Rozdział 8 Nomy

87 12 3
                                    

Pierwszy...

Drugi...

Trzeci oddech...

Każdy z nich piekielnie bolał, rozrywał piekące płuca, by na końcu wydostać się z tym samym przenikliwym ukłuciem bólu. Ciało było bezwładne. Nieważne jak bardzo chciał się poruszyć, jego ręce i nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Nie miał nad nimi żadnej kontroli, niczym marionetka, która została opuszczona przez własnego pana.

I ta gęsta ciemność. Żadna światłość nie mogłaby się przebić przez taką czerń, która nawet na czerń nie wyglądała. Była po prostu jedną, wielką, ciemną pustką, której w żaden możliwy sposób nie dało się zapełnić.

Do jego uszu dochodziły dźwięki. Nie potrafił stwierdzić, czy są one tylko wytworem jego wyobraźni czy może rzeczywiście ktoś je wypowiada blisko niego. Słyszał kobietę. Jej słowa były ciężkie, tak jakby każde z nich miało do siebie przywiązane tony żelaza. Wydawała się pozbawiona radości, jej głos był monotonny. Słychać było tylko strzępki jej wypowiadanych zdań.

- Możemy... życiu, ale nie... bardziej... przegra walkę, nie... - pojedyńcze słowa dochodziły do jego ucha. Wydawało się, że powiedziała coś jeszcze. Ale czy naprawdę coś jeszcze dodała? Tego już nie wiedział.

Próbował poruszyć ręką. Wyciągnąć ją w stronę kobiecego głosu i chwycić autora tych słów. Chciał poczuć ciepło czyjejś osoby, gdyż jedyne czego teraz doświadczał to chłód i cierpienie. 

Jak na zawołanie, poczuł jak ktoś oplata jego prawą dłoń ciepłymi palcami. Ręka była duża, jednak palce nie były ani długie i chude, ani krótkie i grube. Były czymś pomiędzy, czymś co mogło spokojnie przekazać jemu ciepłą energię, której tak mu brakowało. 

- On jest taki zimny - jedyne zdanie, które usłyszał w całości. Było krótkie, ale czuł, że rozpoznaje głos dobiegający od człowieka, który trzymał go właśnie za bezwiedną kończynę. 

Próbował uchylić ciężkie powieki, podnieść głowę i powiedzieć tym ludziom by okryli go cieplejszymi kocami. By dali mu więcej ciepła. Ale coś go powstrzymywało. Coś z czym nie mógł walczyć. 

- ... mówi..., że mamy... najgorsze? 

Dobiegł go szloch. Nie. Płacz kobiety, która siedziała zaraz po jego lewej stronie. Poczuł, jak zaczyna gładzić go po włosach, jak jej ciepłe łzy zaczynają spadać na jego policzki. 

- Nie,... skończyć! - usłyszał jej załamany i zrozpaczony głos. - Nie... mój... synek... nas!

Całymi swoimi siłami, których czuł, że praktycznie nie ma, spróbował otworzyć oczy. I się udało. Lekko rozchylił powieki, by do tęczówek dobiegło blade, zimne światło lampy na suficie.

- ...! - nie usłyszał słowa, które wykrzyczała młoda kobieta. W jego oczach była rozmazana, nie mógł dostrzec detali jej twarzy, a tym bardziej określić, kim była. Miała włosy w kolorze mysiego brązu, a po tym co mógł dostrzec wywnioskował, że ciemne oczy. Krzyczała. Nie wiedział czy ze szczęścia, czy może ze smutku.

Kątem oka dostrzegł mężczyznę. Wysokiego, o ciemnych włosach, wyglądał jakby na sobie miał garnitur bez krawatu, niechlujnie ułożony, tak jakby nie miał siły ładnie go ułożyć na samym sobie. 

Więcej szczegółów nie dał rady zobaczyć, gdyż znowu przed oczami nastała ciemność, gęsta niczym kisiel.

- MONO! - dobiegło do jego uszu głośniej, niż jakiekolwiek inne słowo.

Darkest Under The Lantern - [Little Nightmares]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz