Rozdział 9

1.4K 55 17
                                    

Biegłam przed siebie, co chwila oglądając się w stronę wszystkiego, co mogło mnie zaniepokoić. Niczego takiego nie było. Moje włosy rozwiewał wiatr, a przyspieszony oddech pogarszał sprawę. Nie miałam siły biec, odczuwałam jakbym przebiegła maraton, a te kilkadziesiąt metrów zamieniało się w całą wieczność. Czułam się jakbym była naćpana, a niczego nie brałam, powietrze mroziło moje płuca, napawając mnie strachem. Śniłam na jawie. Otaczające mnie mury, przytłaczały mnie, powodując doskwierający ból głowy. Próbowałam się obudzić, a potem usłyszałam krzyk, czując czyjąś dłoń na nadgarstku.

Tylko, że to nie był sen. Czułam się dziwnie po lekach, które dostałam od Williama. Tak jak myślałam, nie powinnam ich brać. Za szybko się rozpuszczały w ustach, a jego przeszywający wzrok, nie pozwalał mi jej wypluć.

- Słyszysz mnie? - moje rozkojarzenie sprawiło, że nie słyszałam bruneta obok. Przytaknęłam, udając, że wszystko do mnie dotarło, a tak naprawdę widziałam mgłę przed oczami. Głosy dochodziły, jakbym miała ścianę przed sobą. Jednak tak nie było. Pomachał mi dłońmi przed twarzą, ledwie co syknęłam, czując coraz mocniejszy uścisk na nadgarstku.

Wzięłam głęboki wdech, nabierając coraz mniej powietrza. Pomrugałam, wyostrzając wzrok. Stał przede mną, a jego furia w oczach, tylko potwierdzała to, że tym razem nie śnię.

- Strzelaj, jak tak bardzo mnie nienawidzisz. - podał mi swoją broń, po czym rozłożył ramiona w podobny sposób jak ja kiedyś. Prowokacyjnie się uśmiechnął, myślał, że tego nie zrobię. A to się zdziwi. W szybkim tempie odblokowując broń, specjalnie strzeliłam w murek za nim, a lekki dym rozniósł się w powietrzu.

- No widzisz nie trafiłaś. - uniósł kącik ust, prowokując mnie.

- Zapamiętaj. Zawsze celuje trafnie. - przytaknęłam na prawdziwość swoich słów. Zmarszczył brwi, a chwilę później obojętność na jego twarzy była wręcz namacalna.

Mogłam strzelić celnie i skończyć to piekło, które ku mojemu zdziwieniu nie było takie złe. Wyrwać się z tego życia i nigdy nie wracać. Ale jak widać los miał dla nas inny plan, który ani trochę nie był odpowiedni.

***

- Podobają mi się twoje włosy. - oznajmia, zawijając pojedynczy kosmyk moich włosów na palec. Lekko za niego ciągnąc, a moja głowa automatycznie, pod wpływem szarpnięcia odchyla się do tyłu. - Jeszcze będzie z nich użytek. - Chwyta w drugą rękę karafkę z bursztynowym płynem, przechylając ją do ust. Wodzę wzrokiem po ciemnych, niemal czarnych oczach, przez nos, dopóki nie dotarłam do ust. Oblizuje językiem wargę, pozbywając się resztek alkoholu. Puszcza mnie, nadal patrząc w moje oczy.

- Puść mnie. - powtarzam po raz kolejny. Woń alkoholu w powietrzu miesza się z jego mocnymi perfumami. Bierze ostatni łyk, powoli mnie odpuszczając. Ma z tego chorą satysfakcje, której ja nie podzielam.

Kilkanaście minut później wchodzę do kuchni, skąpanej w mroku. Zapalam jedyną lampkę, zabierając się za poszukiwania torebki foliowej, którą znalazłam niemal odrazu. Nie słyszę żadnych kroków, szeptów czy rozmów, nikogo nie ma na piętrze, co ułatwia sprawę. Wszystkie drzwi na korytarzu są zamknięte, a widok otwartych na oścież okien, wcale nie robił na mnie wrażenia.

Wracając do swojej sypialni, wchodzę do łazienki, zamykając drzwi na klucz. Zimne powietrze oziębiło moje ciało. Ostatni raz spojrzałam w lustro, uderzając w sam środek. Szkło pękło, walając się po kafelkach, a drobinki utkwiły w mojej dłoni. Syknęłam, patrząc na sączącą się krew. Spłynęła po odkrytej nodze, wprost na podłogę. Zaciskając oczy, odkręciłam lodowatą wodę, wkładając ją pod strumień. Bolało jak cholera. Pęsetą znalezioną w toaletce, wyjęłam odłamki szkła, których było niewiele, o wiele mniej niż się spodziewałam. Mój wzrok przykuł biały ręcznik, który chwyciłam w drugą rękę, ociekający zimną wodą, położyłam na ranę. Niecałe dziesięć minut trzymałam go na dłoni, aby powstrzymać krwawienie.

Wyciągnęłam największy odłamek szkła, po czym przejechałam nim po swoich, ciemno brązowych włosach, które już dawno straciły swój blask. Pasemka spadały na dół na umywalkę, z oczu sączyły się słone łzy. Obcięte włosy schowałam w torebkę foliową, którą znalazłam w kuchni. Z włosów do połowy pleców, zrobiły się do ramion. No nic, mam nadzieje, że odrosną. Nie mam pojęcia dlaczego to zrobiłam, może dlatego, że gdy zaczął mówić o moich włosach coś mnie tknęło. Nie chciałam tego, nie chciałam słyszeć tego z ust mojego oprawcy. Nie było mi absolutnie miło z tego powodu, czułam się osaczona, a jego chore zagrywki na mnie nie działały.
Porwał mnie, a liczy na miłość, której nie dostanie.

Miało być tak pięknie, zamierzałam zdobyć jego zaufanie i spierdolić stąd jak najdalej można, a jednak niezbyt mi się to udawało...

- Madeline. - usłyszałam krzyk za ścianą, a chwilę później chwyt na klamce, która nie ustąpiła. Jedyne szczęście, że je zamknęłam.

- Chwila. - powiedziałam, dziwnie zachrypniętym głosem. Schowałam torebkę do komody nad umywalką, w miarę szybko ją zamykając.
Otworzyłam drzwi, zawijając kosmyk włosów za ucho. O'Dire wpadł do pomieszczenia jakby się paliło, a nic takiego się nie stało. Otworzył szerzej oczy, a zdziwienie nasunęło się na jego twarz.

Kill me with the truth, don't
make me happy with a lie.

Upozorowana dusza [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz