POV: Samuel
Zmierzwiłem włosy, zakładając okulary przeciwsłoneczne na nos. Słońce świeciło za horyzontem, a lekki wiatr powiewał moje włosy. Pierwsza cześć planu sprzyjała nam i na tym miało się skończyć. Brunetka podpięła mu lokalizator, przez co wiedziałem gdzie przebywa. Wszystko szło dobrze, do czasu.
Druga cześć planu miała się odbyć w luksusowym klubie na obrzeżach miasta. Niewielka cześć ludności o nim wiedziała, co było pierwszym powodem, dlaczego nie powinna tam iść.
Uparta Madeline to była najgorsza wersja jej, stwierdziła, że padnie na jej urok osobisty, w co nie wątpiłem. Jednak nie miała przy sobie broni, była skazana tylko na siebie i może Williama niedaleko. Zdjęcie, które mi dzisiaj przesłała, było następną przyczyną. Czerwony materiał był dopasowany do niej, niczym druga skóra. Odkryte plecy, przecięte dwoma, cienkimi paseczkami, pokryte diamentami. Sukienka ledwo zakrywała jej tyłek, a skóra błyszczała brokatem, przez prawdopodobnie balsam do ciała.Kiedy niebo było całkowicie pokryte ciemnością, a gwiazdy zasłaniały jej większą część. Wszedłem do lokalu, a głośna muzyka wydobywająca się z sali, koiła moje nerwy. To musiało się udać. Minęły dwie godziny odkąd brązowooka tam przebywała. Oparłem się o barierkę, mając pode mną cały widok na salę klubową. Barmani przygotowywali drinki, osoby tańczące na parkiecie, ocierały się o sobie. Wszystko było w jak najlepszym porządku, jednak nigdzie nie rozpoznałem jej. Nikt nie wywarł na mnie takiego pierwszego wrażenia, jak ona. Była inna, zadawała pytania i oczekiwała na nie odpowiedzi. Przez te kilkanaście miesięcy zmieniła się, o wiele za bardzo, niż bym tego oczekiwał.
Moje rozmyślania przerwał krzyk. Jej krzyk, a następnie strzały. Zerwałem się biegiem w ich stronę, minąłem kilka par tych samych drzwi, wkrótce potem podłoga zmieniła się na biały marmur, a strome schody prowadziły na dół.
Przyspieszyłem kroki, słysząc ponowne strzały. Jedynie ściana oddzielała mnie od tamtego pomieszczenia. Odbezpieczyłem broń, wychylając się. Otworzyłem szerzej oczy, widząc moją brunetkę, leżącą na podłodze. Jej usta były delikatnie rozwarte, a z nich wypadały ciche słowa, skierowane do blondyna.Przekręciła głowę w moją stronę, spojrzała na mnie. Przerażenie wraz z bólem na jej twarzy było wręcz nie do zdarcia. Na sekundę przestałem oddychać. Moja Madeline. Kurwa, moja ukochana leżała w kałuży krwi, trzymana przez Williama.
Ścisnąłem dłonie w pięści, patrząc w prawą stronę, gdzie Castillo stał w tym samym miejscu, trzymając ponownie broń w jej stronę. Wkurwienie jakie nastąpiło na mojej twarzy, było wręcz namacalne. W dwóch krokach podszedłem do niego. W kilku sekundach znalazłem się centralnie obok niego, wyrwałem broń, a moja pieść zderzyła się z jego twarzą. Nie spodziewając się mojego ruchu, upadł na podłogę, trzymając dłoń na policzku.
Nie mam pojęcia ile czasu to wszystko zajęło, jednak patrząc na jego twarz pokrytą krwią, miałem chęć na więcej. Zasłużył. Otrząsając się z letargu, ponownie spojrzałem na moją Madeline, podbiegłem do niej, upadając na kolana. Zastąpiłem miejsce Felliniego, trzymając kruche ciało. Podłożyłem jedną rękę pod jej plecy, a drugą pod kolana. Blada twarz mizernie kontrastowała się z czerwoną sukienką.
Kilka minut później spojrzałem w lusterko wsteczne. Dziewczyna leżała na tylnich siedzeniach. Nadal nie kontaktowała. Byłem zły. Nie, byłem wściekły, że na to pozwoliłem. Jak mogłem być taki głupi? Zabrać ją na misje samobójczą, mogła odmówić, jednak tego nie zrobiła i teraz widzi skutki swoich czynów.
Wyprzedziłem kilka samochodów, a po chwili wjeżdżałem na posesje rezydencji. William, który przyjechał wcześniej, aby wszystko przygotować, do tego dołączył się DeLuca i dwóch lekarzy, którzy czekali na podjeździe.Opuściłem porsche, trzymając dziewczynę w ramionach, nie zastanawiając się, trzasnąłem drzwi od samochodu, zostawiając tam torebkę Madeline.
Nie mam pojęcia w którym momencie zaniosłem ją do jej sypialni, znajdowała się pod opieką lekarzy. A ja jak skończony idiota, powinienem zostać przy niej, jednak tego nie zrobiłem.Pierwsze co zrobiłem po wejściu do mojej sypialni, to wzięcie orzeźwiającego prysznica. Tego było mi trzeba. Zimna woda oblała moje ciało, włożyłem palce we włosy, ciągnąc za ich końcówki.
Nadawała się do tej roboty jak nikt inny. Gdyby chciała, mogłaby ze mną współpracować. Potrzebowałem takiej osoby jak ona. Była jednocześnie odważna, piękna, zdeterminowana i potrafiła się zamknąć, jeśli wymagała tego sytuacja.
Westchnąłem, przecież ona miała rodzinę, znajomych, swoje życie. To było wiadomo, że ze mną nie zostanie. Jednak się łudziłem z tym faktem. Mogłaby robić wszystko ze mną, a najważniejsze zostać ze mną. Ze mną już na zawsze.
Zakręciłem wodę, wychodząc z prysznica. W miarę szybko się wyszykowałem. Ubierając się na czarno, a na koniec zakładając kurtkę skórzaną. Za pasek spodni włożyłem broń, a do kieszeni czarną kominiarkę.
Kierując się w stronę jej pokoju, chcąc nacisnąć na klamkę, powstrzymałem się. Zacisnąłem dłonie w pieści, w myślach walcząc sam ze sobą. To nie był dobry pomysł, a jeden z gorszych.
Zszedłem po schodach na dół, kierując się do garażu podziemnego. Wyjmując kluczyki do samochodu, kliknąłem, aby brama zaczęła się otwierać. Naciskając gaz, wyjechałem z posesji, kierując się do domu jednej z najgorszych, możliwych osób.
Kilka minut później, zaparkowałem w ciemnym lesie. Był środek nocy, a jedyne światło jakie oświetlało przestrzeń było niewielkie, przednie światła mojego samochodu, jednak po zastanowieniu się, postanowiłem je zgasić. Wziąłem niewielką latarkę, zamykając auto. Światło księżyca świeciło jasno, nawet za aż jasno, a silny wiatr pogarszał sprawę. Nie mogłem usłyszeć, jeśli ktoś by za mną szedł. Westchnąłem, przecierając kącik ust. Czasami nakrywałem brunetkę na nocnym patrzeniu w gwiazdy. Siedziała na parapecie, z kocem na kolanach, a nawet czasem z parującą herbatą w dłoni. Mimo, że był środek nocy, wymykała się z sypialni i przechadzała po domu, czasem widziałem, że wchodziła do biblioteki, czytając niektóre książki. Po ich skończeniu, zamykała drzwi, jak najciszej mogła, tak abym nie zauważył. Cicho parsknąłem z rozbawienia, ta cała sytuacja była komiczna.
Schowałem się za drzewo, widząc dwóch ochroniarzy przy głównych drzwiach. Czyli dobrze myślałem, na chwile obecną przebywał tu. Wyjmując z kieszeni kombinerki, używając ich i powoli zdejmując kłódkę, otworzyłem drzwi, prowadzące do piwnicy. Rzuciłem je na trawę, wchodząc do pomieszczenia. Gdy drzwi się zamknęły, zapaliłem latarkę. Co za głupiec, nie zamyka drzwi od piwnicy, które prowadzą do głównych drzwi i całego domu. Jak najciszej mogłem, wszedłem przez strome schody na górę. Korytarz ozdabiały stare obrazy w złotych ramach, które pewnie komuś ukradł. Okrągłe okna i niewielkie oświetlenie przy nich, wykańczały ten wystrój. Te całe pomieszczenia wyglądały jak dom strachów, nic przyjemnego. Znając plan domu na pamięć, nie zastanawiając się, skręciłem w prawo, otwierając drugie drzwi. Jego sypialnia była skąpana w mroku, a niewielkie światło dochodziło z łazienki.
Usiadłem wygodnie na fotelu, centralnie naprzeciwko niego. Poprawiłem pistolet, sprawdzając dokładnie czy jest naładowany. Gdy to zrobiłem, łazienkowe drzwi się otworzyły, a przez nie przeszedł jak gdyby nigdy nic Castillo, a no tak, nie widział mnie.
- Ile można się kąpać.. - westchnąłem. Mężczyzna zatrzymał się, patrząc na mnie, szeroko otwartymi oczami.
- O'Dire.. - zaczął piskliwym głosem.
- Tak, to ja. - wzruszyłem ramionami.
- Myślałem, że jak postrzelę tamtą dziewczynę to dasz mi spokój. - powoli podchodził do prawej strony, gdzie znajdowała się wysoka komoda.
- Zemsta wiąże się z prawami honoru, jest rodzajem wymierzenia sprawiedliwości. - wstałem, mierząc do niego z pistoletu. Strzeliłem, kończąc to raz na zawsze.
Przynajmniej w tamtym momencie, tak mi się wydawało.
CZYTASZ
Upozorowana dusza [ZAKOŃCZONE]
RomansaCzy (nie)zwykła dziewczyna może obronić diabła? Była naiwnym aniołem, błądzącym w czeluściach jego własnego piekła. W którym pokazał jej czym jest prawdziwa rozkosz. Tamtego wieczoru została porwana, szukała pracy, a znalazła piekło okalane różami...