-Ratujcie ją.- słyszę przejęty, męski głos. Mrużę oczy i widzę zlewające się ze sobą światła. Leżę na czymś miękkim, nie czuję nic, prócz niemiłosiernego bólu. -Musicie ją z tego wyciągnąć.- znów odzywa się mężczyzna, a ja odlatuję, zmęczona walką z rozprzestrzeniającym się cierpieniem.
Mrugam nerwowo powiekami, kiedy widzę parę białych, świecących kółek nad moją głową.
-Proszę się odprężyć. Zaraz będziemy operować, więc podamy pani narkozę.- tłumaczy ciemnoskóra pielęgniarka, a ja posłusznie wykonuję jej polecenie i znów zasypiam.
-Długo będzie tak leżeć?- pyta ojciec, ściskając moją dłoń. -Nie obudziła się od operacji.- rzuca smutny i przytula rękę do polika.
-Ciężko nam to określić. Nie zostaje nic, jak siedzieć i czekać.- przyznała kobieta, a ja walczę z całych sił, aby unieść powieki i zdjąć czarną chmurę znad zmartwionych rodziców. Przysporzyłam im niesamowitych nerwów. Czuję to po ojcu, jego zaniepokojonym dotyku. Mężczyzna, który na ogół był opanowany, potrafił zaleźć rozwiązanie z każdej sytuacji, siedział przy tym łóżku, zalany łzami, co pewien czas siorbiąc nosem.
-Carls... Panie Boże. Pomóż nam przejść przez ten ciężki okres. Niech nasza malutka córeczka wróci cała, zdrowa. Niech się po prostu obudzi.- i znowu padam. Nie daję rady, poddaję się w nieustannej walce, zasypiam.
-Jest już 5 dni po operacji, dlaczego nadal śpi?- tym razem słyszę Justina. Czuję jego oddech przy lewym boku.
-Panie Bieber. Proszę o cierpliwość i modlitwy.Tylko to może jej teraz pomóc. Zrobiliśmy wszystko. - rzuca zmęczona kobieta, majsterkując przy aparaturze. Ten całuje mnie w czubek głowy i siada na miejscu. Próbuję otworzyć oczy, znowu. Walczę i już prawie mi się udaję, kiedy znowu spadam...
Bitwa, którą podejmowałam, kończyła się niepowodzeniem, moją klęską, upadkiem. Czasami płakałam. Czułam, jak odwiedzające mnie osoby ocierały policzka. Płakałam z bezsilności. Chciałam zwinąć się w kłębek i obserwować to z bezpiecznej odległości. Być biernym widzem, który nie uczestniczy w wydarzeniach. Niestety. Bóg zadecydował, że w tej części zagram główną rolę, przytwierdzoną do łóżka, bez żadnych możliwości walki. Więc trwam, pogodzona z losem. Od czasu do czasu ponawiając próby, które są i tak daremne. Przynajmniej próbuję...
Minęło wiele dni, odkąd leżę i słyszę, jak przy łóżku zmieniają się warty. Mama przynosi moją ulubioną gazetę i czyta mi newsy na temat gwiazd, tata się modli i informuje o nowinkach sportowych, Martin przytula i głaska po głowie, a Justin... Siedzi i co jakiś czas obejmuje moją dłoń. Przykłada ją do twarzy i składa na jej wnętrzu pocałunek, po czym mocno ściska i zaczyna łkać.
Dochodził 19 grudnia. "Śpię" tutaj już od 11 dni. Lekarze ciągle powtarzają, że ja się wybudzę, bo wszystkie parametry wskazują, że nie jest ze mną źle. Mój stan określają jako dobry i stabilny i pocieszali bliskich, iż na dniach wrócę do "żywych". Cóż za ironia...
Siedział przy mnie tata. Nie mówił nic. Jego milczenie było dla mnie złotem. Wiedziałam, że uspokoił swoje nerwy i wie, że będzie dobrze. Wymodlił to. Wyprosił od Boga zdrowie dla mnie.
W pewnej chwili złapał moją dłoń. Mocno uścisnął i ucałował.
-Chciałbym zobaczyć moją małą księżniczkę na święta. Aby widziała to piękne miasto w ten magiczny czas. Aby mogła przeżyć pierwsze, wspólne święta z Martinem, z nami.- szeptał. Ledwo go rozumiałam.

CZYTASZ
Womanizer
FanfictionKto by pomyślał, że przez postawienie durnej kawy można dojść do tak namiętnego związku? Kto przewidział, że życie toczy się w tak zwariowanie szybkim tempie, że nim się oglądamy, tracimy swoich bliskich i zyskujemy wrogów? To dopiero przedsmak tego...