Rozdział 27

36 5 2
                                    



-Dlaczego nie jesz? - zapytał Torys; od kilku minut szykował obiad i przy okazji bacznie obserwował Feliksa. Praktycznie nie jadł, a zupa z całą pewnością zdążyła już przestygnąć.

-Przecież jem... - bez przekonania odpowiedział Feliks. Wcale nie wyglądał na osobę nie cierpiącą głodu przez ostatnie kilka tygodni.

-Ta, jakbyś chciał a nie mógł. - Torys odłożył nóż i w pół obranego ziemniaka, wytarł ręce w ścierkę i podszedł do stołu. - Co jest?

Feliks ciężko westchnął, przecierając twarz dłońmi. Wzrok zawiesił na misce barszczu. Pachniał przepięknie.

-Rzygam. Prawie wszystkim.

-Ile czasu nie jadłeś?

-Może... dwa miesiące. Dwa i pół? - zastanawiał się Feliks. W zasadzie nie jadł żadnego większego posiłku od momentu gdy uciekł.

-I wszystko jasne... Dobra, zajmiemy się tym. Ale najpierw pewnie chciałbyś się wykąpać?

Feliks się speszył. Odwrócił głowę, wbijając wzrok w podłogę.

-Straciłem węch... ale tobie to pewnie bardzo przeszkadza.. - mówił, nie podnosząc wzroku.

-Nie... Nic takiego nie mówiłem.

********

Feliks siedział już w wannie, napełnionej do jednej czwartej. Woda była przyjemnie ciepła. Na zewnątrz temperatura rzadko wznosiła się ponad zero, a on nie miał nic cieplejszego niż stara znoszona bluza. Pod nią co prawda ubierał dwie bluzy z długim rękawem, jednak nie dawało to tyle ciepła, ile by chciał. W trakcie dnia starał się jak najwięcej ruszać, co nie łączyło się dobrze z brakiem jedzenia.

Drzwi od łazienki się otworzyły. Feliks nie drgnął, gdy wszedł Torys, niosąc w dłoniach złożone ubrania.

-Pewnie trochę duże, ale mniejszych nie znalazłem. - ułożył spodnie dresowe, koszulkę i ciepłą bluzę na pralce. Cofnął się by wyjść, bezwiednie spoglądając na Feliksa. Nie był szczególnie zszokowany widokiem jego ciała, widział go już w gorszym stanie. Zainteresowało go pochodzenie obrażeń, które wyglądały na świeże. Choć zapewne miały już kilka tygodni, Torys wiedział jednak, że nie mogły zagoić się w standardowym tempie.

-Skąd te siniaki? - spytał, kucając przy wannie. Feliks drgnął, jakby coś sobie przypomniał. Milczał kilka sekund, by zbyć temat.

-To... to nic... Nic ważnego...



Gdy już otrząsnął się z pierwszego szoku po ucieczce to zaczął myśleć. Przez moment chciał wrócić, przeprosić. Na pewno zrozumieją. Ale jeśli nie...

Wystraszony konsekwencjami opuścił pustostan i wypytując miejscowych powoli kierował się w stronę granicy. Noce spędzał w różnych miejscach: na stacji kolejowej, ławce w parku, albo zaszywając się w ciemną, boczną uliczkę.

Raz dziennie starał się pić, najczęściej źródłem wody była rzeka. Ani przyjemna, ani zdrowa, ale przypomniał sobie słowa Franciszka. O "spieprzonym projekcie". Nie chciał od nowa poznawać uroków odwodnienia. Ze zdobyciem jedzenia było już gorzej, przez pierwsze dni odczuwał dyskomfort z tego powodu, który dość szybko odpuścił.

Skupił się na niezauważonym przejściu granicy, co finalnie się udało. Nie był to bowiem jego pierwszy raz. Nadzieja, że u siebie będzie lepiej podtrzymywała całkiem szybkie tempo, w jakim przemierzał kolejne miasta i wsie.

Nie dotarł do swojego domu, przekonany, że już czeka tam na niego policja. Krył się więc po pustostanach, albo ogródkach działkowych. Koczował z miejsca na miejsce nie mając pojęcia gdzie się podziać, co zrobić. Zima będzie ciężka do przetrwania, ale nie ma do kogo się zwrócić. Być może Erzaveta wyciągnęłaby pomocną dłoń... gdyby tylko nie potraktował jej w tak okropny sposób.

Na pytanie Torysa przypomniał sobie jak szedł pewnego dnia przez park, pogoda była wyjątkowo ciepła, o ile można tak powiedzieć o bagatela dwóch stopniach powyżej zera. Niemniej, nie było wiatru, a na czystym niebie świeciło słońce. Uważał, by nikt go nie poznał, rozglądając się uważnie za policją czy jakimkolwiek podejrzanym zachowaniem.

W parku było cicho, przynajmniej do czasu. Słysząc zamieszanie chciał odejść, zatrzymał się jednak zaciekawiony. Wkrótce dostrzegł o co chodzi.

Na ławce siedział starszy mężczyzna, wyglądający na bezdomnego. Wokół niego zebrała się gromadka osiedlowych dresów i swoim zwyczajem zaczęła uprzykrzać mężczyźnie życie.

Wspomnienia wróciły i w pierwszym odruchu chciał uciec, oddalić się niezauważenie. Ale przecież za to nienawidził Torysa. Że uciekł. Feliks nie miał przy sobie telefonu, nie miał niczego, a w parku poza nimi nie widział nikogo. Do głowy przyszedł mu zapewne nie najmądrzejszy pomysł.

Ruszył przed siebie, widział jak dresy zaczepiają bezdomnego i go szarpią, śmiejąc się. Gdy stał w odległości kilku metrów odezwał się. Z pogardą w głosie pytał czy im nie wstyd, tak dręczyć słabszych. Wywiązała się między nimi rozmowa, odciągając dresów od bezdomnego, który w międzyczasie wstał z ławki i wymknął się po cichu. Oczywiste było, że dresy nie pozwolą Feliksowi tak po prostu odejść, więc ten, nie czekając zbyt długo cofnął się kilka kroków a następnie odwrócił i zaczął biec. Plan miał prosty. Zgubić ich kryjąc się w krzakach albo za budynkami.

Nie pomyślał tylko o tym, że przez brak jedzenia nie starczy mu na to sił. W trakcie biegu poczuł ból w klatce, a przed oczami zrobiło mu się ciemno. Upadł, prawie tracąc przytomność. Dresom nie zajęło wiele czasu by go dogonić i zacząć bić. I tak jak kilka miesięcy temu, Feliks oberwał porządnie, z tą różnicą, że tym razem dresom wystarczyło niecałe pięć minut by wyładować swoją frustrację.

Pół godziny później chłopak odzyskał dość sił, by doczołgać się do najbliższej ławki. Obolały, wdrapał się na nią i położył ciężko dysząc. Ziemia była zimna i lekko wilgotna, więc tym bardziej nie chciał na niej spocząć. Teraz przynajmniej rozumiał Torysa. Po części. Uciekając uniknął przykrych skutków. Nic jednak nie tłumaczyło tego, że zamiast wezwać pomoc, zadzwonić, albo chociażby wrócić do klubu, który nie był tak daleko, uciekł do domu i milczał, przez następne kilka miesięcy.

Nie minęło wiele czasu jak Feliks zasnął na ławce. Nie był to ani trochę dobry pomysł, jako że temperatura zaczęła opadać, a niebo z wolna przykrywały ciężkie chmury.

Chwilę później parkiem przechadzała się młoda para. Dziewczyna zatrzymała się przy Feliksie, chcąc sprawdzić jak ten się czuje, ale jej chłopak szybko ją powstrzymał. Nie wiedzieli przecież czy nie jest to zwykły ćpun. Nie żeby było to dobre wytłumaczenie dla ich bierności - im jednak wystarczyło. Odeszli w swoją drogę.

Feliks został sam, ale tylko na chwilę. Podszedł do niego bezdomny, ten sam, którego zaczepiała grupka dresów. Ściągnął z siebie kurtkę i przykrył nią chłopaka, który chwilę później się obudził. Podciągnął się i usiadł na ławce, robiąc miejsce dla bezdomnego mężczyzny. Ten, usiadłszy, od razu podziękował. Powiedział Feliksowi, by zajrzał do wewnętrznej kieszeni kurtki, którą cały czas miał na siebie zarzuconą.

-Poczęstuj się - W środku znajdowała się połowa tabliczki mlecznej czekolady. Feliks zjadł kostkę, ale żołądek od razu dał znać, że mu to nie pasuje - schował więc resztę. - Pewnie wolałbyś normalny obiad... To nawet da się załatwić.



Torys zauważył jak Feliks odbiega gdzieś myślami. Dłonią sprawdził temperaturę wody.

-Trochę chłodna, chyba, że chcesz jeszcze posiedzieć.

-Nie, nie trzeba. Możesz wyjść?

Torys podniósł się i bez słowa opuścił łazienkę. 

APH/DwoistośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz