Torys wreszcie zaczął się budzić. Pierwsze co poczuł, nim jeszcze otworzył oczy był ból, który nasilał się wraz z odzyskiwaniem świadomości. Bolała głowa, piekły usta i gardło. W odruchu chciał zakaszleć, lecz oddech ugrzązł mu w gardle, zduszony suchą szmatą. Począł się szarpać i rozglądać wokół, lecz niewiele mógł dostrzec. W pomieszczeniu było ciemno, jednak powoli jaśniało za oknem. Uspokoił się i starał na spokojnie zrozumieć swą sytuację.
Nastawał ranek i mógł się w końcu porządnie rozejrzeć. Pomieszczenie było małe i ciemne, z jednym tylko okienkiem. W kątach walały się graty, których na pierwszy rzut oka nie umiał rozpoznać. Pod sobą dostrzegł niemal czarną plamę, odróżniającą się od reszty podłogi. Przemknęło mu przez myśl czym może być. Serce zabiło mocniej, a oddech przyspieszył. Otrząsnął się szybko, skupił siły i podniósł się na tyle, by móc finalnie siedzieć oparty o ścianę.
Godziny mijały i czuł się coraz gorzej. Usta i gardło piekły, co potęgował brak wody i suchy materiał. Próbował nie raz się wyswobodzić, lecz nie przynosiło to absolutnie żadnych efektów. Przed wieczorem czuł się już porządnie wymęczony, zamiast skupić się na uwolnieniu zaczął rozmyślać. Przypomniawszy sobie cały poprzedni dzień, powątpiewał, czy na pewno to wszystko się wydarzyło? Ta ostatnia rozmowa, słowa o... Słyszał za drzwiami kroki i niewyraźne rozmowy. Nie potrafił wyłapać ni jednego słowa. Siedział i czekał.
********
Feliksa z samego rana obudziły promienie słoneczne, padające wprost na jego twarz. Wstał z niechęcią, nie pamiętając gdzie jest. Przetarł oczy dłonią i odgarnął włosy. Rozejrzał się po pomieszczeniu powoli przypominając sobie wszystko. Wczoraj wieczorem z jakiegoś powodu uczuł się tak zmęczony, że niedługo po wyjściu Franciszka położył się na łóżku, nie ściągając nawet ubrań. Zgarnął się z pościeli i uprzątnął ją.
Rozciągnął się, przechodząc z jednego pomieszczenia do innego. Odnalazł kuchnię z małą gazową kuchenką. Upewnił się, że działa i chciał postawić wodę w małym garnku na ogniu, gdy zorientował się, że nie ma nic. Zarówno do picia jak i jedzenia.
No tak...
Franciszek dopiero dzisiaj przyniesie mu zapasy. Zrezygnowany opuścił chatę i zasiadł na pniu zwalonego drzewa. Poranek był chłodny i wilgotny. Przymknął oczy i orzeźwiał się chłodnym i rześkim powiewem, oraz szumem prawie nagich drzew. Trwał tak jakiś czas, do momentu aż usłyszał dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Otworzył oczy i nie wstając z miejsca przypatrywał się wychodzącemu z pojazdu Franciszkowi. Gdy ten był blisko, Feliks wstał i bez słowa skierowali się do chaty.
W kuchni Franciszek położył na stół pięciolitrową butelkę wody mineralnej i dużą reklamówkę wypełnioną jedzeniem. Po tym skierował się w stronę drzwi, chcąc wracać. Feliks przejrzał zawartość reklamówki i zdumiony zatrzymał go w progu.
-Ale... Co ja mam z tym zrobić? - spytał, wyciągając zawiniętego w gazetę martwego królika.
-Co tylko chcesz. - odrzekł Franciszek i prędkim krokiem udał się do samochodu. Feliks natomiast stał jeszcze jakiś czas, trzymając w dłoni martwego zwierzaka. Westchnął ciężko. Odwinął całkowicie królika i położył na stole. Nie ma lodówki i musi się nim szybko zająć. Przejrzał resztę produktów. Odnalazł kilka kromek chleba, owoce i warzywa, opakowanie kaszy, trochę soli i pieprzu oraz kawę.
Wpierw nalał wody do małego garnuszka i postawił na kuchence, na małym ogniu. Do szklanki nasypał kawy, cukru nie dostał, dlatego wsypał jej mniej niż zazwyczaj. Następnie przeszedł do obrabiania króliczego truchła. Z początku nie wiedział jak się do tego zabrać. Odnalazł ścierkę i podłożył ją pod zwierzę. Ostrym nożem naciął mu brzuch, wnętrzności wylały się na materiał. Były chłodne, lecz jeszcze nie śmierdziały. Kiedyś patroszył kurę, ale było to dawno. Przełamał wstręt i powiększył nacięcie.
CZYTASZ
APH/Dwoistość
FanfictionZnikąd pomocy, za to mnożą się problemy, krzywdy i blizny. Nie mogąc znaleźć innego wyjścia Łukasiewicz decyduje się sprawdzić, czy śmierć wreszcie zechce go do siebie przyjąć. Odrzucony nawet przez nią, odnajduje wsparcie nie u przyjaciół, a dawne...