Rozdział 18

25 5 3
                                    

W tym ogólnym tłoku przykrych wydarzeń stało się jednak coś, czego żadne z naszej trójki by się nie spodziewało. Radosne wydarzenie było jak woda na pustyni bólu, na której wówczas tkwiliśmy. Szczególnie Vincent był poruszony, bo sprawa ta, dotyczyła głównie jego. Pewnego ranka siedział on w swoim gabinecie, czytał gazetę w skórzanym fotelu i dopijał resztki kawy, kiedy służba przyniosła jak co dzień pocztę. Pierwszym listem, jaki rzucił mu się w oczy, był ten z Sussex, na który czekał od miesiąca, (sprawa związana z tym hrabstwem, przypominając, dotyczyła napadu na bank). A więc wreszcie jakieś wieści! – Ucieszył się Vincent, dobierając się do koperty, jednocześnie z tyłu głowy smutniejąc, bo dopilnowanie tej sprawy była ostatnią prośbą, jaką polecili mu rodzice, zanim... No cóż... Zanim zginęli.

Vincent rozwinął list i wczytując się w kolejne zdania, kąciki jego ust zaczęły się podnosić. Wieści, jakie były zawarte w środku, były wyjątkowe radosne – złapano rabusiów, którzy napadli na bank w marcu i wkrótce później znaleziono skradzione pieniądze. Wiele rodzin w końcu odzyskało stracone środki do życia, przez co mogli odetchnąć z ulgą, a Vincent poczuł, że spełnił ostatnią wolę rodziców. Z o wiele lżejszym sercem złożył list z powrotem i przystąpił do przeglądu pozostałych. Kupka tkwiąca na srebrnej tacy była wcale niemała – było tam z co najmniej osiem listów. Vincent przeglądał kolejno koperty, odkładając te mniej ważne na jedną stronę biurka, a te ważniejsze na drugą. Aż w pewnej chwili... A może mu się tylko zdawało? No bo... Przecież, czy to w ogóle mogło być możliwe? Vincent przetarł oczy i omal nie spadł z fotela, kiedy na jednej z kopert dostrzegł znajome, pochyłe pismo. Pismo... Jego matki.

Drżącymi rękami, z oczami otworzonymi szeroko, w obawie, że to, co widzi, zaraz okaże się snem, otworzył najostrożniej jak mógł pożółkłą, trochę zniszczoną kopertę i wyjął ze środka jednostronicowy list – list, zaadresowany do niego. Poczuł, jakby jakaś gula stanęła mu w gardle, trząsł się i sam nie wierzył w to, czy trzyma w rękach to, co faktycznie trzymał. Jakąś dłuższą chwilę trwał w tym paraliżu, nie mogąc odczytać pierwszych słów z wrażenia, jakie nim zawładnęło. Przez minutę powtarzał na głos pierwszą linijkę, ale bezskutecznie. Nie mógł ruszyć dalej, aż wreszcie zdenerwowany swoją niemocą odłożył na bok kartkę, bo z oczu popłynęły mu łzy, przysłaniające obraz.

Kilka nerwowych wdechów i wydechów później, kiedy otarł rękawem koszuli łzy i odzyskał w miarę możliwości spokój, ponownie chwycił list do ręki. Zapisane na nim były kolejne słowa:

14. 04.1912 r., Atlantyk

Do naszego Najdroższego Syna, Vincenta.

Skarbie, przepraszamy... Nie ma w naszych sercach ani umysłach słów, które byłyby w stanie oddać nasze uczucia. Wokół nas panuje taka panika... Taki chaos..! Ludzie już teraz wiedzą, że to ich ostatnie... Och! Ostatnie godziny! To okrutne i brzmi tak niedorzecznie! Kto ma moc, by przewidzieć, kiedy umrze? Otóż my mamy... Toniemy!

Vincencie, nasz Kochany, Jedyny Synu, prosimy, nie płacz po nas długo, ani nie rozpaczaj. Zawsze będziemy przy Tobie, zawsze, obiecujemy! Nasze dobra i dziedzictwo powierzamy w Twoje ręce z sercem spokojnym, jak otaczająca nas tafla wody. Wiemy, że poradzisz sobie ze wszystkimi przeciwnościami losu, Synu. Jesteś bardzo silny i mądry, a kiedy będziesz potrzebował pomocy, twoi przyjaciele na pewno Ci z nią pośpieszą. Nigdy nie będziesz sam, Synu, wiemy o tym i wierzymy, że i Ty jesteś tego świadom.

Musisz jednak wiedzieć i wybaczyć nam, a szczególnie mi, Twojej matce, że wybrałam śmierć. Bo tak – ja miałam wybór. Błagam Cię jednak o zrozumienie i żebyś nie potępiał mnie za ten czyn! Otóż ten przeklęty statek stanie się, to jest... Stał się... Grobem tylu istnień, przez brak odpowiedniej ilości szalup. Marynarze i pracownicy Titanica każą wsiadać nam, kobietom i dzieciom i zajmować miejsca, póki jeszcze są... Póki jeszcze są, rozumiesz! Proszę, Najdroższy Synu, nie wiń matki, za to, co zrobiła! Ale zrozum, chyba nie miałabym serca, nie umiałabym sobie spojrzeć w twarz, gdybym zostawiła tutaj Twego ojca na oczywistą śmierć! Zrozum i postaraj się nie myśleć o mnie źle; nie chciałam Cię zostawiać, ale na samą myśl o tym, że miałabym przeżyć a on... Och nie, nie! To za okrutne!

List ten, chociaż pożegnalny i smutny, jest przepełniony wielką miłością Twoich kochających rodziców. Przekazujemy go jednej z kobiet płynącej z nami. Ta obiecała nam, tuż przed wejściem do szalupy, że nada ten list i sprawi, że zostanie on dostarczony do Ciebie, Synku, tak szybko, jak tylko dopłyną na suchy ląd. Niech Bóg jej błogosławi, niech ten list dotrze do Ciebie, niech chociaż trochę te słowa Cię uspokoją!

Ojciec i ja kochamy Cię, Vincencie. Jednak to już ostatnie chwile... Zbliża się nasze pożegnanie... Synku Najmilszy... Bądź zdrów, ożeń się, miej dzieci, rodzinę i czerp z życia jak najwięcej, bo nie znasz dnia ani godziny, kiedy..! Och! A my, już zawsze z Tobą, błogosławimy Ci i prosimy, żebyś wybaczył nam wszelkie grzechy. Twoje grzechy również zostają wybaczone. Kartka się kończy i chyba pierwszy raz cieszymy się z ojcem, że tak się dzieje – dalsze słowa byłyby tylko coraz bardziej przepełnione goryczą... Zwiniemy list i damy go teraz tej kobiecie... A później położymy się, jedno przy drugim i razem, wspólnie, już na zawsze, odejdziemy z tego świata. Wybacz nam i kochaj, jakbyśmy nigdy Cię nie opuścili.

Kochający na zawsze,

Mama i Tata

Trudno o bardziej wzruszające słowa niż te, które w takim pośpiechu nakreśliła matka Vincenta na kilka godzin przed tą tragedią. Tak dokładne i wzruszające opisy wydarzeń mających miejsce na tym statku – statku-widmo, który już teraz leżał głęboko pod wodą, były wstrząsające. Był to prawdziwy list zza światów, list z krainy zmarłych, który dogłębnie wszedł w serce Vincenta, jak i moje i Jane, kiedy nam o tym opowiedział. Vincent sam nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć, nie spodziewał się, że rodzice w ostatnich chwilach pomyśleli o tym, żeby do niego napisać. Jedyną rzeczą, jaką teraz wiedział, było tylko to, że był wdzięczny losowi, że udało mu się przeczytać list i że dostarczono mu go. Poniekąd, po jakimś czasie, zaczął odczuwać też ulgę. Otwarcie stwierdził, że nie obwinia matki – co więcej, że nawet ją rozumie i że gdyby miał stanąć w podobnej sytuacji, postąpiłby tak samo. Po otrzymaniu tego listu jeszcze z większym podziwem i miłością mówił o swoich odważnych rodzicach i dbał o ich dom, jakby faktycznie nigdy z niego nie odeszli. Stwierdził też, że jest wyjątkowo dumny z faktu, że ma na nazwisko Groole. Można powiedzieć, że tamtego dnia za sprawą listu, Vincent odzyskał część spokoju i zatraconej w czeluściach żałoby, duszy.

Razem w nieszczęściuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz