Rozdział 27

50 3 0
                                    

Marisa Pov

— Myślałeś kiedyś o tym, żeby rzucić dotychczasowe zajęcie i zostać muzykiem? — Ciekawość mnie zżera. — Grasz naprawdę dobrze. — Delektuję się każdym dźwiękiem wydawanym przez struny gitary.

— To zwykłe hobby, a nie pomysł na życie. Poza tym zanudziłbym się. Potrzebuję jakiegoś dreszczyku. — Udzielając odpowiedzi nawet na chwilę nie przerywa wykonywanej czynności.

Rozsiadam się wygodnie na wodnym łóżku obok blondyna. Coraz częściej zaczynam go tutaj odwiedzać, żeby posłuchać jego gry. Chłopakowi to nie przeszkadza, nawet cieszy się z mojego towarzystwa. Dziwi mnie fakt, że przekonałam się do tych ludzi. Pomimo niebezpieczeństwa czyhającego za rogiem, doświadczyłam też miłych chwil z ich udziałem. Nawet najbardziej arogancki "Mrok" się do mnie przyzwyczaił. Jego przytyki to dla mnie rutyna, jak stwierdził "wyrabiam się" przy nim, bo potrafię już odpyskować. Można powiedzieć, że przygarnęli obcą dziewczynę z ulicy, nauczyli jak przetrwać i mi pomagają. Wciąż nie znam przyczyny, co wywołuje lekki dyskomfort, ale w ich towarzystwie to uczucie szybko znika. Nie pochwalam wielu metod, jakie stosują, czasem potrafią przerazić, ale dotąd mnie nie skrzywdzili, a mieli ku temu nie jedną okazję.

Luke przyodziany jest w spodnie z czarnego jeansu oraz czarną bluzę bez kaptura z białym nadrukiem w formie napisów na rękawach oraz przedzie materiału. Oczywiście do tego dobrane ma Air Jordany. Ja natomiast mam na sobie legginsy moro, trampki oraz białą koszulkę z jakimś tandetnym nadrukiem. Prosty i wygodny ubiór.

Wóz Hemmingsa po "potyczce" z Jonathanem został już dawno naprawiony, jeszcze przed naszym wypadem na Wzgórze Śmierci. Nie pozostaje nam nic tylko czekać na sygnał od tego ich zaprzyjaźnionego mechanika. Zajmuje się on doprowadzeniem Skyline'a do stanu ponownej używalności. Żeby nerwy całkiem wszystkich nie zjadały w oczekiwaniu na wieści o wyścigu, każdy oddaje się ulubionym czynnościom. Luke gra na gitarze, a ja słucham tych jego "prywatnych koncertów". Aileen wędruje po sklepach w towarzystwie Mike'a, który w tym czasie grywa na telefonie. Każdy z nas inaczej znosi brak Ashtona. Jego stan wciąż pozostaje bez zmian. Pogodziliśmy się z tym, ale niekoniecznie zaakceptowaliśmy.

— To hobby przyniosłoby ci dużą sławę. Spokojnego życia byś nie uraczył przez oblegające cię fanki, marzące o twoim autografie i wspólnym zdjęciu. Takie zdeterminowane kobiety są gorsze od jakichkolwiek oprychów! — Szturcham go lekko w ramię.

— Jeszcze tego by mi brakowało. Jestem człowiekiem, który się nie wychyla, lubię pracować w mroku. A na zainteresowanie kobiet i teraz nie narzekam. — Przechwala się.

— Ale jesteś skromny! Tak właściwie skąd się wzięła ta ksywa? Kiedyś powiedziałeś, co oznacza, ale jak powstała? — Jakoś do tej pory nie odważyłam się zadać tego pytania.

Na początku naszej znajomości nikt nie był skory do udzielania odpowiedzi czy dzielenia się jakimikolwiek informacjami, jednak stopniowo się to zmieniało. Coraz bardziej się poznawaliśmy i zyskaliśmy swoje zaufanie. Bez skrępowania czy wymigiwania się rozwiewamy teraz wszelkie wątpliwości. Dzięki temu ośmielamy się też nie tylko z istotnymi, ale głupimi, choć nurtującymi nas pytaniami.

— Sam go nie wybrałem, został mi nadany przez ludzi. Zaczęto mnie tak tytułować po kilku... załatwionych, brudnych sprawach w Sydney. Jestem jak mrok, niezauważalny. Tylko półświatek wiedział, kim jestem, ale każdy trzymał język za zębami. Potem moja wątpliwa sława rozciągnęła się dalej po kraju, a ja przeniosłem się tutaj. — Wciąż delikatnie muska struny gitary specjalną kostką.

— Brudnych sprawach, czyli morderstwach? I co wtedy czułeś, gdy miałeś te osoby na celowniku?

— Tylko szarpnięcie broni. — Oznajmia ze stoickim spokojem.

Mrok [Poranione dusze. Tom I] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz