pt.17 - "Drown"

58 12 2
                                    

Nocny widok cichego miasta rozprzestrzeniał się na horyzoncie przed ciemnowłosym chłopakiem, który błąkał się wśród budynków wysłuchując szumu pojedynczych aut. Było naprawdę pusto, ślad bo jakiejkolwiek żywej osobie zaginął, jedynie pozostały te w mijających go osobówkach, tirach towarowych czy taksówkach. Nie dziwnym było, że jego ulubiony czas na wychodzenie z domu poza pracą to noc. Kiedy nikt nie może mu przeszkodzić w najnormalniejszym na świecie kalkulowaniu swoich myśli. Mimo to, ryzykował opuszczając lokum i chodząc bez celu po mieście, gdzie nie trudem było spotkać wielu upojonych alkoholem czy używkami ludzi, którzy w podarku za napotkanie go na swojej drodze — stłukliby go na kwaśne jabłko. Jednak chłopak nie chcąc robić sobie większych problemów, po prostu omijał obskurne ulice, wypełnione po brzegi bezdomnymi ludźmi i tymi bardziej niebezpiecznymi. Zwłaszcza, że nie miał ochoty na widywanie kogokolwiek.

Siedział na ławce nieopodal świecącej na różne kolory fontanny w dosyć ciemnym parku, oświetlanym przez błyski ledów czy wschodzącego już słońca. Niebawem wybijała szósta rano, ludzie coraz bardziej zbierali się na ulicach w pośpiechu zmierzając do pracy. Myśl, że również powinien być jedną z tych osób, wywiercała ogromną dziurę w jego sumieniu.

Brunet nie był osobą, której ciągle czegoś brakowało. Był zaradny. Miał swoje mieszkanie, starczyło mu na jedzenie i opłaty, na swoje własne potrzeby, a także był w stanie odłożyć trochę pieniędzy. Więc w czym był problem? Dlaczego od kilku miesięcy coraz bardziej przesiadywał nocami w różnych częściach miasta, czując duszności spowodowane tym nudnym i beznadziejnym miejscem?

Miał trzydzieści parę lat, powinien mieć już ustatkowane życie, drugą połówkę i może jakąś pociechę, a tymczasem spędzał w nocy długie godziny na robieniu niczego pożytecznego, coraz częściej omijał pracę i z miesiąca na miesiąc zastanawiał się jak zapłacić czynsz i co zje w tym dniu na obiad. To nie tak że bieda pukała do jego portfela. Ale opuszczone godziny pracy, obniżały jego koszta wypłaty, dlatego by wyżyć jak człowiek starał się w jak najlepszy sposób zaoszczędzić.

To też nie tak, że staje się jakimś wrakiem człowieka, otulonym depresją. Jedynie coraz gorzej czuje się w miejscu, gdzie nie zna tak naprawdę nikogo. Mimo mieszkania w Daegu już długi czas, interakcje międzyludzkie nie wchodziły w ogóle w grę. Czuł się jednym słowem mówiąc samotny. Potrzebował się wyrwać z tego miejsca, zaznać trochę szczęścia i przede wszystkim wolności od codziennej monotonności życia. Ale czy to czyniło go tchórzem? Ależ nie. Inaczej jednak sądził brunet.

Czuł się jak tchórz, bo przecież zamieszkując w Daegu chciał uciec od powrotu do Seulu, gdzie naprawdę nie mógł żyć. Wydarzyły się tam wszystkie dobre chwile, które już nigdy nie będą takie same, być może zobaczyłby te wszystkie miejsca, a nawet tych samych ludzi. Ta myśl przyprawiała go o ciarki i niemały stres.

Ciągle uciekał. Z Seulu do Busan, z Busan do Daegu, więc gdzie teraz? Kolejne miasto, które tworzy w nim mdłości i sprawia, że i tak wszystko jest takie samo.

Dlaczego uciekasz, tchórzu? Gdzie Twoja męska duma?

Krzyczące myśli w głowie przerwał mu dzwoniący telefon. Widząc konkretny numer westchnął ciężko wiedząc co się święci. Musiał odebrać, by nie narobić sobie wystarczająco większych problemów. Jednak ten wpatrywał się w ekran, a ten jeden ruch palca stał się niemożliwy. Nim zdążył cokolwiek zrobić, połączenie zostało urwane.

Pozamiatane..

Kiedy zabrzmiał jeszcze raz, znowu się zawahał.

— Pieprzony tchórz.. — mruknął przez zęby odbierając telefon, natychmiast słysząc groźny głos szefa.

Przeminęło z porą deszczową | k.th & j.jkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz