Chaper 15.

2.7K 122 4
                                    

Wchodzę dumnie do budynku pracy. Witam po kolei swoje znajome, chwilę plotkuję, a następnie ruszam do kafejki, którą otworzyli tutaj niecały miesiąc temu. Starsbuck w naszym wydawnictwie to coś naprawdę dobrego. Wiele pracowników nie traci czasu na to, aby przejść na drugą stronę ulicy i czekać w kilometrowych kolejkach, tylko udaje się tutaj i dostaję napój od razu, kiedy zamawia.

-Poproszę Christmas Blend.- rzucam szybko, kiedy podchodzi do mnie Barbara. Wisi mi na szyi i wymawia wiele słów na sekundę, a ja wyłapuję tylko co poniektóre z nich. Uśmiecham się słabo, kiedy kończy.

-Jakie plany na sylwester?- pyta, trzepocząc energicznie rzęsami. Wzruszam ramionami i odbieram kubek kawy.

-Nie mam pojęcia. Mamy jeszcze miesiąc, na pewno coś wymyślę. A ty?

-Oh!- zaczyna.-Przede mną ekscytująca wycieczka z rodzicami, nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo nie mogę się doczekać tego, aby jechać z nimi w Himalaje. To będzie przygoda życia.- klaszcze w dłonie i zatraca się w opisywaniu krajobrazów, które widziała już w internecie. Jej rodzice są bogaci, dlatego pozwalają sobie na takie wycieczki. Ciepło rodzinnego domu w święta, to nie dla nich. Oni wolą korzystać z życia i bawić się tak, jakby dzisiejszy dzień był ostatnim. Wreszcie winda zatrzymuje się na 12 piętrze, a każda z nas idzie w swoją stronę. Kieruję się na stanowisko Carly MacCartney i zasiadam przed nim. Wzdycham, gdy widzę stertę ustawionych papierów, które muszę posegregować, po podpisywać i ewentualnie odpisać. Oh, moja praca jest naprawdę ciekawa.

Pochłonięta pracą nawet nie zwróciłam uwagi na to, że prócz mnie, nie było w pomieszczeniu nikogo. Jest pora obiadowa, a każdy z nas ma teraz godzinną przerwę. Ja zamiast iść zjeść, zostałam przy stanowisku i kontynuuję porządkowanie spraw. Gdy przypisuję kolejne spotkanie w kalendarzu Justina, czuję czyjś dotyk na szyi, który potem zjeżdża w dół. Nieruchomieję i chwytam szybko rękę. Wtedy widzę wystające zza rękawa fragmenty tatuaży i już wiem, że za mną stoi nie kto inny, jak pan Bieber.

-Nie ładnie mi uciekać z łóżka, kochanie.- szepcze i całuje szyję.

-Proszę cię, mam dużo pracy. Muszę to po przepisywać. Juliet chciała się z tobą pilnie spotkać. Powiedziała, że chce zaprosić cię na kongres w Wiedniu. Odpowiedziałam jej w mailu, że masz tygodniowy urlop ze względów zdrowotnych. Powiedziała - otworzyłam maila i wskazałam idealnie pomalowanym paznokciem na linijkę zdania - że nie ma problemu i życzy szybkiego powrotu do zdrowia.- dodałam i mrugnęłam w stronę Justina.

-Dasz spokój? Chodź, idziemy na lunch.- zaczął ciągnąć mnie za rękę, a ja twardo trzymałam się fotela.

-Nie, proszę. Muszę to dokończyć.- poprawiłam się i znów jeździłam długopisem w tę i z powrotem, w między czasie wykonując parę telefonów. Szatyn stał i ciągle obserwował to, co robię. Gdy wreszcie skończyłam rozmowę z agentami nieruchomości, którzy chcieli umówić się na spotkanie z Justinem, odwróciłam się w jego stronę. On wydął usta i zrobił minę zbitego psiaka.

-No i co ja mam z tobą zrobić?- westchnęłam i wstałam. Justin momentalnie się do mnie przybliżył i mocno wpił w usta. Zaczął jeździć rękami po talii, aż wreszcie usłyszeliśmy głośne chrząkanie. O nie! Przyłapali nas.. W pracy!

-Panie Bieber. Dobrze pana widzieć.- przyznał Samuel, który sprawował tutaj ochronę. Podszedł z ogromnym uśmiechem na twarzy i poklepał go przyjacielsko po barkach.

-Samuel, kope lat bracie!- odwzajemnił jego gest i odsłonił swoje idealne zęby. -Jak żona? Dzieci? Wszyscy zdrowi?

-Żona jest teraz na leczeniu, ponieważ przeszła ciężką operację nerek. Wszystko zmierza w dobrym kierunku, więc módlmy się i bądźmy dobrej myśli, że na święta ją wypuszczą. A dzieci owszem, zdrowe. Dzięki. A jak u ciebie?- Justin skrzywił się i szybko zerknął na mnie.

WomanizerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz