Rozdział 17

216 5 12
                                    

Przyglądam się chłopakom z przerażeniem. Jak to "co ze mną zrobią"? Po co w takim razie Ashton narażał swoje życie, żeby odbić mnie z centrum handlowego, skoro planują teraz zrobić mi coś złego? Czyżby to był wyścig — kto pierwszy mnie dopadnie, ten lepszy?

Zaczynają pomału zbliżać się w moją stronę nie wypowiadając ani jednego słowa. Serce zaczyna coraz bardziej łomotać w mojej piersi, chyba za chwilę z niej wyskoczy. Próbuję jakoś zwiększyć dystans między nami i cofam się o kilka kroków dalej.

— Zaraz, poczekajcie chwilę! Po co to wszystko, tyle męki, żeby teraz po prostu mnie wykończyć? — Łzy napływają do mych oczu.

— A kto tak powiedział? — "Mrok" wypowiada te słowa z rozbawieniem wymalowanym na owalnej twarzy.

— Czegoś tu chyba nie rozumiem, nie możecie po prostu odstawić mnie do sierocińca? — Składam ręce w błagalnym geście, jak do modlitwy.

— To chyba jasne, że nie możesz tam wrócić. Lepiej poszukaj sobie lepszej kryjówki, bo inaczej szybko wpadniesz w ich łapy. My nie możemy być wszędzie. — Wtrąca Mike.

Przestają się do mnie zbliżać, więc ja również przystaję. Sama nie wiem, co o tym myśleć. Mają trochę racji, ale na jakiej podstawie powinnam się ich słuchać? Jakby nie było, to oni mnie porwali zamiast tamtych zwyroli! To jest okazja, którą mogę wykorzystać, póki dzieli nas odpowiedni dystans. Bez namysłu rzucam się do ucieczki, czemu towarzyszą niezadowolone krzyki chłopaków oraz ich ciężkie kroki. Żwir szeleści pod moimi nogami, chłodny wiatr rozwiewa moje włosy, których pojedyncze kosmyki wpadają do mych oczu. Mimo tego nie zatrzymuję się ani na chwilę. Jeśli zdecydują się teraz odpuścić i wrócić po samochody, udam się w stronę wzgórz, gdzie nie wjadą. Stracą tylko czas, a ja zyskam szansę na zniknięcie w mroku. Jednak jakieś kroki zdają się zbliżać, aż w końcu upadam na ziemię pod czyimś naciskiem.

— Zostaw mnie! — Wymachuję rękami, ale trwa to tylko chwilę, gdyż Luke zaraz je unieruchamia w swoim niedźwiedzim uścisku.

— Ogarnij się, gdybyśmy chcieli cię zabić, już twoje zwłoki puchłyby na dnie rzeki. Skończ mnie wkurzać, bo zmienię zdanie. — Po tych słowach panikuję jeszcze bardziej.

— To co chcecie ze mną zrobić? — Ponawiam próbuję wyswobodzenia się.

— Pomóc ci, ale w tej chwili nam utrudniasz.

— Nie wierzę w ani jedno wasze słowo. Bezinteresowna pomoc obcej osobie? To jakiś kiepski żart. Wypuśćcie mnie, chcę wracać do sierocińca, do przyja... o w mordę. — Uświadamiam sobie, że Catia, Jordan i Chris zostali w centrum handlowym. — Nie będę już próbowała zrobić nic głupiego, puść mnie, muszę zadzwonić do kolegów! Zostali w jednym ze sklepów!

Po groźnej minie "Mroku" wydaje się, że nie obchodzi go, co się z nimi dzieje. Nie jest też pewien czy może mi zaufać po tym, co przed chwilą zrobiłam, jednak muszę go jakoś przekonać do chwilowego zawieszenia broni.

— Proszę. — Tylko to przychodzi mi do głowy.

— Żadnych sztuczek. — Powoli podnosi się i pomaga mi wstać.

Sięgam ręką do kieszeni spodni, żeby wyjąć telefon. Odblokowuję ekran, a moim oczom ukazuje się przynajmniej ze trzydzieści nieodebranych połączeń od moich przyjaciół. Przesuwam palcem po ekranie dostrzegając, iż próbowali dodzwonić się do mnie z każdego możliwego numeru. Pewnie myślą, że ich olewam albo podejrzewają co tak naprawdę się dzieje.

"Przepraszam, wszystko wam wyjaśnię. Będę za godzinę w sierocińcu."  Wystukuję wiadomość, a następnie wysyłam ją do Catii. Jestem pewna, że poinformuje chłopaków o mojej odpowiedzi, więc nie muszę się kłopotać z wysyłaniem tego do wszystkich. Teraz pozostaje przekonać te marudy, żeby faktycznie mnie tam zawiozły.

Mrok [Poranione dusze. Tom I] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz