Rozdział 9

26 5 5
                                    

Zaczynał się pierwszy tydzień kwietnia, a data wyjazdu Vincenta do Ameryki, wraz z nim. Za tydzień miał zniknąć za horyzontem, na Bóg wie ile czasu, więc już teraz, w celu wykorzystania jak najwięcej czasu wspólnego, ja, Jane i Vincent wybraliśmy się do opery. Namówiłyśmy go na to wyjście niemalże siłą, ponieważ ten nie za bardzo cenił sobie taki rodzaj rozrywek.

Weszliśmy do przestronnej sali, która przepięknie oświetlona, sprawiała wrażenie, niczym wyjętej z poezji. Filary sięgały sufitu, pięknie ozdabiając pomieszczenie i oddzielając poszczególne balkoniki od siebie. Głównymi panującymi w pomieszczeniu kolorami były czerwień (w postaci kurtyn), oraz złoto, zdobiące siedzenia, scenę i podest. Fotele były ustawione obok siebie, a jednak znajdowała się między nimi pewna, stosowna przerwa. Wkrótce zdaliśmy sobie sprawę, że przyszliśmy przed czasem. W środku było oczywiście już kilka osób, ale większość foteli była nadal pusta. Przyczyną naszego pośpiechu, było podniecenie przed wyjściem, które zawsze jest tak wielkie, że nie sposób usiedzieć w miejscu.

Zajęliśmy wyznaczone nam miejsca na balkoniku i czekaliśmy cierpliwie, aż występ się zacznie. Ja i Jane usiadłyśmy obok siebie, a Vincent miał miejsce tuż za mną. Wcześniej jednak, zauważywszy na dole znajomego, zszedł na dół, żeby się przywitać i zostawił nas same, mówiąc, że zaraz wróci.

Zanim jednak wrócił, w chwili, kiedy właśnie omawialiśmy z Jane temat pięknych, bordowych kurtyn, ktoś nieoczekiwanie wszedł do naszej loży. I był to nie kto inny, jak pan Robert Lancester. Jane na widok jego twarzy niemal podskoczyła. Od tygodnia, od czasów jej choroby i jego wizyty w jej domu, nie wdziała go, ani też o nim nie słyszała. A tak naprawdę, chyba nawet o nim zapomniała, bo nie wspominała mi nigdy, że za nim tęskni. Teraz jednak, widząc jej ożywczą reakcję na jego widok, zaczęłam mieć odczucie, że mogłam się co do tego mylić.

Dżentelmen przywitał się z nami radośnie i niezgrabnie starał się wytłumaczyć to wtargnięcie zwykłą pomyłką, która, (tego byłam przekonana), że nie była faktyczną pomyłką. Wyglądało to tak, jakby celowo tutaj wszedł.

- Witajcie, panno Knightley, panno Grant. Jakże to piękny przypadek widzieć tutaj panienki razem!

- Dzień dobry panu, panie Lancester. – Odparłam, ponieważ Jane zabrakło słów, tak się wzdęła. – Nie wiedziałyśmy, że lubi pan operę.

- Och, ależ ja ją uwielbiam! – Zadeklarował solennie. – Namówiłem moich przyjaciół, żeby się tutaj ze mną wybrali.

- Właściwie to od kiedy gości pan w Bath? Ponoć miał pan wrócić do Cheshire w rodzinne strony. – Zapytałam, żeby ciągnąc rozmowę, bo zapadła dłuższa chwila ciszy.

- Przyjechałem tutaj dwa dni temu. Nie bawiłem długo poza Bath, same panienki na pewno wiedzą, jakie to miasto jest urocze! Ostatnio ciągle tylko krążę między Londynem, domem, a Bath! – Zażartował. – Mówię poważnie, potrzebują mnie albo tu, albo tam, że sam nie wiem gdzie bardziej! Wkrótce będę musiał jednak wrócić na stałe na swoje włości, żeby dopilnować tamtejszych sprawunków.

Znów zapadła chwila ciszy, którą przerwał pan Lancester, zwracając się bezpośrednio do Jane.

- Czy panienka już dobrze się czuje? Ostatnio panienka poważnie chorowała, tak mi powiedziano, jednak nie mogłem odwiedzić domu pani rodziców później, ponieważ wyjechałem do Londynu. Wróciłem dopiero teraz i miałem zamiar w najbliższych dniach zjawić się, żeby odnowić naszą znajomość.

- To miłe. – Jane odparła zaraz spokojnie, chociaż w głębi duszy była bardzo przejęta. – Dziękuję, jestem już zupełnie zdrowa.

- W takim razie cieszę się niezmiernie! – Zawołał i usiadł na fotelu, który należał do Vincenta, jednak zanim zdążyłam coś na ten temat powiedzieć, on zaczął mówić dalej.

- W istocie, skłamałem na początku, mówiąc, że wtargnąłem tu przez przypadek. – Przyznał się, ale nie było w jego głosie cienia wyrzutów. – Moja loża znajduje się naprzeciwko i widziałem panie samotne. Postanowiłem więc służyć wam swoją obecnością, jeśli ta jest mile widziana.

- Oczywiście, że jest, ale nie jesteśmy tutaj same, panie Lancester. – Odparła Jane, wyglądając przez balkon w dół i szukając wzrokiem naszego przyjaciela – Jesteśmy tutaj z Vincen.. To znaczy, z panem Groolem.

- Ach, to ten sztywny Francuz, który gościł u pani w salonie, kiedy przyszedłem? – Zaśmiał się, ale widząc brak naszej aprobaty, dodał. – Wybaczcie, ale wasz przyjaciel nasiąkł trochę zachodem Europy, nie sądzicie?

- Uważam – Rzekłam, podniesionym głosem, czując się urażona poprzez takie słowa względem Vincenta. – Uważam, że jest to normalny sposób bycia młodego dżentelmena. Młode damy również przyjmują obcokrajowe trendy modowe, kapelusze czy ozdoby i jakoś nikt nie nazywa je przez to mało patriotycznymi.

Pan Lancester musiał poczuć się wyraźnie urażony moimi słowami, bo zauważyłam kątem oka, jak uśmiech spełzł mu z twarzy. Niemniej jednak nie wyglądał na zupełnie zrezygnowanego i po stosownej chwili przerwy posłał wymuszony uśmiech mi, i o wiele bardziej szczery w stronę Jane, następnie pocałował nasze dłonie, pożegnał się i wyszedł. Jednak, kiedy przechodził przez przejście do naszej loży, wydarzyła się kolejna przykra sytuacja, ponieważ ten wpadł na Vincenta, który wracał właśnie z dołu. Była to chyba najbardziej kłopotliwa z sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Vincent wyglądał na zdumionego, a po chwili wręcz rozgniewanego widokiem pana Lancestera tutaj, kiedy już od tak dawna nie było o nim słuchu. Dżentelmen skłonił mu się w pośpiechu i obejrzał za siebie jeszcze raz, spoglądając na nas, po czym ostatecznie zniknął za ścianą. Vincent chwilę później usiadł obok mnie i z widocznym zamyśleniem zawiesił głowę na ręce.

- I jak miewają się twoi znajomi? – Zapytała Jane, chcąc odciągnąć myśli od pana Lancestera.

Ale Vincent odparł szorstko i krótko.

- Dobrze, ale niestety mam złą wiadomość. Chociaż dla was pewnie okaże się dobra. Ale o tym później, teraz występ się zaczyna.

I istotnie w tej samej chwili kurtyna rozsunęła się, a naszym oczom ukazała się ogromna scena, na której stała piękna, całkiem tęga kobieta, która zaczęła śpiewać. Przez resztę przedstawienia mój wzrok biegał między sceną a Vincentem, a myśli zahaczały o domysły – o czym złym – ale dla nas niby "dobrym", miał nam powiedzieć. Sądząc po jego nieszczęśliwej, rozgniewanej minie wyglądało na to, że musiało chodzić o coś naprawdę dla niego ważnego. Cokolwiek to było, odebrało przyjemność odbioru muzyki w całości zarówno mi, jak i jemu i Jane. Cała nasza trójka jak struta opuściła po dwóch godzinach loże i operę. Wraz z Jane liczyłyśmy na to, że może podczas drogi powrotnej humor Vincenta się poprawi, ale ten siedział skwaszony i skrzywiony jak wcześniej. Wyczułam, że Jane chce go zapytać o tę tajemniczą sprawę, która tak bardzo go zezłościła i o której obiecał nam opowiedzieć później. Minęła minuta, a w końcu przemogła się i wydusiła cicho pytanie, w odpowiedzi na które, on złagodniał na twarzy. Wyglądając przez okno, głęboko zamyślony, zaczął wyjaśniać.

- Pan Watson, mój znajomy, z którym spotkałem się w operze, przekazał mi wieści dotyczące naszych, to jest; moich i moich rodziców pieniędzy. Sprawa ma się tak, że część pieniędzy, jakie trzymaliśmy w Banku Wartera, została skradziona podczas włamania dzisiaj rano. Niewiele osób wie na razie o tym skandalu, ale polecono mi, aby przypilnować tę sprawę.

- Ale mówiłeś, że ja i Jane będziemy się z tego powodu cieszyć. – Zauważyłam. – Dlaczego tak myślałeś? Jak mogłybyśmy się cieszyć z powodu okradzenia twojej rodziny!

Vincent pokiwał głową i jeszcze bardziej przybity, odparł.

- To przekreśla tym samym wyjazd do Ameryki.

Pomimo, że w pierwszej chwili ja i Jane byłyśmy przeszczęśliwe dzięki tej wiadomości, stopniowo uczucie to nikło i wreszcie zmieniło się we wstyd za swoje samolubstwo, a później w żal i smutek. Widać było, jak bardzo Vincent chciał zwiedzić ten kontynent, a szansa na to właśnie runęła w gruzach. Obie tak bardzo się poruszyłyśmy, że siedziałyśmy dalej równie smutne jak on i wymieniliśmy się tylko kilkoma słowami współczucia i pocieszenia, że będzie miał jeszcze wiele takich okazji. Ten jednak dalej pozostał głęboko zasmucony i do końca drogi powrotnej nie odezwał się już ani razu.

Razem w nieszczęściuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz