Niedziela minęła mi w ekspresowym tempie. Uczyłam się na test, robiłam pracę na zajęcia. Myślami wracałam co chwila do mojego tańca z Louisem, to jaki był dla mnie czuły, jak opiekuńczo trzymał mnie w swoich ramionach. Jak patrzył mi prosto w oczy podczas naszego zbliżenia. A jednocześnie jaki był milczący i skupiony na tym co robi. Kiedyś mogłam patrzeć na niego z daleka, podziwiać jego posturę, obserwować każdy jego najmniejszy ruch. Dziś jestem już na takim etapie, że mogę z nim porozmawiać. No przynajmniej mam taką nadzieję, że będę mogła. Ale jest jeszcze druga strona medalu. Chłopak może mnie całkowicie olać i stwierdzić: fajne było, ale co za dużo to nie zdrowo. Ja jednak jestem dobrej myśli.
Przez całą niedzielę siedziałam u siebie w pokoju, co chwila mama tylko do mnie wpadała tłumacząc się że musi zabrać coś ode mnie, ale tak naprawdę wiedziałam że chciała wypytać o imprezę. Coś tam bąknęła mi o Liamie i naszym późnym powrocie do domu, jednak nie miała mi tego za złe. Rozumiała, że jestem młoda i czasem potrzebuję takich wypadów ze znajomymi, ale też ufała mi na tyle bym mogła sama gdzieś wychodzić. Wiem, że naderwałam trochę jej zaufania około trzech lat temu, gdy miałam problemy sama ze sobą i narkotykami oraz towarzystwem byłego chłopaka. Jednak teraz jestem już na tyle odpowiedzialna, dorosła i mam przy sobie Liama, więc wiem że mama na pewno zaufała mi na nowo.
Wieczorem, dnia poprzedniego, wpadł do mnie Liam. Chciał dowiedzieć się jak moje samopoczucie. Opowiedział mi o tym, jak zaniósł mnie do pokoju. Powiedziałam mu, a raczej go opieprzyłam, że powinien mnie obudzić to przecież sama bym wyszła na górę. Ale Liam, jak to Liam, uparł się że zrobi to za mnie i jak stwierdził choć byłam nieco ciężka, to i tak dał radę. Oczywiście za bąknięcie o mojej wadze dostał kuksańca w bok, z czego oboje się śmialiśmy.
Zabrał mnie na spokojny spacer, abym przewietrzyła sobie mózg od ciągłego siedzenia nad książkami i udaliśmy się do pobliskiej lodziarni niedaleko naszego osiedla.
***
W poniedziałek rano wstałam zadziwiająco wcześnie jak na mnie. Szybko się przygotowałam na zajęcia, po czym chwytając torbę z książkami zbiegłam na dół. Spodziewałam się zastać w kuchni moją mamę, ale tak niestety nie było. Zaskoczona i zdziwiona nieobecnością mojej rodzicielki postanowiłam do niej zadzwonić, ale nie odbierała telefonu i przełączało mnie na pocztę głosową. Dziwne, bo moja mama zawsze odbiera ode mnie telefon. Zayna nie było, bo u niego to normalne. Jego w domu w dzień powszedni trudno zastać. Został jeszcze tata, ale jego podobnie jak brata trudno spotkać w domu, głównie w poranki.
Wzruszyłam tylko ramionami i zerkając na zegarek zawieszony w kuchni dostrzegłam, że dochodzi dziewiąta. Pewnie zaraz Liam się u mnie zjawi, pomyślałam nastawiając wodę w czajniku. I wtedy coś przykuło moją uwagę. Biała koperta leżąca obok mikrofalówki, oczywiście zaadresowana do mnie. Włączyłam czajnik i zabierając kopertę otworzyłam ją.
Maggie, ja i tata musieliśmy pilnie wyjechać na trzy dni - sprawy służbowe. Opiekuj się domem i nie zrób niczego głupiego. Wracamy w środę wieczór. Jakby coś się działo – dzwoń, oboje mamy cały czas telefony pod ręką.
Mama.
Już zacierałam ręce układając w głowie plan na następne dni. Impreza piżamowa z dziewczynami.
***
Razem z Liamem jechaliśmy na uczelnię. Chłopak spieszył się, ponieważ musiał coś ważnego załatwić na mieście, a ja dlatego że za pięć minut zaczynałam zajęcia. Popędzałam biednego chłopaka, abyśmy się nie spóźnili. Zagadaliśmy się dzisiejszego ranka, a czas nam bardzo szybko minął i nim się obejrzeliśmy było za piętnaście dziesiąta.
CZYTASZ
Never look back (PL)
Fanfiction"Pech znajdzie się zawsze. Szczęście nigdy nie przychodzi samo" Tak głosi pewne przysłowie. Ale czy aby na pewno tak jest? Przekonała się o tym Maggie. Młoda dziewczyna mieszkająca i studiująca w Londynie. Miała okazję przejść w życiu piekło. Miłość...