ta zdążyła zareagować na ten mój nieprzewidziany ruch, ja stałam już przed nią z wyciągniętą dłonią.
- Proszę. – Podałam jej kokardę. – Niech krawcowa ją przyszyje do twojej sukni. Na pewno będzie pięknie wyglądała. Będzie małą, nierzucającą się w oczy, ale jednak mającą wielkie znaczenie sentymentalne, ozdobą. A tę suknię każę naprawić i oddam pannie Hood, jednej z naszych służących. W ten sposób suknia faktycznie się nie zmarnuje, a ja w jakiś sposób ci pomogę.
Jane posłała mi ciepłe spojrzenie, pełne dumy. W mig złapała kokardę i po chwili uściskała mnie tak mocno, że ledwo mogłam złapać oddech. Poczułam, jak z jej policzków spłynęły łzy radości, które kapnęły na moje ramię. Wyszeptała mi prosto do ucha słowa podziękowania.
- To najlepsza z decyzji, jakie mogłaś podjąć! Dziękuję!
CZYTASZ
Razem w nieszczęściu
Ficção Históricapoczątek XX wieku, Anglia. Trójka przyjaciół wiedzie spokojne życie w Bath w hrabstwie Somerset. Ich niezakłócony wcześniej spokój psuje jednak nieoczekiwane wydarzenie na jednym z bali - nikt nie przypuszczał, że pojawienie się tajemniczego, szarm...