•Rozdział 26-najdroższy dar•

1.4K 102 28
                                    

Stojąc w gabinecie dyrektora Hogwartu tuż obok Thomasa Wood'a, Fred ledwo powstrzymywał się przed rzuceniem na niego z pięściami. Złość buzowała w jego żyłach na tyle bardzo, że ledwo udawało mu się wytrzymać.

Wczorajszego wieczoru Melian przez tylko i wyłącznie niego trafiła do Skrzydła Szpitalnego, do tej pory nie odzyskała jeszcze przytomności.

Rudzielec był bardzo zmęczony, a mająca właśnie miejsce sytuacja odbijała się na jego samopoczuciu.

Całą noc spędził przy łóżku dziewczyny i nie zamknął oczu na ani  jedną sekundę.

Czuł się okropnie z tym, że gdyby nie pozwolił Melian odejść wtedy w Wielkiej Sali, Thomas by jej nie dopadł i nic by jej się nie stało.

Obiecał teraz sam sobie, że już nigdy nie pozwoli na coś podobnego, więc nie spuszczał oczu z Melian kiedy przy niej siedział, a teraz, gdy profesor McGonagall poprosiła go o przyjście do gabinetu dyrektora, zostawił ją z Elijah'em.

Fred przetarł swoje zaspane oczy i westchnął głośno.

Stojąc koło ewidentnie bardzo nieusatysfakcjonowanego z tego jak potoczyły się rzeczy zeszłego wieczoru Thomasa, był zestresowany tym jak dalej potoczy się cała ta sprawa.

W końcu jednak miał okazje się tego dowiedzieć, gdyż Albus Dumbledore, Minerwa McGonagall oraz rodzice Thomasa, Lydia i Alexander Wood wrócili z pomieszczenia obok, gdzie odbyli krótką rozmowę przepełnioną krzykami i łkaniem rodzicielki Gryfona, tuż po tym, jak Fred opowiedział im co został w opuszczonej klasie, a Thomas przyznał się do ataku na Melian.

Rudzielec spojrzał na twarze czterech osób które wróciły do głównej części gabinetu. Lydia Wood ocierała łzy, Alexander Wood miał zmarszczone brwi i próbował nie pokazywać po sobie żadnych emocji, ale jego oczy zdradzały zawiedzenie swoim synem.

— Z przykrością muszę cię o czymś poinformować cię chłopcze — dyrektor Hogwartu zwrócił się do Thomasa — Zostajesz w trybie natychmiastowym  wydalony ze szkoły i przeniesiony na nauczanie domowe do ukończenia nauki.

Iskra radości momentalnie zaczepiła się w sercu Freda, która od razu stała się nadzieją na lepsze.

Skoro Wood nie miał już chodzić do szkoły, przynajmniej ilość problemów, które spadły na głowę Melian, a przy tym na głowę Freda, zmniejszyła się o jeden.

— Jesteś za młody na umieszczenie w Azkabanie za użycie klątwy Cruciatus oraz za próbę rzucenia zaklęcia uśmiercającego, więc narazie jedynie różdżka zostaje ci odebrana na czas nieokreślony — dodała profesor McGonagall.

Nastała cisza, a rodzice Thomasa ze zmizerowanym wyrazem twarzy podeszli do swojego syna, jego ojciec położył mu dłoń na ramieniu.

— Powinieneś od razu iść się pakować — powiedział Alexander Wood.

Thomas spojrzał na niego i wykrzywił twarz w przerażającym uśmiechu, nie wyrażając żadnej skruchy ani poczucia winy, szybko podszedł jeszcze do Freda.

— To nie jest koniec — syknął przez zęby, po czym nadal rozweselony ulotnił się razem ze swoimi rodzicami aż opuścił gabinet.

Fred postanowił na razie przynajmniej nie przejmować się jego słowami, które pewnie rzucał na wiatr.

Wolał skupić się na sobie... i Melian.

— Dziękuje ci chłopcze — powiedział Dumbledore — Wybryki pana Wood'a w końcu musiały zostać przerwane, ale i tak najbardziej wdzięczna tobie powinna być panna Cherryd, gdyby nie ty... — urwał.

Chwilowo panująca cisza została przerwana gdy przez sporej wielkości okno wleciała czarna sowa z malutką karteczką w dziobie.

Profesor McGonagall podeszła do zwierzęcia i wzięła liścik w swoje dłonie.

— Mówiąc o pannie Cherryd — nauczycielka uśmiechnęła się szeroko — Pani Pomfrey przysłała mi wiadomość, że właśnie się obudziła.

Fred chyba, przez całe swoje życie,  nigdy nie był tak szczęśliwy jak w tym momencie, od razu na jego twarz wkradł się bardzo szeroki uśmiech, a serce zabiło szybciej.

— Leć do niej — powiedział także uśmiechnięty z takiego obrotu spraw Dumbledore i kiwnął głową na rudzielca.

Ten nie wahał się ani sekundy i od razu wybiegł z gabinetu dyrektora. Najszybciej jak tylko potrafił przemierzył szkolne korytarze i jak strzała wszedł do Skrzydła Szpitalnego.

Od razu zauważył przy łóżku Melian profesor Sprout, Elijah'a oraz Lunę.

Kiedy tylko blondyn dostrzegł Weasley'a w pobliżu, udostępnił mu jedno krzesło zaraz obok Puchonki, które ten szybko zajął.

— Mel... — wyrzucił z siebie.

Dziewczyna leżała opierając się o poduszkę, patrzyła swoimi błyszczącymi ciemnymi oczami na wszystkich zgromadzonych dookoła.

Wyglądała już o wiele lepiej niż zeszłego wieczoru, ale głowę miała owiniętą białym bandażem, tak samo jak wszystkie palce u prawej dłoni. Większość niewielkich ran czy siniaków za pomocą specyfików Pani Pomfrey znikło.

Większość, oprócz dużej rany na twarzy Melian ciągnącej się od lewej brwi do ucha.

Rana była na tyle głęboka, że szkolna pielęgniarka musiała założyć na nią kilka szwów.

Mimo tych wszystkich obrażeń, gdy brązowowłosa zobaczyła rudzielca siedzącego tuż obok niej, uśmiechnęła się szeroko.

— Freddie... — powiedziała cicho.

— Jestem — wziął jej zabandażowaną dłoń w swoją i zaczął delikatnie głaskać — Nawet nie wiesz jak się cieszę, że jesteś znowu ze mną...

— Freddie dziękuje ci — po części przerwała mu wypowiedź — Drugi raz...drugi raz uratowałeś mi życie i teraz dopiero nie wiem co powiedzieć, jak ci za to dziękować.

— Naprawdę, nie ma za co — odpowiedział składając delikatny pocałunek na wierzchu jej dłoni — Zrobiłbym dla ciebie wszystko — dodał cicho.

Krótkie westchnienie opuściło usta Melian, a jej serce znowu zabiło szybciej gdy mimo cichego tonu głosu chłopaka usłyszała jego słowa.

Rudzielec sprawiał, że czuła się tak inaczej...ważna, doceniana, chciana, zaopiekowana...

*

— Na pewno jest w porządku? — zapytał Fred.

Po ponad tygodniu spędzonym w Skrzydle Szpitalnym Melian w końcu wróciła do normalnego funkcjonowania.

Prawie normalnego, bo Fred stał się teraz dosłownie jej rzepem, chodził za nią wszędzie i co chwile sprawdzał jak się czuje.

Z jednej strony było to naprawdę miłe, ale w tym samym momencie irytujące.

— Tak Freddie, jest dobrze — Puchonka nałożyła sobie ryżu z warzywami na obiedzie i w spokoju zaczęła jeść.

— Wiesz Melian, ostatnio czytałam książkę, która opisywała taki język Sindarin i dowiedziałam się czegoś całkiem ciekawego — odezwała się Luna siedząca po drugiej stronie stołu.

— Tak? A mianowicie czego?

— Wiedziałaś, że twoje imię pochodzi najprawdopodobniej od imienia Melyanna, a to imię pochodzi od słów „mel" i „anna", co w połączeniu znaczy „drogi dar"?

— Na Merlina, nie wiedziałam o tym, to całkiem interesujące — uśmiechnęła się Puchonka.

— Teraz już jestem pewien, że to imię pasuje do ciebie idealnie — do krótkiej dyskusji pomiędzy dziewczynami włączył się Fred.

— Tak? A niby to dlatego? — zaśmiała się Melian.

— Bo ty Mel... — chłopak zbliżył się do ucha dziewczyny, jego ciepły oddech spowodował dreszcz na ciele brązowowłosej — Jesteś dla mnie najdroższym darem jaki kiedykolwiek dostałem.

Puchońskie łzy | Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz