Rozdział 12

1.1K 54 7
                                    

Przez opaskę założoną na oczy, niewiele widziałam, jednak to co zauważyłam było niewiarygodnym widokiem. Czerwone, długie zasłony zwisające z okien. Podłużne biurko, a przy nim fotel na którym siedział jakiś mężczyzna, piszący coś na laptopie.

Czyli porywają ludzi w takich luksusach?
Chyba definicja porwania zmieniła się na przestrzeni miesięcy czy nawet lat.

Szarpnęłam taśmą oplątaną wokół rąk i nóg, zawiązana do krzesła. Podsuwając nogę tak, aby wyjąć z niej wsuwkę, którą schowałam, gdy zaczęły się strzały. Schyliłam się najbardziej jak mogłam, podsuwając przedmiot do dłoni. Łokciem podsunęłam opaskę na czoło, bardziej wyostrzając obraz przede mną.

- Dlaczego tu jestem? - wychrypiałam, bardziej dezorientując mężczyznę.

- Dostałem takie zlecenie od szefa. A więc moje pytanie brzmi czy pani pasuje? - wyjaśnił stukając długopisem o biurko. Zupełnie jakby się stresował i chciał mnie zmusić do odpowiedzi. Zaśmiałam się, jednak ten śmiech w żadnym stopniu nie był szczęśliwy, a przepełniony kpiną i wyższością.

- W takim razie przekaż swojemu szefowi, że jak ma jakąś sprawę do mnie albo do O'Dire to niech się pofatyguje osobiście. Nie lubię pośredników. - przecięłam kawałek taśmy, jak gdyby nigdy nic, ponownie się prostując.

- Nie zabije cię tylko dlatego, że potrzebujemy informacji. - przeczesał palcami swoje brązowe włosy. - Ty również ich potrzebujesz. - pomachał mi niebieską teczką w której prawdopodobnie były dokumenty, które chciał Samuel.

- Możesz mnie zabić swym słowem, możesz wzrokiem zadać mi ranę, możesz mnie zniszczyć nienawiścią, ale ja wciąż, jak kurz, powstanę. - wyrecytowałam cytat, który znajdował się w ramce, centralnie przy nim. - Ty to nie kot, że masz dziewięć żyć, więc jak cię zabije, to z kurzu nie powstaniesz. - dodałam, unosząc kącik ust.

- Jednak twoje gadanie jest irytujące. - westchnął, przecierając oczy. - Może to przewrotność losu, chciałaby aby tu była. Wierzysz w coś takiego? - zapytał, uważnie mi się przyglądając. Lekko przekręciłam głowę, widząc dwie osoby za mną, z bronią w ręku.

Przewrotność i zachłanność losu zawsze była tym, co jako tako zastanawiało mnie najbardziej. Bo dlaczego wszystko mogło się zmienić w ciągu jednej sekundy? Dlaczego ludzie zyskiwali i tracili coś dla nich ważnego podczas jednej ulotnej chwili? Nasza przyszłość była nam nieznana. Oczywiście każdy mógłby się ustatkować, ubezpieczyć i znaleźć spokojne miejsce do życia, ale tak naprawdę nigdy nic nie było wiadomo. Dlatego istnieli ludzie, którzy bali się sprawiedliwości oraz ludzie, którzy przyjmowali wszystko na siebie, nie kwestionując swojej ścieżki oraz kierunku, w którym ta droga podążała.

Moje przemyślenia przerwał dźwięk otwieranych drzwi, a w nich ponownie pojawił się brunet, jednak tym razem nie sam, a z Fellini'm. Obaj uzbrojeni w kamizelki kuloodporne i karabiny w ręku.

Déjà vu.

Cyrk odjechał, a klaunów zostawili. Przewróciłam oczami, całkowicie przejeżdżając ostrą wsuwką po taśmie. Syknęłam, gdy przejechała mi po skórze. Uwolniłam ręce, masując obolałe nadgarstki.

Szatyn siedzący przy biurku, podniósł dłoń i wskazał na mnie i moich towarzyszy.

- Nie radzę. - nim zdążyli się poderwać z miejsca, O'Dire zabrał głos, namacalny obojętnością. Wyłączając się całkowicie z rozmowy, uwolniłam ręce i nogi spod taśmy, prostując skostniałe ciało. Nie mam pojęcia ile minut czy godzin, tu spędziłam, ale to o wiele za dużo.

Przymknęłam na sekundę oczy, chwytając jedną dłonią skroni, a drugą kantu biurka. Spojrzałam na Samuela niezrozumiałym wzrokiem, jedyną reakcją, którą mi okazał było puszczenie oczka. Czyli to jego sprawka. William coraz bardziej się oddalał ode mnie, aż w końcu prawie go nie widziałam, a mi coraz bardziej kręciło się w głowie. Opary unoszące się w powietrzu, uniemożliwiały mi oddychanie. Przytrzymałam się krzesła, biorąc powolny wdech i wydech. Szaleństwo. Łzy napływały mi do oczu, a potem usłyszałam krzyk. Jednak nie wiem czy śniłam czy to wszystko działo się naprawdę, a potem
przymknęłam na kilka sekund oczy.

Bo życie jest pełne brudu. Szaleństwa, którego nie potrafimy zrozumieć. Środek zamętu pochłaniał nas coraz bardziej. Żyliśmy z dnia na dzień, płonąc niewypowiedzianym żalem, nosząc na rękach czyjąś krew.

Bo pociągając za spust, nie widzimy przed sobą człowieka, który traci życie z naszej ręki. Widzimy kolejny cel, kolejny odhaczone punkcik czy kolejno, szybko zarobione pieniądze.

Wyostrzyłam obraz, otwierając oczy. Dezorientacja wkradła się na moją twarz, gdy zauważyłam ciała ochroniarzy leżące na podłodze. Widok przede mną był prawie taki sam, nim zamknęłam powieki. Szatyn pod presją pisał coś na laptopie, zerknęłam w dół widząc niewielkiego pendrive'a. Nachyliłam się bardziej w stronę przedmiotu, widząc przegrywane pliki danych.

- Zbieramy się. - wychrypiał, zabierając najpotrzebniejsze rzeczy.

- Czyżby stara sztuczka z dioksyną? - prychnęłam, zabierając dokumenty z niebieskiej teczki.

- Czyżbyś znała się na rzeczy? - zamknął drzwi, uwalniając nas od roznoszącej się trucizny w powietrzu.

- Oczywiście. - odparłam. Przytaknął, unosząc kącik ust.

***

- Chodź do kuchni. - odparł zachrypniętym głosem, kładąc rozgrzaną dłoń na dole moich zziębniętych pleców. Zapach potrawy roznosił się po całym domu, od wejścia do niego, aż po korytarz. Jakaś starsza pani krzątała się po kuchni, podśpiewując pod nosem. Samuel, obok mnie kaszlnął zwracając jej uwagę. Z szerokim uśmiechem się do nas odwróciła, jednakże gdy mnie zobaczyła, jej uśmiech się powiększył.

- To o niej mówiłeś? Prawda? - podeszła do mnie, zamykając mnie w uścisku. Brunet obok posłał jej znaczące spojrzenie, przez co wzruszyła niewinnie ramionami. - Tyle mi o tobie opowiadał. - szepnęła, odsuwając się. Uniosłam kąciki ust, przytakując.

- Kochany, ty też jesteś jakiś uśmiechnięty. Nie do poznania. - pokręciła głową, mieszając jakieś danie na patelni. - Zrobiłam makaron z pesto, siadacie!

Przeczesałam pasmo włosów, siadając na krześle obrotowym. Nim zdołałam się obejrzeć, blondynka zniknęła za zakrętem. Zaciągnęłam się zapachem potrawy, zaczynajac jeść.

- Podobno o mnie opowiadałeś. - zakręciłam makaron na widelec. Patrząc centralnie na niego, uniósł brew, odpowiadając.

- A co ty taka dociekliwa jesteś? - zapytał, ignorując moją wypowiedź.

- Ja? - zapytałam. - Skądże. - uniosłam ręce w obronnym geście. - Co jest w tej teczce? - zmieniłam temat, patrząc na niebieską teczkę, leżącą na blacie.

- Dokumenty.

- No shit sherlock. - zmrużyłam oczy. - Ale jakie dokumenty? - spytałam, przez co zacisnął usta w wąską linię.

Upozorowana dusza [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz