Rozdział 7

1.4K 72 10
                                    

POV: Samuel

Drzwi od mojego gabinetu gwałtownie się otworzyły, a w nich zauważyłem Madeline, trzymaną przez mojego ochroniarza. Miała łzy w oczach, co było nowością. Przeważnie płakała tylko wtedy, gdy miała jakikolwiek powód.

- Puść ją. - warknąłem. Przytaknął, robiąc to co powiedziałem. Chwilę później drzwi ponownie się zamknęły, a lekki powiew wiatru rozwiał włosy dziewczyny. Zmarszczyłem brwi, widząc jej strój, ubrana była w swoje ubrania do spania, a jedwabny materiał szlafroka niewiele zakrywał, zsunął się z jednego miejsca, ukazując bladą skórę prawego ramienia.

- Chodź do mnie. - wychrypiałem. Niepewnym krokiem podeszła do mnie. Odsunąłem się od biurka, siedząc na fotelu. Poklepałem swoje kolana, na które bokiem usiadła. Moje dłonie objęły jej talię, która idealnie do nich pasowała, jakby była do tego stworzona. Lekko się spięła, jednak nie dała tego po sobie poznać. Położyła głowę na moim ramieniu, przecierając oczy. - Powiesz mi co się stało? - zapytałem, starając się na łagodny ton.

- Nie. - wyszeptała. Westchnąłem, poprawiając włosy. Sam musiałem się dowiedzieć, od innych. Brunetka za dużo skrywała w sobie. Zignorowałem to, zabierając się za podpisywanie odbioru towaru. Kilka chwil później słyszałem miarowy oddech brązowookiej. Zasnęła.

Przez ten czas odczytałem kilka maili, dotyczących jakiś bali, trzeba utrzymać fason człowieka, który nie ma nic na sumieniu. Moje przemyślenia przerwał dzwonek telefonu, odbierając, nie zdążyłem nawet nic powiedzieć, słysząc denerwowany głos Fellini'ego

- Domenico spierdolił z chaty. Ma zamiar się tu włamać. - powiedział, a jego głos odbijał się echem. w pomieszczeniu w którym przebywał.

- Pozwól mu, a potem zrób to co zawsze. - rozłączyłem się.

***

Otworzyłem drzwi od piwnicy, zapalając niewielkie światło na ścianie, po czym strome schody prowadzą mnie na dół. Mężczyzna siedział na krześle, ze spuszczoną głową, związane ręce wraz z nogami, grubymi sznurami. Muszę pogratulować Williamowi, mam nadzieje, że go nie tknął, ja miałem to do roboty.

- Jeszcze się nie obudził? - powiedziałem sam do siebie. Zauważyłem kubeł lodowatej wody, a następnie jednym ruchem wylałem go na niego. Wziął głęboki wdech, a następnie podniósł na mnie wkurwiony wzrok.

- Czy cię do reszty popierdoliło? - zapytał wściekły.

- Mnie? Absolutnie. - uniosłem ręce w obronnym geście. - Wiesz dlaczego tu jesteś? - zadałem podstawowe pytanie. Zamyślił się, kręcąc przecząco głową. Doskonale wiedział, tylko, że się do tego nie przyznawał.

- Byłeś albo jesteś jego pomocnikiem. Pracujesz dla niego do kurwy. - wysyczałem. Podwinąłem rękawy białej koszuli aż do łokci, ukazując zrobione tatuaże. - Wtargnąłeś na teren prywatny, mogę cię tu przetrzymywać i torturować godzinami, dopóki nie wykrwawisz się do ostatniej kropli. Chciałbym przetestować nową kolekcję broni. Twój wybór. Możesz powiedzieć wszystko co wiesz. - wzruszyłem beztrosko ramionami.

- Czego kurwa chcesz? - splunął. Chwyciłem z regału niewielkiej wielkości nóż.

- Prawdy. - ostrze zagłębia się delikatnie w skórę przedramienia, robiąc niewielkie rozcięcie, z którego ulatuje strumień szkarłatniej cieczy. - Ale wiesz, że nikt tutaj cię nie znajdzie? - dodałem, patrząc na jego reakcje.

- Nic ci nie powiem. - syczy, przywiązany do krzesła, próbuje poruszyć nogami, jednak na marne.

- Bardzo mi z tego powodu przykro, że aż wcale. - wygląda okropnie, czoło ma zroszone potem, a skórę bladą. Grymas cierpienia tylko się pogłębia, jego ciało podryguje w coraz silniejszych drygawkach.

- Gdzie znajdę Domenico? Spierdolił z tamtej chaty. - pokręciłem głową. Ten idiota był tak głupi, myśląc, że zwiał bezpowrotnie. Jednego jestem pewien, wróci tu najszybciej jak będzie mógł, wybiłem mu za dużo ludzi. Pomrugałem, kończąc swoje przemyślenia.
Sztylet w ranie obróciłem o sto osiemdziesiąt stopni. Na podłogę spływa więcej krwi, zachlapuje jego ubrania, a jego wrzask koi mi uszy. Na mojej twarzy nie gości ani gram litości, żadna emocja się przez nią nie przewija. Tego mnie nauczono. Nie czuj nic.

- Nie rób tego. - krzyknął, kiedy w dwóch krokach podchodzę do niego.

- W porządku. - oświadczam, przez co jego mimika twarzy, zmienia się z przestraszonej na zdziwioną. - Chcesz może spróbować czegoś innego? Mam wiele zabawek do zaoferowania. - pokazuje dłonią, regały za mną, wypełnione bronią.

- Nie rób tego. - powtarza, nawet nie patrząc na mnie. Opieram się o stolik za mną, mając idealny widok na niego. Nuci pod nosem jakąś modlitwę i wygląda prawie, jak gdyby odprawiał jakiś rytuał pomocy. Z jego precyzji ruchów łatwo wywnioskować, że nie robi tego pierwszy raz. Łatwo go złamać.

- Będziesz się modlił? - westchnąłem. - Ja mam czas, jednak ty masz go niewiele. - odparłem jak gdyby nigdy nic. Zmarszczył brwi, nie odpowiadając zupełnie nic.

- Zemsta wiąże się z prawami honoru. Jest rodzajem wymierzenia sprawiedliwości. Pamiętasz? - przekrzywiłem głowę na bok. - Pytam się. Lubię torturować ludzi, ale dzisiaj wyjątkowo mi się nie chce. - powiedziałem zgodnie z prawdą. - Zawsze masz tyle do powiedzenia, a teraz nagle milczysz?

- Nie. - wyszeptał. - Jak ci powiem to mnie puścisz? - zapytał ochrypłym głosem. Przytaknąłem w miarę wiarygodny sposób. Widząc mój ruch, histerycznie się zaśmiał. Zakrwawiony rękaw koszuli, ponownie podwinąłem, jednak tym razem tak, aby się nie obsunęła.

- Robisz mu prywatny striptiz, a mnie nie zaprosiłeś? Wstydź się. - słysząc jej głos, zaprzestałem jakichkolwiek czynów.

- Madeline?

Upozorowana dusza [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz