Rozdział 11

520 9 18
                                    

Opuszczam mieszkanie przyjaciela dopiero wieczorem. Nasze korepetycje trwałyby krócej, ale dzisiaj wyjątkowo opornie przyjmuję kolejne porcje wiedzy. Nic nie poradzę na to, że tematy nie są łatwe, a myśli błądzą gdzieś daleko. W każdym razie usilne starania Christiana, aby rozjaśnić mi tajniki "czarnej magii" zwanej logarytmami, nie idą całkowicie na marne. Ten chłopak jest obdarzony ogromną cierpliwością, która przy tak opornych uczniach to skarb i niezbędnik.

Drepczę szybko chodnikiem przy opustoszałej ulicy. Towarzyszy mi jedynie niewielki, chłodny wiatr, wprawiający w ruch wszystkie liście drzew oraz bawiący się moimi włosami. Spieszę się, żeby dotrzeć na czas do sierocińca. Za niedługo zacznie się cisza nocna i będę miała kłopoty, jeśli nie wrócę do tego momentu.

Gdy wyłaniam się zza zakrętu dochodzę do wniosku, że opatrzność nie czuwa nade mną. Wielka ciężarówka leży przewrócona na lewy bok. Zajmuje chodnik, a przyczepa calusieńką ulicę. Nie mam pojęcia, co jest powodem tego nieszczęśliwego wypadku. Może utrata panowania nad pojazdem? W każdym razie nie wygląda on, jakby doszło do zderzenia z innym samochodem. Przewożone przez ciężarówkę produkty spożywcze leżą porozrzucane na ziemi w dość znacznej odległości. Przed nią stoją dwa radiowozy, straż pożarna i karetka. Zebranych jest tutaj z pięciu gapiów przyglądających się, jak strażacy wyciągają kierowcę z jego zniszczonego pojazdu. Biedak jest nieprzytomny i zakrwawiony. Ubrania ma częściowo rozszarpane. Na jego widok przechodzą mnie ciarki. Ratownicy medyczni od razu przystępują do swoich działań, aby ustabilizować jego stan. Po wykonaniu niezbędnych czynności, ranny zostaje zamknięty w karetce, która rusza na sygnale. Mam nadzieję, że nic mu nie będzie. Nie znam go, jednak szkoda życia każdego człowieka... Zajmą się nim odpowiedni specjaliści.

Mnie pozostaje zapytać jednego z funkcjonariuszy, co powinnam teraz zrobić, żeby przedostać się na drugą, zablokowaną przez pojazd stronę. Niepewnie ruszam w kierunku policjanta, który właśnie spisuje zeznania świadków zdarzenia. Nie chcę przeszkadzać mu w pracy, jednak potrzebna mi ta jedna informacja.

— Przepraszam, panie funkcjonariuszu. Czy jest możliwość, żeby jakoś się przedostać przez wrak tej kilkutonowej ciężarówki? — Zaczynam.

— Sama pani widzi, że to jest w tej chwili niemożliwe. — Odpowiada.

— A kiedy będzie możliwe? — Dopytuję.

— Za kilka godzin.

— O ile dobrze mi się wydaje, nie ma tutaj żadnego skrótu, trzeba zawrócić i nadłożyć drogi... — Zastanawiam się na głos.

— Dokładnie, nic nie można na to poradzić. Bardzo przepraszam, ale muszę wracać do pracy. — Dość młody policjant o śniadej cerze ponawia zadawanie pytań starszawej kobiecie.

Lustruję go od stóp do czubka głowy. Około dwudziestosiedmioletni mężczyzna, ubrany w granatowy uniform i tego samego koloru czapkę, zakrywającą jego blond czuprynę, spod której wydobywa się kilka kosmyków włosów, zachowuje pełny profesjonalizm podczas wykonywania czynności służbowych. Taka sytuacja na pewno nie jest mu obojętna, lecz musi blokować uczucia i wykonywać polecenia.

— Dobrze, dziękuję panu za pomoc, do widzenia. — Rzucam na odchodne.

— Do widzenia, proszę uważać na siebie, jest dość ciemno, a nie nosi pani żadnych odblasków.

Grzebię w torebce, szukając telefonu. Dość długo męczę się, zanim go odnajduję. Zawsze w nieodpowiednich chwilach lubi się bawić w chowanego. Wykręcam numer do przełożonej sierocińca. Po około trzech sygnałach słyszę jej głos w słuchawce.

— Tak?

— Dobry wieczór, tu Marisa. Dzwonię, aby pani powiedzieć, że się spóźnię, bo jakaś ciężarówka miała wypadek i zajmuje całą drogę. Muszę wracać trasą do samej szkoły, ponieważ tamtędy jest najkrócej.

Mrok [Poranione dusze. Tom I] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz