Rozdział 2

2.7K 160 30
                                    

Zwyczajna zwyczajność – jeśli można to tak nazwać....

Czy nie nachodzi was czasami chęć, by zatrzymać czas? By pochwycić chwilę, która obecnie trwa i nie pozwolić zniknąć w nieubłaganie mijających sekundach, minutach, godzinach, dniach? A może czas jest sprytniejszy od was? Pędzi przed siebie, a wy nie potraficie, a czasami nawet nie czujecie potrzeby, by go gonić. Gdy zdajecie sobie sprawę, że jest już za późno, że nadchodzi nieubłagany koniec i dni wakacyjne gdzieś przepadły, a pierwszy września zbliża się wielkimi krokami...

Eleonora Zabini czuła się, jakby nad jej szyją stał kat. Nie widziała go, nie słyszała, ale mogła poczuć. Tym katem był termin. Przeklęta data.

Czasami udawało jej się chociaż na moment o tym zapomnieć – gdy razem z Blaisem śpiewała na drogich przyjęciach, gdy spędzała z nim czas, gdy razem eksperymentowali w kuchni, co i tak zawsze kończyło się zamówieniem pizzy... Ale były chwile, gdy zostawała sama, a wtedy stresu nie dało się tak łatwo odegnać.

Tak strasznie bała się opuścić swój rodziny dom. Rozstać się z Blaisem. Nie miało znaczenia, ile razy powtarzała sobie, że przecież nie była już małym dzieckiem. Wyjazd to kolejna przeszkoda, którą musi pokonać. Poradzi sobie. Ale nic nie działało. Była kompletną dziwaczką, z głupimi problemami społecznymi, która boi się nawiązać kontaktu z innymi ludźmi, zwłaszcza jeśli byli czarodziejami...

Wakacyjne dni nieubłaganie szybko dobiegały końca. Nim się zorientowała, został już tylko ostatni tydzień, a potem...

Dzień pierwszy:
Kiedyś słyszała, że jak ludzie coś sobie bardzo często powtarzają, to po pewnym czasie potrafią w to uwierzyć. Postanowiła tak właśnie postąpić.

Da radę. Może wyjechać do Hogwartu i jakoś przeżyć te dwa lata. Przecież nie musi się z nikim zaprzyjaźniać. A ludzie, tłumy, czarodzieje... nie liczą się. Poradzi sobie. Najważniejsze to myśleć pozytywnie.

Spojrzała do swojego kalendarza – rzecz bez której nie potrafiłaby funkcjonować. Była tak bardzo nieogarnięta, że potrafiła o wszystkim zapomnieć, jeśli sobie tego nie zapisała. Tego dnia czekała na nią praca...

To przyjemne i bardzo na rękę, gdy nastolatka może zarabiać na swojej pasji. Od zawsze kochała muzykę. Blaise skutecznie zaraził ją miłością do starych, mugolskich, winylowych płyt, gry na fortepianie i innych instrumentach oraz do komponowania. Sam zajmował się śpiewaniem na przyjęciach lub w klubach, a gdy Nora trochę podrosła, pozwolił jej do siebie dołączyć.

Na początku było to dla niej trudne i niezwykle kłopotliwe. Nie czuła się dobrze, gdy musiała być w centrum uwagi, jednak po latach opracowała niezły system. Po prostu wychodziła na scenę, udawała, że śpiewa tylko dla Blaise'a i że nie ma innych ludzi wokół, a później szybko zmywała się z sali.

Dzisiaj miała zaśpiewać na przyjęciu u państwa Spencer. Nie najgorzej. Poczciwa para staruszków. Zawsze hojnie ją wynagradzali i udawali, że nie widzą, jak wykrada razem z Blaisem resztki.

Po przyjęciu – i zjedzeniu tych wszystkich pyszności – będzie mogła w spokoju umrzeć... No dobrze. Zapewne nie zejdzie tego dnia ze świata – chociaż tak bardzo by jej to pomogło i ukróciło cierpienia! – i spędzi kolejny wieczór pogrążona w lekturze Transmutacji dla zaawansowanych. Nudne i zupełnie normalne zajęcie. A później i tak umrze, żeby nie musieć jechać. Dobry plan!

Bardzo smutna, zestresowana i niezadowolona Nora nie umarła jednak tego dnia.

Dzień drugi:
Mimo że lubiła śpiewać – i mówiono, że posiada niesamowity głos i talent... – to jednak każdy występ nie należał do łatwych zadań. Była zbyt nieśmiała, zbyt wystraszona i zbyt łatwo pozwalała stresowi nad sobą zapanować... i to nigdy nie wypływało dobrze na jej zdrowie. Dlatego spędziła ten dzień, leżąc w łóżku i pragnąć porozmawiać z Blaisem. Może uda jej się go przekonać, by jednak nie musiała jechać. Nadzieja...

Nowa w HogwarcieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz