Rozdział 30

901 61 54
                                    


W imię miłości...

Była zdziwiona, że udało jej się zasnąć. Odkąd to się stało, miała okropne problemy ze snem. Bała się koszmarów, które niestety za każdym razem ją dopadały, przeplatając się z równie nieprzyjemnymi wspomnieniami...

Nie rozumiała tego, co się wydarzyło. Ale wiedziała, że to jej wina. To przez nią Hugo... on... nie mógł się obudzić.

Nim się zorientowała, jej myśli znów przeniosły ją do tamtego dnia...

– No chodź, Hugo! Zróbmy im na złość. Udowodnijmy, że nie jesteśmy małymi dziećmi i że też mamy prawo brać udział w zabawie! – wykrzyknęła, skacząc na łóżku. Znajdowali się w pustym dormitorium chłopców z drugiego roku, gdzie Lily zaciągnęła kuzyna na tajną naradę.

Hugo uniósł głowę znad książki, którą właśnie próbował czytać. Z westchnieniem zamknął ją i posłał dziewczynie zmęczone spojrzenie.

– A czy to sprawi, że dasz mi spokój?

Lily, znając swojego kuzyna, od razu wyczuła, że udało jej się go przekonać. Krzyknęła głośne ,,tak!" i rzuciła się mu na szyję.

– Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Jesteś najlepszym bratem, jakiego mam! – Przypieczętowała swoje słowa, cmoknięciem go w policzek.

Dwunastolatek wywrócił oczami, ale uśmiechnął się łagodnie do dziewczyny.

– Tylko nie mów tego Jamesowi i Albusowi. Mogłoby ich to urazić.

– O to się nie martw. Wiedzą o tym od dawna. – Zeskoczyła z łóżka i pobiegła w kierunku drzwi. Przez ramię jeszcze krzyknęła: – Idę po rzeczy. Za pięć minut w Wielkiej Sali! Nie spóźnij się! Czeka na nas przygoda!

Jaka naiwna była... Jaka egoistyczna... Wykorzystała przywiązanie Hugona, by wpakować ich w kłopoty. Ale wtedy wydawało jej się to dobrym pomysłem... i czuła... jakby coś ją zmuszało, napędzało, by to zrobić...

Później śniły jej się momenty z ich wspólnego dzieciństwa. Od zawsze byli ze sobą blisko. Może przez podobny wiek? Albo przez ich odmienne charaktery, którymi się uzupełniali? Ona głośna, pełna życia, szalona, impulsywna. On cichy, spokojny, łagodny, spostrzegawczy. Naprawdę był jej ukochanym bratem.

Właśnie wspominała, jak kiedyś namówiła Hugona na wspólną ucieczkę z domu, gdy poczuła coś... nieprzyjemnego. Jakby szorstka, mokra rzecz dotykała jej policzka...

Usiadła gwałtownie na łóżku i ujrzała na swoich kolanach...

– Wiesiu? – spytała szeptem, wcale nie oczekując odpowiedzi. Wytarła rękawem piżamy mokry policzek i skrzywiła się. – Czy ty mnie polizałeś?

Kameleon wydawał się być podenerwowany. Wiercił się na jej kolanach, wciąż zmieniając barwę.

– O co chodzi? – Ziewnęła i zaraz syknęła, gdy zwierzę wbiło pazurki w skórę na jej udach.

Miała go już zrzucić z łóżka, gdy Wiesiu sam zeskoczył na ziemię i, jakby patrząc na nią nagląco (kameleony potrafią tak w ogóle?), zaczął kierować się do drzwi, wciąż na nią zerkając.

– Mam za tobą iść? – Nie miała pojęcia, jak na to wpadła, ale chyba to było przyczyną dziwnego zachowania Wiesława. – No dobrze.

Wstała z łóżka, założyła kapcie i szlafrok, i udała się za Wiesiem. Miała zamiar szybko to załatwić, zanim zdałaby sobie sprawę, że kameleony i tak nie rozumieją, co się do nich mówi i że to, co teraz robiła, było kompletnie pozbawione sensu...

Nowa w HogwarcieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz