~~*~~
— Marisa, wstawaj śpiochu! Spóźnisz się do szkoły. — Słyszę radosny, bardzo dobrze mi znany głos.
Ociężała z ogromnym trudem podnoszę się z łóżka. Lekko zaspana przecieram oczy, zmierzając w stronę drzwi od mojego pokoju. Po drodze mijam piękny, nowiusieńki zestaw mebli, które zostały zakupione kilka dni temu. Chwytam za klamkę, ziewając. Otwieram drzwi bez większych problemów i kieruję się w stronę schodów. Schodzę po nich na sam dół, a następnie skręcam w lewo. To co widzę w kuchni dla wszystkich ludzi wydaje się być normą, ale nie dla mnie. Przyglądam się z niedowierzaniem dwóm sylwetkom, kobiecie i mężczyźnie w średnim wieku. Dość wysoka brunetka o niebieskich oczach jak ocean, w których nie jeden chłopak tonie, ubrana jest w bladoróżową sukienkę sięgającą jej przed kolana. Na zgrabnych i długich nogach ma dziesięciocentymetrowe szpilki tego samego koloru, co strój. Posiada nieskazitelną cerę, której nie jedna kobieta jej zazdrości. Wesoła i uśmiechnięta przygotowuje śniadanie dla swojej rodziny. Mężczyzna siedzący przy stole z gazetką w lewej ręce, a filiżanką kawy w prawej, wydaje się być zaciekawiony jakimś artykułem. Ubrany w elegancki, czarny garnitur, postawny z jednodniowym zarostem, o brązowych oczach brunet, wygląda jak prawdziwy dżentelmen. Skąd to wiem? Doskonale znam te dwie, tak bliskie mi osoby. To moi rodzice, ale jakim cudem oni tutaj są? Przyglądam się im z niedowierzaniem. Znajdujemy się w naszym domu, który przecież spłonął, a nic się w nim nie zmieniło. Wszystko wygląda zupełnie normalnie. Jakby ta tragedia nigdy mnie nie dotknęła. Jak to jest możliwe?
— Kochanie, usiądź przy stole. Śniadanie jest już prawie gotowe. — Kobieta obdarowuje mnie promiennym uśmiechem.
Przez długą chwilę zastanawiam się, czy wykonać jej polecenie. To wszystko wydaje się być zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Mimowolnie na moje usta wstępuje szeroki uśmiech. Zasiadam przy stole obok taty i zaczynam bacznie mu się przyglądać. Mężczyzna rozbawiony moim przeszywającym spojrzeniem, odkłada poranną prasę.
— Zobaczyłaś ducha, czy co? — Pyta z wymalowanym uśmieszkiem na twarzy.
Speszona odwracam wzrok. Na początku nie mam zielonego pojęcia, jak odpowiedzieć na zadane mi pytanie. Przecież właśnie rozmawiam ze zmarłymi rodzicami. To tak jakbym prowadziła konwersację z duchami. One przecież nie istnieją. To jest niedorzeczne. Wszystko da się jakoś racjonalnie wyjaśnić. Ponownie przenoszę wzrok na mojego ojca.
— Co tutaj się wyprawia? — Mruczę pod nosem, spoglądając to na mamę, to na tatę.
— Dobrze się dzisiaj czujesz? — Kobieta podchodzi i przykłada mi dłoń do czoła, chcąc zmierzyć temperaturę.
— Nic mi nie jest. — Odtrącam dłoń rodzicielki. — Raczej to ja się was o to powinnam zapytać.
— A co niby miałoby nam być? Czujemy się bardzo dobrze. — Odpowiada zdumiony mężczyzna.
— I może jeszcze nie pamiętacie tego pożaru? — Pytam.
— Jakiego znowu pożaru? — Ich źrenice rozszerzają się przypominając spodki.
— Jak to? Dom żywcem stał w ogniu. Praktycznie cały został przez niego strawiony, a was wyniesiono w workach. — Streszczam im tamte straszliwe wydarzenie.
— Musiałaś mieć jakiś zły sen. — Brunet całkowicie bagatelizuje sprawę. — Mówiłem, żebyś nie oglądała tyle filmów. Potem właśnie śnią się takie dziwactwa. — Już znajduje źródło problemu.
— Jak widać, trzeba będzie ją ograniczyć. — Mama przytula mnie mocno. — To był tylko zły sen.
Bez najmniejszych oporów odpycham ją od siebie. Odskakuję od nich, jak poparzona przewracając krzesło, na którym siedziałam. Odsuwam się w kąt pomieszczenia nie, spuszczając z nich wzroku.
CZYTASZ
Mrok [Poranione dusze. Tom I] ✔
Fanfiction"Każdy z nas ma w sobie choć odrobinę mroku" Marisa Turner miała szczęśliwe dzieciństwo. Kochający rodzice spełniali wszystkie jej zachcianki. Mimo, iż rzadko przebywali w domu byli dla córki dobrymi rodzicami. Pewnej nocy wszystko się odmienia. Wra...