Rozdział 11

1.2K 50 5
                                    

Czarnooki podał mi białą kopertę, którą niepewnie otworzyłam. Kilkanaście zdjęć ofiar, leżących we krwi. Zmarszczyłam brwi, nie do końca rozumiejąc sens tego wszystkiego. Jednak patrząc na zdjęcia zmasakrowanych ciał, nie czułam obrzydzenia czy smutku. Czułam obojętność, bo on mnie tego nauczył. Zero współczucia.

- Część z nich to byli moi ludzie. Zabici przez dwie osoby, przebywające tu. - wychrypiał, zakręcając palcem wokół.

- Co ja mam z tym wspólnego?

- Znajdź dokumenty w jego gabinecie. Jesteś za bardzo niewinna, aby cię złapał i chciał zabić. - przesunął dłonią po moim policzku. Przymknęłam na sekundę oczy, a gdy je otworzyłam, patrząc centralnie na niego, w jego tęczówkach zaświeciła się delikatna iskra, ale tak jak szybko się pojawiła, również zniknęła.

- Ale.. - zaczęłam, jednak nie dał mi dokończyć.

- Schodami na górę, ostatnie drzwi po lewo. - popchnął mnie w ich stronę.

Przesunęłam palcem po jedwabnym materiale czerwonej sukienki, kierując się w stronę stromych schodów, wyłożonych czerwonym dywanem. No luksus, no chyba, że chcą aby krew nie rzucała się w oczy. Jeśli owa będzie.

Wchodząc na korytarz, dywan się kończy, ozdobiony a'la ołtarzykiem do zdjęć. Wszystkie drzwi do pomieszczeń, po każdych stronach, mają takie same drzwi, przez które łatwo się zgubić. Słuchając wskazówek Samuela, skierowałam się w lewą stronę. Mijając okrągłe okna, pociągnęłam za klamkę, która nadal jest na swoim miejscu i ani ruszy, a wszystkie pomieszczenia są zamknięte. Zdejmuje wsuwkę z włosów, po czym wkładam ją do odpowiedniego otworu w drzwiach. Ku mojemu zdziwieniu przekręcają się.

Zwyczajny gabinet w niezwykłym czasie. Wszystko leży na swoim miejscu. Podchodzę do biurka, kucając obok niego. Otwieram pierwszą szufladę, w której nie ma nic znaczącego. Wszystkie za pociągnięciem są otwarte. Żadnego klucza, nie ma nic. Chociaż Samuel mógł powiedzieć o jakie dokumenty chodzi.

Gdzie ten skurwiel mógł to schować?

Wyprostowałam się, przeglądając średniej wielkości pomieszczenie. Nagle mnie olśniło, patrząc na bibloteczkę z książkami. Wszystkie książki były poukładane w zależności od swojej wielkości, jednakże jedna odstawała od pozostałych, jakby ktoś śpiesząc się włożył ją tam i zapomniał poprawić. Przemknęłam opuszkiem palca po okładce, powoli ową książkę wyciągając. Położyłam ją na biurku, przeglądając strony. Tylko jedna z nich zwróciła moją uwagę, a dokładnie złożona na pół, kartka.

Zanim ją otworzyłam, usłyszałam przekręcanie klucza w drzwiach. I w tym momencie, panika przejęła nade mną kontrolę. Owy dokument zabrałam, chowając go za siebie. Do gabinetu wszedł jakiś mężczyzna ubrany w granatowy garnitur, rozmawiał przez telefon w innym języku, jednak gdy mnie zobaczył jego nozdrza rozszerzyły się, a brwi zmarszczyły.

Coraz bardziej się cofałam, gdy on się do mnie przybliżał. Nawet łzy na pokaz nie zdobyły w nim współczucia, a jedynie zamazywały mi widoczność. Kątem oka spojrzałam na tamtą, zamkniętą książkę, co było błędem. Jego wzrok również skierował się na przedmiot, a potem widziałam furię zwróconą w moją osobę. Powiedział kilka słów do słuchawki, umieszczonej w uchu, a następnie poczułam jego pięść na policzku.

Zgięłam się w pół, a sekundę później osunęłam się na kolanach. Wydając udawany szloch, zgięłam kartkę na połowę i schowałam do stanika. Ostatecznie spojrzałam na rozchodzący się dywan, na którym mogłabym znaleźć jakiś przedmiot do obrony. Czy ten idiota nie mógł przewidzieć, że ktoś może mnie odnaleźć? Ponownie podniosłam przekrwiony wzrok na niego i przedmiot trzymany w jego dłoni. Pociągnął mnie za ramię, tak abym się podniosła i usiadła na krześle. Spojrzałam na niego, przewracając oczami. Co było dobrym krokiem, widząc jego zdezorientowaną mimikę twarzy. Patrzył na mnie, uporczywie nad czymś myśląc.

- Będziesz się tak patrzył, jakbyś ducha zobaczył? - uniosłam brew. Potrząsnął głową, otworzył usta, jednak chwilę później je zamknął. - Na gangstera to ty się nie nadajesz. - pokręciłam głową, rozsiadając się bardziej na krześle.

Ostatecznie drzwi otworzyły się z hukiem. A do nich wpadł O'Dire z dwoma ochroniarzami. Jednak nie naszymi. Nim zdążyłam się obejrzeć, dym rozniósł się w powietrzu, a potem poczułam igłę przy szyji.

Wstrzyknęli mi coś.

Chociaż nie słyszałam żadnego dźwięku, jakby na chwilę ktoś odciął mi dopływ tlenu, a głosy dochodziły do mnie jak za ściany. Słysząc ponowny strzał, napełniło mnie niewytłumaczalne poczucie zagrożenia, a po moich ramionach przeszedł dreszcz. A przecież strzały nie były mi obce, tak jak broń z których korzystaliśmy. Jakby gdzieś we mnie wytwarzała się pewna ilość łagodności, dobroci, która koniecznie chciała wydostać się na zewnątrz.

Bo byliśmy tylko my, a ich było wielu.

A przecież od początku chciał mnie dla siebie. Ale ja nie mogłam mu tego dać, a może nie chciałam? Prawdę mówiąc, najczęściej trzymamy się z daleka od rzeczy, osób, którzy nas ranią albo krzywdzą, więc dlaczego w to brnęłam? Odpowiedź jest prosta. Wszystko co mnie niszczyło sprawia, że żyje. Przysparzają, że zapominam o wszystkim, a jednocześnie myślę o tylu rzeczach. Uodporniłam się, doprowadzając mój stan psychiczny na samo dno.

Bo nie widziałam już nic, jakby światło już dla mnie nie świeciło. A życie zapomniało.

Bo od tego momentu, postanowiłam nie walczyć.

Bo ból stał się moim sprzymierzeńcem.

Bo jeśli on pociągnie za spust, zrobię to samo.

Bo zamknę oczy, czyniąc to własną lekcją.

Bo chciał abym była jego marionetką, aby on pociągał za sznurki.

Bo nie zaczynamy wojny, jak nie jesteśmy w stanie jej wygrać. Tak samo nie zaczynasz strzelać, nigdy nie trzymając w dłoni broni.

Bo szczęście nie jest dla morderców, jednak on zasługiwał na choć namiastkę jej.

Upozorowana dusza [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz