-22-

196 22 29
                                    

Dzięki szybkim regenerowaniu się komórek Wooyoung'a, co oznaczało szybszy powrót do zdrowia. Mógł on wrócić już do swojego domu. Po siedzeniu w szpitalnym łóżku oraz przechadzaniu się jedynie po korytarzu w budynku, miał serdecznie dość monotonnego spędzenia czasu. Jego jedynym promyczkiem w ciemnym spostrzeganiu tej sytuacji, był nikt inny jak troszczący się o niego ukochany. 

San z każdym dniem zdawał się jeszcze bardziej martwić o chłopaka. Pierwsze dni tylko do niego przychodził na parę godzin, a w następnych dniach zostawał tam do czasu gdy ktoś go nie odwiedzi. Można też powiedzieć, że San dokarmiał poszkodowanego dając mu codziennie jego ulubione słodycze z marketu, których nie było w szpitalnym sklepiku. 

Dzisiaj nadszedł dzień wypisania Jung'a ze szpitala. Był on całkowicie zdrowy i jedyne co zostało to siniaki i delikatnie widoczne otarcia na skórze. Przebierając się w swoje normalnie ciuchy, które przywiozła jego rodzicielka. San ani na chwilę nie usiadł pomagając spakować się swojemu chłopaku. 

— San, mówiłem ci byś zostawił to, przecież potrafię się spakować — Powiedział zapinając swoje ostatnie guziki w koszuli. 

— Może i byś dał sobie radę — Kontynuował — Ale chcę szybciej cię stąd zabrać i pokazać ci prawdziwą wolność.

— Prawdziwą wolność... — Podszedł do niego powolnym krokiem — A jaką dokładnie wolnośc masz na myśli? — Usiadł na łóżku tuż przed nim i palcem wskazującym przejechał jednoznacznie po jego ramieniu. 

— Uważaj lepiej co robisz, bo mogę się nie powstrzymać — Spojrzał na niego, uśmiechając się pożądanie na jego nie zapięty guzik przy szyi.

— Gdzie się patrzysz! — Zauważając jego wzrok od razu się zakrył.

— Mówiłem, że się nie powstrzymam, a tym mnie coraz bardziej kusisz... — Po tych słowach zbliżył się do niego w taki sposób, że wręcz wisiał nad nim, a jego dłonie chwyciły go za nadgarstki.

Mina Wooyoung'a była niepowtarzalnie śmieszna. Jego zaskoczenie idealnie mieszało się z brudnymi myślami, które z każdym dniem stawały się coraz bardziej nieprzyzwoite.

— I co teraz zrobisz? — Uśmiechnął się przebiegle Choi — Mam kontynuować?

— Jeżeli nie obchodzi cię fakt, że pielęgniarka patrzy na nas z przerażeniem to proszę bardzo — Kiwnął głową, wskazując tym drzwi.

— Dokończę to, gdy będę mógł to robić — Odsunął się od niego kontynuując pakowanie.

— A niby teraz nie możesz? — Usiadł zdziwiony — A co ty jesteś w zakonie?

— Chcę dostać pozwolenie...

— Kogo, księdza?

— Nie głuptasie — Zaśmiał się — Twoich opiekunów prawnych.

— Nie jestem dzieckiem bym musiał się o to ich prosić. Posiadanie chłopaka to nic poważnego na tyle, by o to pytać.

— Dla mnie to jednak ważne...

— Niby dlaczego.

— Prosta logika, przyjaźń, chodzenie, a później zaręczyny i ślub — Powiedział cicho, wiedząc, że pielęgniarka dalej stoi zza drzwiami.

— Ślub?! — Podskoczył prawie się przewalając — Co ty planujesz?!

— Nic takiego, ale bardzo cię kocham i nie mogę sobie wyobrazić, że mogę być tylko twoim chłopakiem.

— Nawet sobie z tego nie żartuj! — Wstał ponownie z łóżka i podszedł do niego omijając na około łóżko — Ślub to poważna sprawa! A poza tym małżeństwo tej samej płci jest zakazane w tym kraju.

— Kto powiedział, że to musi być akurat tutaj? — Odwrócił się do niego i przyciągnął przytulając się wprost do jego brzucha — Chcę cię mieć obok siebie i mieć pewność, że jesteś mój...

— Po ślubie też nie będę twój — Droczył się z nim — Zawsze jest coś takiego jak zdrada i rozwód.

— Więc twierdzisz, że jeżeli się z tobą ożenię, to mnie zdradzisz?! — Odepchnął go do siebie, ale delikatnie, by nie zrobić mu krzywdy.

— Tylko podaję przykłady! — Obronił się, uśmiechając się szerokim uśmiechem, widząc obrażoną minę ukochanego.

Mimo, że minęło dopiero kilka tygodni, chłopaki wręcz zachowywali się już jak typowa para po kilkunastu latach chodzenia ze sobą. Nie pokazywali jedynie tej swojej dobrej strony, ale też pokazywali swoje wady. Wooyoung rozmawiał i śmiał się głośno oraz nie hamował niektórych dogryzek w stronę San'a, a Choi przytulał się i całował w każdej możliwej chwili. Chociaż czy można to nazwać wadą?

Było grubo po godzinie czternastej, zbliżał się upragniony czas dla Wooyoung'a, wypisanie z szpitala i możliwość jedzenia tego co chce.

Wychodząc z szpitala, Jung od razu wyprostował się i biorąc pełen wdech świeżego powietrza, rozbudził się po całości. San natomiast taszczył walizkę ukochanego i mimo iż była dość ciężka, to i tak uparł się, że zaniesie ją sam do samochodu.

— Gotowy? — Zapytał widząc wielkie szczęście Woo.

— Jak jeszcze nigdy! Tylko... Gdzie?

— Musimy zająć się pewną sprawą, a później możemy pojechać do kina — Chwycił go za rękę, łącząc ich palce w jedność — Mają piszcząc mini koncert BTS~

— Ty chyba sobie żartujesz — Zatrzymał się w miejscu niedowierzając — BTS W KINACH?!

— Chciałem ci powiedzieć wiele razy o tym, ale stwierdziłem, że ucieszysz się bardziej po wyjściu z tego pudła — Wskazał palcem na budynek.

— No oczywiście że się cieszę!!! — Podskoczył z radości a następnie zawiesił się na szyi chłopaka i pocałował go kilka razy po policzku — Dziękuję! Dziękuję! Dziękuję!

— No już spokojnie — Uśmiechnął się widząc szczęście swojego chłopaka — Zadzwonię tylko po Wonho, przyjedzie po nas.

— Po co? — Odczepił się od razu, gdy wyczuł, że ten szuka swojego telefonu w kieszeni — Możemy jechać taksówką.

— Pojedziemy akurat po drodze, a pisał, że i tak musiał załatwić sprawy mojej babci.

Jung jedynie kiwnął głową i odsunął się przyglądając się jednocześnie po przepięknej pogodzie. Po niecałych paru sekundach, San podszedł do niego i wskazał palcem na podjeżdżające czarne audi. Od razu rozpoznając model auta, uśmiechnął się widząc swojego nauczyciela.

— Dzień dobry paniczu — Ukłonił się otwierając im drzwi.

— Dzień dobry, panie Wonho! — Pomachał pełen energii Jung — Jak się pan miewa? — Zapytał, gdy ten wsadzał do bagażnika jego walizkę.

— Bardzo dobrze, ale to chyba ja powinienem panicza pytać...

— Niech pan przestanie — Machnął ręką w powietrzu — Proszę mówić po prostu Jung, albo jak w szkole Wooyoung...

— Jak bym śmiał! Jest pan przecież przyszłym partnerem panicza San'a!

Słysząc to stwierdzenie, zabrakło mu powietrza, a twarz stała się cała czerwona. San słysząc rozmowę i wiedząc do czego ona prowadzi, wyszedł z auta i chwycił go za rękę kierując go prosto do pojazdu.

— Czy oni naprawdę muszą mnie nazywać paniczem? — Zapytał nadal zaskoczony uczeń.

— Przyzwyczaisz się, skarbie — Przytulił go do siebie ramieniem i pocałował go prosto w czubek głowy — Zmieniłeś szampon?

— Już wiesz jak pachnę? — Zaśmiał się głośno — Tak, zmieniłem...

— Przepięknie pachnie, będę musiał spróbować.

— Ale to mój zapach! — Osunął się jak dziecko — Truskawka jest moja!

— Już nie krzycz, skarbie... Bo pomyślą, że cię porywam — Przysunął go do siebie i zapiął mu pasy bezpieczeństwa.

— Dokąd jedziemy paniczu? — Zapytał wsiadający kierowca.

— Do mojej rezydencji, a dokładniej do mojego domu.

ʟᴏᴠᴇ ғʀᴏᴍ ᴅʀᴇᴀᴍ | ᴡᴏᴏsᴀɴ (✓)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz