Rozdział 5

1.6K 75 19
                                    

POV: Samuel

Przymknąłem zmęczone oczy. Stos papierów leżał na biurku, przypominając mi zaległe rzeczy, które musiałem zrobić. Nowy przywóz broni przez meksykaninów zniwelował jedynie moje przypuszczenia. Chcieli za moje pieniądze, zachować kontenery, z myślą, że się nie domyślę.

Moje myśli ponownie uciekały do brunetki, a raczej do jej czynów. Bez skrupułów nacisnęła na spust, jakby robiła to, nie pierwszy raz, ani nie ostatni. Śmiałość w jej oczach, dodawała minimalnej odwagi. Byłem pewny, że Domenico cholernie żałował swoich słów.

,,Przecież ona nawet broni nie umie trzymać. To jak ma trafić?''

Parsknąłem śmiechem, wydawał się taki przekonany, że kobiety nie potrafią strzelać. Sam byłem pod wrażeniem. Nadawała się do tej roboty, jak nikt inny.
Nie było to dla niej nowością, przez co się nie bała.
Była do mnie podobna w tym co robi. I to mnie przerażało

Urodziłem się z tkwiącym wewnątrz mnie diabłem. Nie mogłem nic poradzić na fakt, że jestem mordercą. Tak, jak poeta nie może nic poradzić na na nadchodzącą go inspirację.

Wszyscy mamy siłę, by mordować, ale większość ludzi jest zbyt przerażona, by jej użyć. Ci, którzy tego strachu nie odczuwają naprawdę kontrolują swoje życie.

Wstałem z miejsca, podwijając rękawy czarnej koszuli. Lekkie światło wraz z cichymi rozmowami dobiegało z kuchni. Wyłoniłem się tak, aby nikt mnie nie zauważył, a żebym sam widział. Zmarszczyłem brwi, widząc Madeline pijącą kawę, a Williama który przybliża się do niej, po czym wyciera kącik jej ust.

- Czego nie rozumiesz w zdaniu ,,Nie wychodź z sypialni''? - zapytałem, wychodząc z cienia. Fellini zamarł w miejscu, a dziewczyna spojrzała na mnie, unosząc brew. - Lepiej jak sobie pójdziesz. Teraz. - warknąłem, przewróciła oczami, zabierając kawę ze sobą.

- Sai bene che la mia fiducia in te un giorno finira. - słowa skierowałem do Williama.

- Sama tu przyszła. - zaczął się tłumaczyć.

- Nawet mnie nie osłabiaj. Mogłeś ją odrazu zaprowadzić do sypialni i zamknąć na klucz, a nie bawić się w jakieś, niepotrzebne czułości. - siliłem się na spokojniejszy ton, choć szybko można mnie wyprowadzić z równowagi.

***

- Wsiadaj. - otworzyłem drzwi czarnego range rover'a. Zdezorientowana patrzyła na mnie przez chwile, po czym wsiadła do samochodu. W wyobraźni widziałem, jak przeklina mnie w myślach, jednak przez przyciemniane szyby nie mogłem tego dostrzec, co było cholernie frustrujace.

Usiadłem z tyłu, obok brązowookiej i dałem znak ochroniarzowi, że może ruszać. Sam chciałem prowadzić, lecz niektórzy mieli rację, ze względu na sytuacje, postanowiłem trzymać się planu.
Powróciłem wzrokiem do kobiety obok, która ze skrzyżowanymi rękami na piersi, obserwowała widoki z okna. Nie miała co robić, przez co było to pewnie męczące.

Kilka chwil później, moje rozmyślania przerwał dźwięk mojego telefonu. Nie patrząc na wyświetlacz, przyłożyłem go do ucha. Nawet nic nie zdążyłem powiedzieć, słysząc głos Fellini'ego.

- Obejrzyj się za siebie. - odparł zdenerwowanym tonem, po czym się rozłączył. Zmarszczyłem brwi, po chwili to czyniąc. Czarny samochód jechał za nami, a nawet lekko przyciemniane szyby, nie dawały takiego efektu, aby nie widać kto był w środku.

- Carter, wyprzedzaj. - powiedziałem kierowcy. Zerknął w tylne lusterko samochodu, zwiększajac prędkość. Jednak to nawet nic nie dało, padło kilka strzałów, jedno trafiło w koło, a drugie w szybę.
Nie zważając na nic, chwyciłem Madeline za rękę, po czym pociągnąłem w dół. W jej oczach nie było widać strachu, a jedynie niewielka obawa. 

- Skręć w prawo, kiedy będzie rozwidlenie dróg i się zatrzymaj. - ochroniarz z przodu, ponownie przytaknął, przyspieszając. Chwyciłem broń, przeładowując ją. Wyciągnąłem spod siedzenia kilka kolejnych, ostatni z nich podałem dziewczynie.

- Celuj raz, a dobrze. - przytaknęła, unosząc kącik ust.

Gwałtowne zahamowanie sprawiło, że broń którą trzymała wyślizgnęła jej się z dłoni, a dym który znajdował się na tyle samochodu ciągle się potęgował. Podałem jej kamizelkę kuloodporną, a następnie założyłem swoją.

- Wysiadaj i biegnij wgłąb lasu, aż zobaczysz drewniany dom. - otworzyła drzwi, zakrywając usta dłonią. Zrobiłem to samo tylko, że zamiast biec, strzelałem do czarnego samochodu za nami.

Dwa koła nieznanego samochodu zostały postrzelone, a dym który wydobywał się z silnika coraz bardziej się roznosił w powietrzu.

- Domenico, co za niespodzianka. - powiedziałem z udawanym zachwytem. Obok niego stali dwaj, dawni moi ludzie.

- Cieszę się tak samo jak ty. - uśmiechnął się. - Strzelać. - powiedział do nich, nawet moje szybkie przeładowanie broni, nie pomogło. Widziałem, że strzela dosyć dobrze, jednak pudłuje jeszcze lepiej.
Zrobiłem kilka uników, zaczynajac strzelać.

- Pudłujesz O'Dire. - odparł. - Kurwa. - złapał się za ramię. To samo co zostało postrzelone przez dziewczynę. - To będzie twoja ostatnia akcja, uwierz jesteś pierwszą osobą, którą chcę zabić. - Strzelać. - powiedział ponownie do swoich dwóch ochroniarzy, stojących obok niego.

- Nie będzie pierwszą, a ostatnią. Uwierz. - do moich uszu doszedł głos Madeline. Stała trochę dalej ode mnie, w ręku trzymając broń, którą jej dałem.
Z łatwością pociągnęła za spust, oddając kilka strzałów. Sekundę później dwa ciała ochroniarzy upadły bezwładnie na ziemie. Zdezorientowany Domenico zaczął się rozglądać na boki, nie wiedząc o co chodzi, jednak potem zaczął krzyczeć do swoich ludzi, aby zaczęli strzelać. Zignorowałem to, po czym podszedłem szybkim krokiem w stronę dziewczyny.

- Miałaś biec. - chwyciłem ją za nadgarstek, ciągnąc w stronę lasu.

- Żadnego dziękujesz albo pocałuj mnie w dupę? - uniosła brew.

- Porozmawiamy o drugiej opcji w domu. - parsknąłem, nadając tempo biegu. Przewróciła oczami, nie komentując moich słów.

Kilka minut później w oddali było widać małą chatę, osłonioną wysokimi krzewami. Niektóre z nich były zarośnięte wzdłuż domu, przez co zakurzone okna nie były tak widoczne. Słysząc w oddali silnik samochodu, pchnąłem drzwi, które z ulgą otworzyłem. Nic się nie zmieniło od ostatniego razu, kiedy tu byłem. Meble zasłonięte przezroczystą folią, a okna częściowo zabudowane drewnem, jednak pozostałe przerwy na karabiny, zostały.

Ponownie mój wzrok spoczął na małych drzwiczkach, przy komodzie. Wyjąłem spod nieużywanych rzeczy, niewielki klucz, wkładając go do zamka. Mimo przekręcenia go w odpowiednią stronę ani drgnął. Odgłosy strzelania były coraz głośniejsze, a drzwi ani odrobinę się nie poruszyły.

- Kurwa. - syknąłem, otwierając drugą i trzecią szufladę, następny klucz znajdował się w tym samym miejscu, oraz ku mojemu szczęściu pasował. Zakrywając usta dłonią, aby pozbyć się kurzu, otworzyłem drzwi.

- Nie założyłam kamizelki kuloodpornej. - mruknęła, prawie niesłyszalnie. Stanąłem w bezruchu. Strzelali do nas, a ona biegła bez niej...

Upozorowana dusza [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz