𝔃 𝓭𝓮𝓭𝔂𝓴𝓪𝓬𝓳ą 𝓭𝓵𝓪 Tolkienomaniaczka -
naszej cudownej Trinity Black
Już pięć dni minęło, pięć długich, gorących dni i cztery przeraźliwie zimne ciągnące się w nieskończoność noce.
Feralnego dnia, czy też raczej późnego wieczoru, gdy wielka fala zmiotła dziewczynę z pokładu, ta uczepiona deski dopłynęła, czy też raczej prądy morskie wyrzuciły ją na brzeg małej wysepki. Ocknęła się, kaszląc i wciąż mając w dłoni szablę pechowego marynarza. Zwymiotowała na piasek, po czym zemdlała powtórnie. Gdy obudziła się po raz kolejny, była noc. Zimna i bardzo nieprzyjemna. Wymioty powtórzyły się jeszcze kilka razy, a młoda kobieta-rozbitek nie miała nawet czym przepłukać ust. Słona woda z morza odrażała ją, a nie miała ona siły, by obejść wyspę w poszukiwaniu pitnej wody.
Ranek, który nadszedł był zbawieniem. Słoneczne promienie ogrzałby jej zziębnięte ciało i dodały chęci do wstania z szorstkiego piasku. Skrawek ziemi, na którym wylądowała był jeszcze mniejszy niż się spodziewała. Obeszła go wzdłuż i wszerz kilka razy, za każdym mając nadzieję, że z ziemi wytryśnie źródełko z pitną wodą.
W końcu jednak padła, wycieńczona upałem i brakiem płynów, w cieniu jednej w wielu palm. Leżała tam długo, czując jak w ustach zasycha jej coraz bardziej i bardziej, i jak pękają jej różowe wargi. Leżała na skrawku trawy, dopóki słońce nie zmieniło swojego położenia w takim stopniu, że musiała się przesunąć, by nadal być w cieniu. Podniosła się więc z trudem i już miała siadać kilka metrów dalej, lecz jej uwagę przykuł niewielki brązowy obiekt na samej górze palm - kilka kokosów.
Niebieskozielone oczy Aldony rozświetlił błysk. Mimo że była już wykończona, to starczyło jej energii na tyle, by w miarę celnie rzucić kamieniem i strącić z drzewa dwa orzechy. Otwarła je za pomocą szabli i łapczywie wypiła cały płyn, a także zjadła część owocu.
Gdy słońce było w zenicie Aldona miała wrażenie, że się spali i ugotuje jednocześnie. Rezygnując ze wszelkich reguł panujących w szlacheckich dworach, z których pochodziła i wychowała, zdjęła bordową suknię, a także bieliznę i związawszy blond włosy wstążką wydartą z ubioru weszła do oceanu.
Przyjemny chłód owionął ciało kobiety, a ona pozwoliła sobie, pierwszy raz od dwóch dni, na rozmyślania. A miała o czym rozmyślać.
O statku, na którym była.
Czy Royal London uległ całkowitemu zniszczeniu? Czy tylko ona przeżyła straszliwy sztorm?
Zaprzeczyła temu od razu. Myśląc logicznie, dlaczego najmniej doświadczony pasażer okrętu - nie była nawet członkiem załogi - miałby przeżyć, a ci bardziej doświadczeni, którzy zapewne nie jedną burzę widzieli, nie? Tak więc Aldona odrzuciła myśl, że nie ma więcej ocalałych.
Czy przeżył James? I czy przeżył ojciec?
Tak.
Nie potrafiła dopuścić do siebie innej myśli. Oboje byli obyci z morzem. W szczególności Edward - ojciec Aldony. Już od młodych lat miał kontakt ze wzburzonymi falami. Swego czasu był kapitanem jednego z większych statków brytyjskich. Ale przecież James także przez ostatnie prawie dziesięć lat mieszkał w miasteczku portowym. W takim miejscu jak to musiał się wiele nauczyć i pewnie widział jak zachować się w razie sztormu i jak się ratować.
W tym wypadku Aldona zdawała sobie sprawę z tego, że już nie musi się martwić. Ukochany brat i opiekuńczy ojciec zapewne zaraz wyruszą na jej poszukiwania. Dziewczyna nie mogła powstrzymać się od uśmiechu, który zaraz pojawił się na jej twarzy, gdy zaczęła myśleć o rodzinie. Już nie potrafiła się doczekać tego jak mocno uściska brata, który szalupą dobije do brzegów przeklętej wyspy.
Ale dni mijały i żadna flota ani żaden, pojedynczy statek nie pojawił się na horyzoncie. Nie pojawił się ani ojciec dziewczyny ani jej brat.
Piec dni przeżyła na kokosach, kokosach i rumie. Pięciu kolejnych mogła nie przeżyć.
Ach, ten rum - wspaniały napój. Cudowna skrytka pomiędzy dwoma najwyższymi palmami, w której można schować się przed upałem. A chowając się przed upałem, upić się bursztynowym płynem, miło drażniącym podniebienie.
Szczęście jej nie sprzyjało. Szczęściem nie jest rozbicie się na bezludnym kawałku ziemi ledwo wystającym spod powierzchni wody. Aczkolwiek, już o poranku szóstego dnia przebywania na wyspie, czwartego dnia przeklinania braku pomocy ze strony Jamesa i ojca, spostrzegła czarne żagle.
Jasne, znała opowieści, kto nie znał? Ale w tym wypadku Czarna Perła mogła być jedyną deską, pokładem ratunku. Krzyczała, machała rękami, darła się, ale to wszystko na nic. I wtedy Aldona zrozumiała, że cały świat odwrócił się do niej plecami, że jej życie pierwszy raz znalazło się w jej własnych rękach.
Zgrzytając ze złości zębami, czuła słone łzy zbierające się w oczach. Zdarła z siebie ubrania, zostając w samej bieliźnie wbiegła do wody jeszcze bardziej słonej niż jej łzy. Płynęła, swoim zdaniem, długo, za długo. Nogi i ręce zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa, a statek zamiast stawać się w jej oczach coraz większy, malał i oddalał się.
Odwróciła się, znów widząc swoją własną wyspę. Zaklęła szpetnie, głośniej niż kiedykolwiek, a do jej ust nalała się słona woda. Dotychczas próbowała uspokoić oddech, jednak teraz nawet to nic nie dawało, miała wrażenie, że zaraz da się porwać falom, że woda zaleje jej płuca i ponownie będzie skazana na łaskę oceanu. Krzyczała, nie potrafiąc powstrzymać paniki, jaka jedynie w parę chwil opętała jej umysł i ciało. Wspomnienia sprzed paru dni niczym fale zaczęły ją zalewać. Słyszała w głowie krzyki załogi, szum wzburzonego morza, grzmoty i swój własny pełen desperacji wrzask. Zacisnęła powieki i przestała się ruszać, czując jak powoli opada, czuła jak lekkie prądy poruszają jej ciałem, czuła, że zaraz nie będzie miała czym oddychać.
Nie chciała skończyć jak parę dni temu, nie chciał liczyć na cud, który mógłby ją uratować. Paroma ruchami zmęczonych i bolących kończyn wynurzyła się na powierzchnię i krzycząc desperacko same najgorsze przekleństwa, jakich nauczyła się w Londynie zaczęła machać rękami i nogami, byleby zbliżyć się do brzegu. Łzy, mieszające się ze słoną wodą, nie pozwalały jej widzieć klarownie, ale mała wyspa, której już nienawidziła z całego serca, nie była niedostrzegalna, zbliżała się do niej z każdym kolejnym ruchem.
Wyczerpana, zapłakana, trzęsąca się, nieudolnie próbująca wziąć choć odrobinę powietrza do ust, wyczołgała się na piaszczysty brzeg.
A chwilę później usłyszała głośny oddech.
CZYTASZ
𝖓𝖎𝖊 𝖒𝖆 𝖗𝖚𝖒𝖚 ✶ ✶ ✶ 𝔭𝔦𝔯𝔞𝔱𝔢𝔰 𝔬𝔣 𝔱𝔥𝔢 𝔠𝔞𝔯𝔦𝔟𝔟𝔢𝔞𝔫
Fanfic·˖ ✶ ·˖ ✦ ·˖ ✶ ·˖ ✦ ·˖ ✶ ·˖ ✦ ·˖ ✶ ·˖ ✦ ·˖ ✶ ·˖ ✦ 〰〰༻〰〰༻〰〰༻〰〰 Aldona nie spodziewała się, że morska podróż z Londynu na Jamajkę przebiegnie w towarzystwie bardzo niefortunnych wypadków, a w szczególności nie spodziewała się spotkać por...