Rozdział 21

42 3 0
                                    



Ruszył, by zadać cios, lecz nie w przód. W ostatnim momencie odwrócił się, by zaatakować zaskoczonego Franciszka. Ten mimo wszystko pochwycił rękę Feliksa, która mocno trzymała nóż. Odsunął się w tył, był przyparty do ściany. Feliks patrzył mu prosto w oczy z wściekłością. Starał się ugodzić Franciszka nożem, lecz ten nie był wcale słabszy. Wydawał się nawet silniejszy i powoli zaczął przeważać. Feliks widząc, że nie ma szans zmienił nieco strategię. Pociągnął nóż w dół i pchnął go z całej siły, wbijając Franciszkowi w brzuch.

Ostrze przebiło ubranie i skórę, raniąc narządy wewnętrzne. Franciszek zapluł się krwią. Nadal ściskał nadgarstek Feliksa. Puścił go, by złapać się za ranę. Oddychał ciężko. Mimo obrażeń, uśmiech wkrótce zawitał na jego twarzy, podniósł wzrok i wpatrywał się w Feliksa.

-Lubisz zabijać, co? - spytał, wypluwając krew. - Myślisz... że to koniec... a ja zawsze będę częścią ciebie. Nigdy. Nigdy się mnie... nie pozbędziesz. - dłoń, którą ściskał ranę położył Feliksowi na ramię. Patrzył mu w oczy uśmiechając się. Feliks nie widząc powodu do radości, raptownie pociągnął nóż w dół, poszerzając znacząco ranę.

Franciszek bez sił osunął się na ziemię. Był przytomny i w pełni świadom swego położenia. Zdołał jedynie położyć dłoń na ranę, która krwawiła wartkim potokiem. Ledwo siedział, podniósł wzrok, lecz obraz był coraz mniej wyraźny.

-To... to nie koniec... -wyszeptał resztką sił. Ale Feliks już go nie słuchał. Był wkurwiony. Zamachnął się i z całej siły wbił Frankowi nóż w czaszkę. Szarpnął ręką i wydarł ostrze, odłupując kawałki kości. Ciało padło na ziemię bez tchu.

Feliks cofnął się kilka kroków. Oddychał ciężko. Uspokoił się i finalnie dotarło do niego co zrobił. Ręka mu zadrżała i upuścił nóż. Patrzył na zakrwawione dłonie, na leżące bez życia ciało, a wreszcie i na obserwującego wszystko w przerażeniu Torysa.

-Boże... Co ja zrobiłem... - przeraził się sam siebie. Czuł, jak jego mięśnie drżą, czuł, że się boi. Otrząsnął się nieco. Podszedł roztrzęsiony do Torysa i przykucnął. Obok leżał koc. Wziął go i delikatnie otulił nim Litwina. Ten patrzył mu prosto w oczy i wreszcie dostrzegł w nich pełno życia i emocji.

-Przykro mi. - rzekł Feliks, podnosząc się. - ale po tym co się stało... nie mogę tak po prostu cię wypuścić.

Torysowi chwilę zajęło ogarnięcie się i dojście do siebie, lecz gdy już to zrobił Feliks wychodził z pomieszczenia.

-Nie... Feliks... Wróć, proszę! - łzy mimowolnie zaczęły spływać mu po twarzy - proszę... - opuścił głowę, cicho łkając.

Feliks zarzucił na siebie stary, znoszony płaszcz, znaleziony w szafie i wyszedł.

Wędrował lasem i wyszedł na drogę. Tym razem inną, ta nie prowadziła do jego domu, a wpadała na drogę krajową. Nie miał wiele sił, ale parł na przód. Otarł twarz, ale nadal były na niej ślady krwi.

Po dwóch godzinach wędrówki był wyczerpany. Przysiadł na poboczu. Głowa sama mu opadała, prawie spał. Ożywiło go światło, mocniejsze niż lśniący od gwiazd śnieg, czy księżyc. Odwrócił głowę i w dali dojrzał dwa światła. Pojazd nadjeżdżał w jego kierunku.

Nie spodziewał się, że kierowca go zabierze. Chadzał drogą blisko lasu, w dodatku splamiony krwią. Ale nie ma nic do stracenia. Wstał i wystawił rękę. 

APH/DwoistośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz