Rozdział 24

2.6K 58 1
                                    

Nicholas

Stukot krwistoczerwonych szpilek sekretarki odbijają się echem w całym korytarzu, kiedy podążam tuż za nią do gabinetu. Takie sytuacje z reguły powinny stresować, ale ja czuję się aż zanadto spokojny. Nie popełniłem niczego złego. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Wertuję w pamięci ostatnie dni, a nawet tygodnie, ale nie znajduje w nich czynu, który mógłby sprawić, że zostanę wezwany na „czerwony dywanik". Nie jestem zdenerwowany, po prostu miota mną ciekawość. Może to pomyłka? Albo błaha prośba?

Sekretarka otwiera drzwi i gestem wpuszcza mnie do środka, po czym zamyka je za sobą. Wraca do swojego biurka, zasiadając na krześle. Przyjmuję to jako znak, że sam mam załatwić sprawę, więc uderzam dwa razy pięścią w drzwi dyrektora o koloru orzecha. Z wnętrza wydobywa się niski, zdystansowany głos mężczyzny, siejącego postrach w całej szkole.

Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu.

- Proszę wejść – rozkazuje, więc spełniam polecenie.

W gabinecie pachnie odurzającymi, drogimi perfumami, od których przewraca mi się w głowie. Biurko znajduje się jakieś dwa metry przede mną. Pomieszczenie jest ogromne. Skłamałbym, jeżeli powiedziałbym, że oglądam je po raz pierwszy. Cóż, wiele razy zdarzyło się, że dyrektor gościł mnie po bójce, przezywaniu czy innego typu rzeczach, ale minęły chwile szczytu. Nie było mnie tu od miesięcy. Skupiłem się na nauce, przygotowując do zakończenia liceum z wyróżnieniem. Zależy mi na tym.

Ściągnięty wyraz twarzy Rodrigueza to coś, co sieje we mnie obawy. Wiele obaw. Przekonanie o niewinności już nie jest takie pewne, jak jeszcze chwilę temu.

Zbieram się na odwagę, by cokolwiek z siebie wydusić. Chyba na to czeka dyrektor. Nie wydaje się, by zamierzał pierwszy otworzyć usta.

- Prosił mnie pan.

Dyrektor Rodriguez to mężczyzna w wieku ponad czterdziestu lat. Wygląda na dyrektora, któremu lepiej nie podskakiwać. I to nie są tylko pozory. Tak też się zachowuje. Ma ostre rysy twarzy, krótko ostrzyżone włosy i jest pół głowy wyższy ode mnie.

Gdy przechodzi korytarzem uczniowie rozsuwają mu się na boki niczym morze czerwone. Mam wrażenie, że wszystkich mógłby poustawiać niczym pionki. Uczniowie boją się go, a strach jest główną cechą, którą posiadają przywódcy, rządzący czy wojskowi. Dlatego został dyrektorem. Nikt nie boi się pani Moore od biologii, zachowującej się jak szkolny anioł stróż. Gdyby została dyrektorką, uczniowie by ją zmiażdżyli. Zniszczyli by ją w pierwszym tygodniu. Bycie miłym i życzliwym dla każdego jest hojne, ale należałoby też mieć swoje granice.

W przeciwnym przypadku, mając zachowania people's pleaser, nikt cię nie będzie szanował. Tak jak panią Moore. Niekiedy jest mi jej szkoda. Na przykład wtedy, gdy Cole uparł się, by nasypać jej soli do kawy. Na początku trzymałem się z nim tylko dlatego, że to najlepszy przyjaciel Luke'a od czasów przedszkolnych. Bardziej z Lukiem nadajemy na tych samych falach. Z czasem znalazłem wspólny język z Cole'm, ale musiało go trochę minąć. Był to początek liceum, a ja nie chciałem odstawać więc brałem udział z nim w tych krzywych akcjach. Dla niego były śmieszne. Dla reszty klasy też. Dla mnie nie bardzo.

Całe szczęście, zmienił się na przestrzeni lat. Wydoroślał i już nie jest takim sukinsynem, co nie zmienia faktu, że z naszej trójki to on jest największym bad boyem.

Może ja nie zawsze jestem życzliwy, ale nie miałem ochoty sprawiać niewinnym ludziom przykrości, jeżeli nie ma ku temu powodu. Inna sytuacja jest wtedy, gdy koleś, Daniel, rok starszy od nas dogryzał się w szatni pierwszakowi, że się tanio ubiera. To było wiosną tamtego roku. Pobiłem się z nim. Trafiłem na czerwony dywanik i od tamtego momentu nie miałem okazji żeby się tutaj znaleźć. Do teraz.

Część MnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz