Miniaturka 3

16 2 0
                                    

Luke Pov


Latorośl musi kiedyś wyprowadzić się od rodziców, by móc iść na swoje i sprawiać im mniej problemów. Trzeba się usamodzielnić oraz zacząć radzić sobie w tym chorym świecie. Dotyczy to także mojej byłej "rodziny", której przewodzi "Cross". Po kilku latach stwierdziłem, że muszę odejść, bo dalsze przebywanie z nim zniszczy moją osobę. Przekonali mnie do tego Calum, Ashton i Mike. Matthew pozwolił mi opuścić swoje szeregi, co było wielkim zaskoczeniem. Przeprowadziliśmy się z kumplami do wspaniałej willi w Upper Myall, choć stare nawyki nie pozwoliły o sobie zapomnieć i w interesach jeździłem do Woodstown. Moja nowa "rodzina" stwierdziła, że nie pozwoli mi się bardziej pogrążyć, jednak to ja wciągnąłem ich w bagno. Polubili życie na krawędzi, łatwy hajs, luksusowe fury, piękne kobiety, ogromne wille i wyścigi zapewniające adrenalinę. Mimo to hamują mnie, przez co nawet w wypadku nieudanych interesów, powstrzymują moją osobę przed morderstwem, a wymyślają alternatywne rozwiązania. Nauczyłem ich podstaw w obronie i interesach, jednak brudnymi sprawami zajmuję się sam. Nie chcę bardziej ich niszczyć. Co innego się obronić, a co innego skatować czy nawet zabić kogoś. Chcę oszczędzić ich psychikę. Dla mnie zrezygnowali ze swych marzeń, więc muszę trzymać moich przyjaciół z dala od najgorszego. Przynajmniej tak mogę im się odwdzięczyć, opiekując się nimi. Wiem, że mnie nie opuszczą. Są, jak prawdziwi bracia.

Jedna wiadomość wywraca nasze, jak dotąd, dobrze układające się plany, do góry nogami. Przecież nic nie trwa wiecznie, a szczególnie szczęśliwe momenty odchodzą najszybciej w zapomnienie, zastąpione najgorszym koszmarem.

— Kopę lat, chłopcze. — Do moich uszu dociera znajomy głos ze słuchawki.

— "Cross"... Czego chcesz? Nie zamierzam wracać, jeśli o to chodzi. — Oświadczam pewnie, mając zamiar do reszty się od niego odciąć.

Nie po to przyjaciele pomogli mi się uwolnić, żebym teraz wracał. Z resztą Matt pozwolił mi na opuszczenie swoich szeregów. Dopiero teraz się ze mną kontaktuje. Czemu właśnie robi to w tej chwili?

— Wyrzekłeś się "rodziny", więc nie masz do niej powrotu. Rozumiem twoją decyzję i ją szanuję. Jednak nie mogę darować jednego... — Na chwilę zawiesza głos. — Interesy są dla mnie najważniejsze i dobrze o tym wiesz.

— W naszym "świecie" chyba nie ma osoby, która nie ma o tym pojęcia. — Przewracam teatralnie oczami, choć rozmówca nie może tego zobaczyć.

— Więc czemu się w nie wcinasz? Ty i Jonathan ostatnio na zbyt dużo sobie pozwalacie.

— Niby co takiego zrobiłem? Trzymam się od Sydney z daleka... — Dziwię się.

— Jeśli nie mogę utrzymać całej Australii pod swoim panowaniem, jak poradzę sobie z czymś większym? Co innego, gdybyś był moim namiestnikiem. Ty natomiast chcesz odebrać jedno z miast należących do mnie i ukraść moich zaufanych klientów.

— Jakoś trzeba się tu utrzymać... — Silę się na beztroski ton. — Trochę przesadzasz. Żyję tu i robię interesy, ale niczego nie chcę ci odbierać.

— Dość pieniędzy przez ten czas u mnie zarobiłeś i za odprawę też mało nie dostałeś, chłopcze. Najwyraźniej ciągle ci mało kasy, podobnie jak wrażeń, więc je dostarczę. Popełniłeś błąd, a wiesz, że tego nie wybaczam.

Przełykam głośno ślinę. Przecież nie kradnę mu zaufanych ludzi, czasem wspólnie podejmujemy się interesów. Poza tym, jestem tu rozpoznawalny, co nie znaczy, iż chcę mu odebrać Woodstown. Nawet nie czuję się związany z tym miejscem. Od dawna wiem, że "Cross" jest maniakiem władzy, ale to już przesada.

— Mylisz się, nie mam takich zapędów, jak ty. Chcę jedynie w miarę żyć jako biznesman i mieć jakąś rozrywkę. — Próbuję to jakoś wyjaśnić. — Nie odbieram ci terenów, tylko robię tu biznesy. Gówno mnie obchodzi Woodstown czy inne mieściny. Robię to tylko w celu zapewnienia bytu nowej "rodzinie".

— Czyli są dla ciebie tak ważni, jak przypuszczałem. Świetnie się składa. Za chwilę poczujesz to, co Turner i inni, którzy mnie zdradzili.

— Co konkretnie? — Rozglądam się nerwowo po placu, chcąc dostrzec gości niedaleko willi. — Już szykujesz dla mnie wymyślną śmierć?

— Najpierw musisz doświadczyć, czym jest utrata. Właśnie teraz, gdy jesteś taki zadowolony. Niech świadomość, że to twoja wina, całkowicie cię wykończy.

— Poczekaj, nie rób tego! Naprawdę się mylisz! — Ogarnia mnie panika.

— Zaczynamy grę... — Po tych słowach do mych uszu dociera dźwięk zakończonego połączenia.

Niemal od razu rzucam się biegiem w stronę wejścia. Zamykam za sobą drzwi i gromadzę wszystkich w salonie. Chłopaki są zdziwieni, widząc moje roztargnienie. Instruuję ochronę, żeby nikogo tu nie wpuszczać i powiadomić mnie o gościach lub dziwnych przesyłkach. Kiedy omiatam wzrokiem salon, dostrzegam, iż nie ma jednej osoby.

— Gdzie Aileen? — Pytam, gorączkowo się za nią rozglądając.

— Pojechała na zakupy. — Calum udziela odpowiedzi.

— Dzwoń do niej, niech czeka na mnie w sklepie. — Wydaję mu polecenie.

— Czemu? Co się dzieje? — Chłopak zadaje tylko więcej pytań.

— "Cross" nie da o sobie zapomnieć. Do reszty mu odwaliło, ale nie ma czasu na wyjaśnienia, potem wam o tym opowiem. Aileen może być w niebezpieczeństwie, muszę jechać.

— W takim razie jadę z tobą, to moja siostra. — Oznajmia Hood.

— My też jedziemy. — Dodają Ashton i Mike.

— Nie możecie. Znajdę ją i przywiozę nietkniętą, obiecuję. Wy musicie zostać, bo was też obierze za cel. — Protestuję.

— Jak do tej pory cię słuchaliśmy, tego zrobić nie możemy. "Rodziny" się w takiej sytuacji nie zostawia. Jeśli nawet nam zabronisz, to nas nie powstrzyma. — Calum jest stanowczy, a Irwin i Clifford mu przytakują.

Z jednej strony ich rozumiem, bo sam bym na tyłku nie usiedział, gdyby ktoś zabronił mi jechać w celu ratowania najbliższych. Jednak może im się coś stać, ludzie "Crossa" są bezwzględni. Nigdy sobie nie daruję, jeśli coś się stanie mojej "rodzinie". Jeżeli pojedziemy tam razem, może szybciej ją znajdziemy, ale czy obronimy?

— Szkoda czasu na kłótnie, nie mamy go za dużo! — Krzyczy Hood, biegnąc w stronę drzwi wyjściowych.


***

— Nie odbiera. — Calum nerwowo próbuje połączyć się z siostrą, jednak jego starania spełzają na niczym.

Jeździmy do każdego ulubionego butiku czy centrum handlowego dziewczyny, które kiedyś nam pokazywała. Zdaje mi się, że los lubi nam w tej chwili utrudniać oraz sprawia mu to nieopisaną radość. Kpi sobie z nas, ukazując, jak bardzo jesteśmy bezsilni.

Gdy dopada mnie zwątpienie, dostrzegam na pobliskim parkingu znajome Audi R8. Po przyjrzeniu się rejestracji mam pewność, iż to auto Aileen. Jego właścicielka zmierza właśnie powolnym krokiem, obładowana torbami, w stronę pojazdu. Calum dostrzega to i otwiera drzwi. Ledwo udaje mi się wyhamować, żeby nic mu się nie stało.

— Samobójca. — Kręcę głową z niedowierzaniem.

Chłopak biegnie w stronę siostry, krzycząc przy tym coś niezrozumiałego. My rozglądamy się wokół, próbując dostrzec potencjalne zagrożenie. Na parkingu nie widzimy innych ludzi, podobnie na pobliskim chodniku. Ogromne budynki za nim, pną się wysoko, chcąc uchwycić słońce. Kiedy na dachu jednego z nich mruga przez sekundę jakiś punkt, ruszam z piskiem opon w stronę rodzeństwa.

— Snajper... — Tylko tyle udaje mi się wykrztusić.

Muszę zdążyć, dogonić ich, zasłonić. Wszystko zdaje się zwalniać. Dostrzegam, jak Calum dobiega do Aileen i staje przed nią. Ashton informuje go przez telefon o zagrożeniu. Już prawie jesteśmy, jeszcze kawałek. Hood osłania ciałem drobną brunetkę, gdy pada strzał. W tym samym momencie nasze auto oddziela ich od strzelca. Wychodzimy szybko drzwiami od strony przyjaciół, aby uniknąć zamachowca.

— Zdążyliśmy? — Pytam, kiedy udaje mi się wygramolić z auta, jako ostatniemu.

Źrenice muszą mi się teraz rozszerzać do niewyobrażalnych rozmiarów. Kucam przy rannym przyjacielu, dołączając tym samym do pozostałych. Oberwał prosto w brzuch, o czym świadczy krew sącząca się z tegoż miejsca. Coraz bardziej pokrywa ona biały t-shirt chłopaka oraz kostkę brukową, na której leży. Plama szkarłatnej posoki robi się pod nim coraz większa.

— Nie, proszę cię, nie możesz mnie zostawić. To moja wina... — Aileen zalewa się łzami.

— Wezwałem karetkę, trzymaj się, stary. — Oznajmia Mike.

— Chyba jednak jej nie doczekam... — Ledwo wypowiada te słowa.

Widać, że walczy z zamykającymi się powiekami, jak tylko może. Wkłada w to niewiarygodny wysiłek. Nie jest w stanie podnieść chociażby ręki, nie ma na to siły. Jego klatka piersiowa unosi się coraz wolniej. Rozpościera się pod nami ogromna plama krwi. Zbyt dużo, żeby go uratować, wiem to.

Dziwi mnie fakt, że nie pada kolejny strzał. Auto jest słabą przeszkodą, która nie ochroni nas przed kulą, lecz snajper nie ponawia próby. Może zmienia pozycję? Matt powiedział, iż mam poczuć stratę. Chodzi tylko o jedną osobę czy zamierza zabić wszystkich od razu?

— Słuchajcie, zajmijcie się Aileen dla mnie... I nie pozwólcie, by Luke znowu się pogrążył... Bo będę was straszył po nocach, zobaczycie. — Stara się głupawym żartem trochę nas uspokoić, ale nie wychodzi mu to.

Sam zaczynam płakać, zdając sobie sprawę, że karetka nie zdąży. Jego oddech staje się coraz płytszy, ledwie wyczuwalny, kałuża krwi jest wielka, a sama ciecz wsiąka w nasze ubrania. Piwne oczy przyjaciela pomału się zamykają. Na naszych oczach przegrywa walkę z sennością, która go dopada. Ten widok sprawia, że zaczynam wyć wniebogłosy i uderzać pięścią o kostkę brukową, rozpryskując szkarłatną posokę.

— Tego właśnie chciałeś... — Skomlę cicho. — To cholernie boli...

Patrzę tępo na zwłoki przyjaciela, nie chcąc dopuścić do siebie tej strasznej myśli, że nie ma go już z nami. Ponownie tracę kogoś, na kim mi zależy. Boli tak samo, jak poprzednio. Do tego nie da się przyzwyczaić. Myśl, iż już nigdy nie zobaczę, jak przekomarza się z Ashtonem, podkrada Mike'owi śniadanie, czochra włosy swojej siostry na dzień dobry czy skacze z radości po wygraniu kolejnego wyścigu, jest nie do zniesienia. On nie może odejść, nie pozwalam mu.

— Luke, musimy stąd jechać. — Ashton mną potrząsa, tym samym przywołując na ziemię. — Zaraz zlecą się tu gliny. Mike i Aileen zostaną z Calumem. — Chłopak zabiera brunetce kluczyki od Audi. — Jeśli zostaną w tym miejscu to snajper ich nie trafi.

Ociężale podnoszę się z ziemi, po czym ostrożnie zbliżamy się z Irwinem do auta przyjaciółki. Zajmujemy miejsca i ruszamy z piskiem opon. Kryjemy się przy jednym z pobliskich budynków, by móc w razie czego im pomóc, ale pozostać też niezauważeni dla mundurowych. Czując wibracje telefonu, od razu biorę urządzenie do ręki, odblokowuję i odczytuję treść wiadomości z zastrzeżonego numeru.

"Jednego mniej, zostało czworo. Jednak dam ci szansę, mój uczniu. Potrzebuję trochę rozrywki. Spróbuj pokonać mnie w tej śmiertelnej grze, a wszystko się skończy. Pamiętaj, czas ucieka."

Mrok [Poranione dusze. Tom I] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz