Następny dzień wydawał się być o wiele pogodniejszy – być może dlatego, że nie miało prawa wydarzyć się nic niespodziewanego? A może dlatego, że po prostu ktoś taki, jak pani Knightley, nie miała możliwości zakłócić tego dnia swoją obecnością i niedelikatnością? No, albo dlatego, że doszły mnie słuchy, że niejaki pan Lancester, niechciany adorator Jane, wyjechał znowu do swojego rodzinnego hrabstwa i nie wiadomo było kiedy wróci. W każdym razie – powodów do radości było wiele – o wiele więcej, niż dnia poprzedniego, kiedy gorycz sama w sobie cisnęła się na usta. Wtedy poczułam, że nadchodzą dobre czasy. Dobre czasy dla mnie i dla Jane. I z takim nastawieniem przywitałam się z nią, kiedy po jedenastej zapukała do moich drzwi.
- Wchodź już, chodź tutaj! – Zawołałam od progu, pomagając uporać jej się z torbą, którą tachała u boku.
- To od mojego ojca. – Wysapała, wkładając mi do ręki zawartość torby. – Jego wszystkie książki o fechtunku. – Dalej łapała zachłannie oddech, widocznie zmęczona dźwiganiem ich przez ten kawałek drogi od pojazdu do drzwi. – Kiedy dowiedział się, że interesujesz się tym sportem, przeszukał swoją całą bibliotekę i znalazł swoje stare książki. Miał zamiar dać ci je wczoraj osobiście, ale... No cóż. – Przewróciła tutaj oczami, jakbym miała się domyślić. – Wiesz jak wczoraj było. On sam nie czuł się tego dnia sobą.
- Przez panią Knightley? – Zapytałam.
- Przez nią i przez pana Lancestera również.
Mówiąc te słowa, doczłapała się do pokoju dziennego i kiedy złapała już oddech, powiedziałam.
- Dobrze, że masz w nim takie oparcie. Na pewno po tej wizycie, widząc twoje zakłopotanie i niechęć w stosunku do adoratora, nie pozwoli mu się zalecać dalej do ciebie.
Jane jednak nie podeszła do tego tak optymistycznie. Posmutniała i usiadła na sofie i kiedy właśnie miałam coś dodać na ten temat, zauważyłam na suficie pobłyskujące zajączki od złotego naszyjnika Jane, który zdobił jej dekolt. Był to prezent od pana Lancestera. Widząc moją reakcję na widok tego naszyjnika, Jane od razu podjęła, wyjaśniając.
- Chciałam go nie zakładać. Tak naprawdę, to matka mi go wcisnęła w rękę tuż przed wyjściem. Kazała pokazywać ludziom, że i mnie adoruje jakiś kawaler. Chciała, żebym się tym obnosiła. Żebym była dumna.
- Odrażające. – Podsumowałam, ze współczuciem się jej przyglądając.
- Ale to nie koniec... Sam mój ojciec rozmawiał ze mną, na temat pana Lancestra.. – Ciągnęła dalej i zauważyłam, jak łzy cisną jej się na oczy. – Zapewniał, że nie dopuści, żebym zrobiła coś wbrew swoim uczuciom, ale...
- Ale? – Zapytałam przejęta.
- Ale powiedział też, że nie mam już za dużego wyboru, a idzie przecież o moje przyszłe życie. O dostatek i dach nad głową...
Skrzywiłam się i niemal w ciągu jednej chwili wszystkie pozytywne rzeczy, jakie myślałam przed chwilą o ojcu Jane, zniknęły. A więc on też, tak samo, jak jego żona, za nic ma prawdziwe szczęście córki. Obsypałam jego imię kilkoma ciężkimi przymiotnikami, na co Jane zareagowała wzburzona.
- Nie mów tak o nim, nie obrażaj go! – Zaprotestowała. – Wiem, że i on tego nie chce. Rozmowa, jaką przeprowadziliśmy, była trudna i dla niego. Wiem, że ty na moim miejscu nigdy nie pogodziłabyś się z losem. Jesteś zbyt niezależna, zbyt trwała w swoich postanowieniach, ale, moja droga... Ja nie mam innego wyjścia. Nie mam majątku, nie mam dużego posagu, nie mam też perspektyw, nie umiem nic przydatnego. Gdybym w razie czego musiała znaleźć pracę, nic bym nie znalazła. Ty na moim miejscu poradziłabyś sobie z tym bez szwanku. Umiesz tak wiele...
CZYTASZ
Razem w nieszczęściu
Ficción históricapoczątek XX wieku, Anglia. Trójka przyjaciół wiedzie spokojne życie w Bath w hrabstwie Somerset. Ich niezakłócony wcześniej spokój psuje jednak nieoczekiwane wydarzenie na jednym z bali - nikt nie przypuszczał, że pojawienie się tajemniczego, szarm...