rozdział szósty, czyli powrót na stare śmieci

403 32 2
                                    

— Na Kodeks Braci! Jack, znajdź inny port! — wykrzyknęła Aldona, schodząc z bocianiego gniazda na pokład małej łajby, którą oboje płynęli.

Minęło kilka lat od dnia w którym Jack wpadł na bezludną wyspę, do Dony, na butelkę Rumu. Nie zmieniło się wiele, obije łupili, grabili i jeszcze nie padli na swoje pirackie pyski.

Jack był takim Jackiem, jakim był zawsze.

Aldona nie była już tą samą Aldoną.

Słońce opaliło jej twarz, a jej włosy nieznacznie pociemniały. Raz zdarzyło się, że zostały bezceremonialnie ścięte szablą podczas jednego z wielu stoczonych przez nią pojedynków i teraz sięgały zaledwie kilka centymetrów za ramiona, wciąż kręcąc się wściekle. Nabrała bardziej barczystej figury. Ciągłe potyczki wspomogły jej technikę w sztukach walki, których podstaw nauczył ją Jack. Można się domyślić, że zmieniła także strój, bo szlacheckie ubiory wcale nie były wygodne. Od dawna nosiła przyciętą, do długości, mniej więcej, jej kolan ciemnogranatową suknię, odkupioną od kogoś, kto odkupił ją od kogoś, kto komuś ją ukradł. Przylegające rękawy jedynie podciągnęła, bo doskonale chroniły ją od chłodnej bryzy na morzu. Z ramion zwisał jej skórzany, ciemny płaszcz, z obciętymi rękawami, dłuższy o kilka centymetrów od sukni. A prócz tego na szyi błyszczał jej sznur pereł, a na palcach u lewej ręki miała kilka pierścieni. Najbardziej jednak rzucał się w oczy srebrny z wysadzony dużym zielonym kamieniem szlachetnym - szmaragdem, identyczny błyszczał na dłoni Sparrowa.

— Mamy przeciek, skarbie, nie mam szans, że dopłyniemy dalej — odparł spokojnie, opierając się jedną ręka na burcie, drugą podkręcając wąsa. Kobieta zmrużyła oczy i westchnęła przeciągle. Dawno postanowiła sobie, że nie chce odwiedzać Port Royal. Ale, cóż, mieli przeciek w łajbie i nigdzie dalej nie dopłynęliby.

Wkrótce na horyzoncie pojawił się zarys dworku na wyspie. Zbliżali się do miejsca, do którego w ogóle nie zamierzali się zbliżać.

Jack wdrapał się na maszt, by mieć lepszą widoczność. Stał tam trzymając jedną ręką, niczym poręczy, bocianiego gniazda. Wiatr wiał mocno i dredy kapitana majestatycznie powiewały na wietrze. Jego brązowe oczy, których kolor Aldona nie raz porównywała do kokosów, które jedli na wyspie, patrzyły w dal, szukając miejsca, z którego oboje mogliby zejść na ląd.

— Sparrow! — blondynka naprawdę uwielbiała jego nazwisko, przynajmniej tak sądził Jack, bo w ten sposób Don często na niego wołała — Woda na pokładzie, kochanie! — poinformowała go. — Zjeżdżaj na dół! — zażądała. Kapitan chwycił linę i wedle rozkazu skoczył na pokład.

— Nie pluskaj i nie mocz wszystkiego dookoła — mruknęła do niego, rzucając w Jacka wiadrem.

— Kobiety — prychnął — Nigdy żadnej nie dogodzisz.

Pochylił się, by wylać choć trochę wody ze statku. Nie zdążył jednak zrobić tego po raz drugi, bo jego wzrok padł na trzy trupy powieszone na desce rozciągającej się między dwoma pokaźnych rozmiarów skałami. Wstał, przyglądając się denatom. Ściągnął kapelusz, a Aldona pochyliła głowę składając ręce. Obok nieszczęśników wisiała, jak oni, tabliczka z wyraźnie wyrytym weń napisem:

sᴛʀᴢᴇᴢ̇ᴄɪᴇ sɪᴇ̨ ᴘɪʀᴀᴄɪ

Jack stwierdził, że został dobrze poinformowany, wykonał gest podziękowania i rzucił wiadro kobiecie, sam zabierając się za ustawienie łajby w dobrym kierunku. Aldonie jednak ani się śniło rozbić za wylewaczkę wody i po prostu wyrzuciła wiadro do morza. Musiało ono być zaiste ciekawe, bo wielu ludzi pracujących w porcie zwróciło na nie uwagę.

Ale jednak największą furorę zrobiło wejście łajby do portu. Zarówno Jack, jak i Aldona stali na maszcie. On po prawej, ona po lewej. Statek zanurzał się w wodzie bardzo szybko, ale w idealnym momencie dotarł do pomostu. Perfekcyjnie zgrani Jack i Aldona zrobili duży krok na drewniane deski. Idąc ramię w ramię przeszli w spokoju jedynie do połowy, bo już zaczęli ich zaczepiać. Celnik ubrany był w biały płaszcz, mający równie biała perukę. Towarzyszył mu niski chłopiec o ciemnej skórze.

— Hej wy! — krzyknął — Stójcie! — Para odwróciła się i podeszła do niego, wybijając, twardymi obcasami w butach, rytm na drewnianym podłożu — Cumowanie łodzi kosztuje szylinga — spojrzał na wystający z wody czubek masztu. Kobieta przekręciła oczami — I muszę znać nazwisko — dodał jeszcze. Aldona spojrzała na Jacka, Jack spojrzał na Aldonę.

— Zrobimy tak... — zaczęła kobieta, a pirat wygrzebał z kieszeni płaszcza kilka srebrnych monet.

— Damy ci trzy szylingi — zaproponował Sparrow, kładąc na otwartej stronie jego księgi z nazwiskami trzy szylingi — I zapomnimy o nazwisku — dokończył uśmiechając się zachęcająco, a panna Norrington mu zawtórowała. Celnik spojrzał na monety, na nich i wesołym głosem odparł:

— Witamy w Port Royal, panie Smith.

— Państwo Smiths'owie — poprawiła go Aldona.

— Całkiem nieźle jak na początek —  szeptem dodała do Jacka, potrząsając cicho małą sakiewką, pełną srebrnych monet.

𝖓𝖎𝖊   𝖒𝖆   𝖗𝖚𝖒𝖚  ✶ ✶ ✶  𝔭𝔦𝔯𝔞𝔱𝔢𝔰 𝔬𝔣 𝔱𝔥𝔢 𝔠𝔞𝔯𝔦𝔟𝔟𝔢𝔞𝔫Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz