rozdział ósmy, czyli jak Aldona znalazła niekochającego brata

363 30 0
                                    

— Nie ratujcie jej? — spytał zdziwiony Jack, wstając. Aldona zacisnęła pełne, różowe usta w wąską linię. Wiedziała, że o brytyjskich żołnierzach krążą legendy - o tym jacy nie są wspaniali, waleczni i odważni, jednak swoje na dworach arystokratów przeżyła i zdawała sobie sprawę z tego jak jest naprawdę.

— Nie umieją pływać — stwierdziła,  patrząc na nich zawiedziona. Jack rzucił im pytające spojrzenie, a żołnierze potwierdzili słowa wściekłej już kobiety.

— Nie umiemy pływać.

Jack zdjął kapelusz, pas i zrzucił płaszcz, Aldona biorąc z niego przykład także pozbyła się wierzchniej warstwy ubrań, zostając w granatowej sukni, cały swój dobytek wręczyli zdezorientowanym żołnierzom.

— Nie zgubicie tego — polecił jeszcze Jack, zanim oboje wskoczyli do wody.

Młoda, odziana, z tego co Aldona i Sparrow mogli zobaczyć, bo woda skutecznie utrudniała wyraźność widzenia, w wiele warstw złoto-żółtego materiału - suknię, opadała da piaszczyste dno oceanu. Z pod jej ubrania, przecząc wszystkim prawom fizyki, wynurzył się szczerozłoty medalion. Spowodował dziwny prąd, który w postaci fali był widoczny nawet z lądu. Niebo zachmurzyło się i zaczął wiać mocny wiatr, ale tego ani Aldona, ani Jack nie mogli poczuć.

Schodzili coraz głębiej pod wodę, by wyłowić młodą damę z głębin oceanu. Rozumiejąc się bez słów, chwycili ją pod pachy i powoli zaczęli się wynurzać. Gdy jednak wypłynęli na powierzchnię, ciężar materiału nasiąkniętego wodą stał się zbyt duży i wszyscy w trójkę ponownie się zanurzyli. Jack zdarł z dziewczyny suknię, która zaczęła chodzić na dno. Teraz problem z wyjęciem szlachcianki, bo tylko kobiety z tej klasy społecznej mogły nosić takie stroje, Aldona przekonała się o tym na własnej skórze, znacznie zmalał. Wyrzucili ją na pomost, po czym wyszli sami. Lecz zanim kobieta postawiła swoją nogę na drewnie dostrzegła Jamesa, swojego brata, z którym nie miała kontaktu od dziesięciu lat. Nie zmienił się prawie w ogóle. Jego twarz spoważniała, o ile było to w ogóle możliwe w przypadku tak zrównoważonego człowieka. Włożył perukę, kapelusz i niebieski frak. Don poznała go niemal od razu.

Szczęście ewidentnie nie było jej pisane.

— Daj mi kapelusz — warknęła groźnie do jednego ze swoich niedawnych rozmówców. Podskoczył zdziwiony tonem jej głosu, jednak posłusznie podał jej trójgraniasty kapelusz Sparrowa. Nałożyła go na głowę, tak by cień rzucany przez niego zasłonił jej twarz.

— Nie oddycha! — wykrzyknął grubszy żołnierz pochylając się nad córką gubernatora wyspy, bo właśnie taką osobliwością była owa dziewczyna.

— Odsuń się — rozkazał Jack i kucnął przy nieprzytomnej. Wyciągnąwszy z buta mały nóż rozciął gorset, który spowodował jej omdlenie, po czy podał go Mutroggowi.

— Nie wpadł bym na to — stwierdził z podziwem gruby.

— Najwyraźniej nie byłeś w Singapurze — odparła zamiast Jacka Aldona.

— Ani w żadnym innym purze — dodał pirat.

Dziewczyna odkaszlnęła kilka razy i wypluła wodę, której najwyraźniej się nałykała. Sparrow już pochylał się sąd nią.

Nie zna jej w ogóle, a już zagląda jej do biustu, stwierdziła w myślach Dona, będąc bardzo zniesmaczona sytuacją.

— Skąd go masz? — spytał pirat biorąc w palce monetę azteckiego złota. Dziewczyna nie zdążyła jednak odpowiedzieć, bo pojawił się "kochany" James, który już celował w Sparrowa swoją dobrej roboty szablą. Niezbyt miło rozkazał mu odsunąć się do młodej panienki. Jack wstał powoli i podniósł dłonie na wysokość głowy.

Aldona w tym czasie stawiając ciche kroki, chciała ulotnić się z miejsca zbrodni - ratowania tonących szlachcianek. Jednak coś się nie powiodło, bo jeden z wojskowych, będący pod dowództwem Norringtona, zauważył ją i przystawił do brzucha ostrze swojej szabli. Westchnęła zawiedziona i popychana przez żołnierza stanęła obok Sparrowa. Pochyliła głowę w taki sposób, by rondo kapelusza Jacka zasłaniało jej twarz jeszcze mocniej.

Podczas tej krótkiej chwili, w czasie której Aldony nie było przy Jacku, ten zdążył dostać już wyrok śmierci. Jednak córka gubernatora zaprotestowała i wszyscy wahali się czy strzelić do Sparrowa czy nie. Koniec końców, na szczęście padło na nie. Broń została schowana, a James wyciągnął rękę w stronę kapitana.

— Należą ci się podziękowania.

Były właściciel Czarnej Perły podał dłoń komodorowi. Ten podwinął mu rękaw zabrudzonej koszuli i:

— Och, nie — jęknęła kobieta.

— Zadarłeś z Kompanią Wschodnioindyjską, piracie — drugi wyrok śmierci, tym razem poprzez powieszenie. Ach, dla Aldony także, zero litości — Pilnujcie ich! — zażądał, spojrzawszy na chwilę na kobietę — Gillette, kajdany — polecił podwładnemu — Z dziewczyną jeszcze poczekamy — stwierdził, po czym ponownie skierował wzrok na nadgarstek pirata. Podwinął rękaw wyżej, na opalonej skórze wytatuowana był zachód słońca nad morzem i lecący nad nim wróbel. Panna Norrington uwielbiała ten tatuaż — Jack Sparrow, nieprawdaż? — spytał retorycznie komodor i puścił rękę pirata.

— Kapitan Jack Sparrow — poprawił go. Kobieta prychnęła, wiedziała, że on nigdy nie powstrzyma się od wsadzenia gdziekolwiek tego szczytnego tytułu. Pytanie Jamesa: "I gdzie twój statek, kapitanie?" i teatralne rozglądanie się było przewidywalne, przynajmniej dla Aldony. — Zamierzam kupić nowy — skłamał gładko Jack.

— Powiedział, że porwie statek.

„Cholera! I dlaczegóż mówiłeś prawdę, przeklęty piracie!"

— Mówiłem, że nie kłamie — rzucił w stronę kolegi — To jego — Mullroy podał dowódcy rzeczy.

„Cholera! I pocóż mu to, Jack, dawałeś?"

Komodor zaczął przeglądać rzeczy Jacka, szydząc z niego i z nich. Szło mu nieźle, ale i tak to Sparrow wygrał tą potyczkę słowną.

— I jeszcze panienka! — dodał sztucznie rozbawiony.

— A jeszcze jaka — wtrącił Jack.

Podszedł do niej o krok, a ona się odsunęła krok w tył. I pustka, koniec mostu. Zrobiła więc krok w przód, a Norrington zrobił krok w tył.

I zdjął jej kapelusz. Panna Norrington zbladła, pan Norrington zbladł. Stanął w miejscu, a jego oczy rozszerzyły się do granic możliwości. Rozdziawił usta, jego ręka zawisła w powietrzu. Nie umiał wykonać żadnego ruchu. Jego niebieskozielonetęczówki były wpatrzone w jej twarz. Pochłaniały jej każdy widoczny cal, jakby próbował upewnić się, czy nie myli się, czy ona rzeczywiście stoi przed nim. Jego oczy, takie smutne, pełne goryczy i nadziei, mówiące tak dużo, a nie marnujące niepotrzebnych słów.

- Witaj James - przywitała się, uśmiechając się nieszczerze i nieprzyjaźnie. Jej głos był szorstki i nieprzyjemny - Kopę lat, prawda?

„Jasny gwint! Jak bardzo się nie chcę na niego patrzeć!"

𝖓𝖎𝖊   𝖒𝖆   𝖗𝖚𝖒𝖚  ✶ ✶ ✶  𝔭𝔦𝔯𝔞𝔱𝔢𝔰 𝔬𝔣 𝔱𝔥𝔢 𝔠𝔞𝔯𝔦𝔟𝔟𝔢𝔞𝔫Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz