POV: Madeline
- Nie założyłam kamizelki kuloodpornej. - mruknęłam, ledwie słyszalnie.
Mężczyzna przede mną westchnął, po czym szybko zdjął swoją, podając mi ją. Mój wzrok powędrował z jego osoby, na wyciągniętą rękę w moją stronę.
- Zakładaj. - warknął. Zacisnęłam usta w wąską linię, kiedy to zrobiłam, ponownie majstrował coś przy drzwiach. - Wchodź, biegnij, dopóki nie zobaczysz dwóch dróg, te które są zamknięte otwórz. - instruował mnie, podając mi niewielki klucz.
- Idziesz ze mną? - zapytałam zdezorientowana, trzymając się niewielkich drzwi.
- Nie. Spotkamy się, tam gdzie korytarz się skończy. - wepchnął mnie do środka. Przez nadmierny kurz, kaszlnęłam, przymykając oczy. Nie zastanawiając się, biegłam przed siebie. Podziemne przejścia, prowadzące nie mam pojęcia gdzie, nadal się nie kończyły. Ktoś zbudował je, jakby przewidział, że byłaby to najlepsza decyzja.
Tak, w tym momencie była.
Zakryłam usta dłonią, Zwolniłam idąc, nie oglądając się za siebie. Chwilę później zauważyłam dwa, prawie takie same przejścia, o których mówił O'Dire, tylko, że jedno było otwarte, a drugie przecinały czarne kraty. Wyjęłam z kieszeni klucz, odpowiednio go przekręcając. Coraz bardziej widziałam roznoszący się dym w powietrzu, a korytarz się nie kończył.
W oddali widziałam drabinkę, a przy niej dochodzące światło. Chwyciłam dłonią, wspinając się po niej. Schowałam broń za pasek spodni, ciągnąc za okrągłe kraty. Wyplątałam z włosów, jedną wsuwkę, po czym przekręcając kłódkę, otworzyłam ją.
Wyszłam na powietrze, widząc coraz bardziej unoszący się spod kraty dym. Nim się zorientowałam, poczułam czyjąś dłoń na swoich ustach. Próbowałam krzyczeć, wyrywać się, jednak słysząc ten głos przestałam.
- Nie krzycz, to ja. - puścił mnie, przez delikatnie się uspokoiłam.
- Czy ciebie do reszty popierdoliło? - zapytałam zdenerwowanym głosem.
- Zwabiłem wszystkich do tego domu. Chodź. - pociągnął mnie na nadgarstek, zbywając moje pytanie. Schylił się łącząc jakieś kable, a po tym jedyne co usłyszałam to huk.
Odwróciłam się w stronę starej chatki, która płonęła żywym ogniem. Otworzyłam szerzej oczy, licząc, że się przewidziałam. Myślałam, że inaczej rozwiąże sprawę. Jednak się myliłam. I to bardzo.
A to dopiero początek wszystkiego co najgorsze.
***
- Gdzie mnie prowadzisz? - westchnęłam. William nadal mnie prowadził, w tylko jemu znanym kierunku.
- Ucieszysz się. Podobno to lubisz. - lekko się uśmiechnął.
- Lubię wiele rzeczy. Kupiłeś mi lamborghini, że się tak szczerzysz? - uniosłam brew. Spojrzał na mnie zmieszany, po czym pokręcił głową. Otworzył masywne, dwuskrzydłowe drzwi, a moim oczom ukazała się ogromna przestrzeń. Założyłam ręce na piersi, czując powiew chłodnego powietrza. Łaskawy pan, nie kazał mi założyć sukienki.
A to ci nowość.
- Strzelnica? - wyszeptałam, bardziej do siebie niż do niego. Cała lewa ściana była zajęta przez różnorodne pistolety czy karabiny. Spojrzałam na wprost, widząc kilka tarcz, a w oddali strzelali do nich jacyś ludzie.
- Ochroniarze. Gdy mają wolny czas, najczęściej tutaj przebywają. - uprzedził moje niezadane pytanie. Przytaknęłam, podchodząc do lewej ściany. Chwyciłam w dłoń jeden, po czym podeszłam do odpowiedniego punktu. Pociągając za spust, strzelałam w sam środek. Widząc to uniosłam kąciki ust, a następnie przekręciłam się w stronę Williama, który oszołomiony stał i patrzył, raz na mnie, raz na tarczę.
- Miałem cię nauczyć jak strzelać, ale jak widać umiesz. - westchnął, przecierając oczy.
Uśmiechnęłam się, szczerze od czasu mojego pobytu tutaj, który długo nie potrwa. Obiecałam to sobie.
- Strzelaj w sam środek. W końcu się wyżyjesz. - opadł na krzesło, obok mnie. - I mam nadzieje spokojniejsza. - doda szeptem. Zmrużyłam oczy. Nacisnęłam przycisk, przez co tarcza na szynach, podjechała do mnie. William zaczął gdzieś dzwonić, lecz słowa rozmowy dochodziły do mnie, jakbym była za ścianą. Uwielbiałam być w takim miejscu czuć się wolna, nie zamartwiać nie niczym, a skupić na celnym strzale. To kochałam, prócz nielegalnych wyścigów. Prywatne ukojenie, kiedy naciskałam gaz. Mój przeciwnik nie istniał, byłam tylko i wyłącznie ja. Zawrotna prędkość, głośność silnika zapierała dech w piersiach. Cholernie mi tego brakowało.
Zmieniłam kartę, a następnie gdy wróciła na swoje miejsce, zaczęłam strzelać. Zamknęłam jedno oko, celując w prawą stronę tarczy, z kolei w lewą. Strzały roznosiły lekki dym i huk, jednak ani trochę mi to nie przeszkadzało. Obniżyłam pistolet, celując trochę na dół. Kilka sekund później ponownie tarcza znajdowała się przed moimi oczami.
Zdjęłam ją, pokazując Fellini'emu strzeloną uśmiechniętą emotkę. Jego wyraz twarzy był bezcenny, gdyby mógł, jego szczęka leżałaby dawno na podłodze.
- Ładnie, co? - zapytałam z zachwytem. Lekko przytaknął, a gdy chciał coś dodać, do pomieszczenia wszedł brunet, rozmawiający przez telefon, jednak gdy nas zobaczył rozłączył się, a jego wkurwienie lekko opadło.
- Strzela lepiej niż twoi ochroniarze. - powiedział do niego, gdy przyszedł. Samuel przytaknął na jego słowa, po czym podszedł do mnie. - Ti combini. - dodał.
- Attenciamoci al piano. - odparł.
Czułam jego klatkę piersiową za sobą. O'Dire stanął tak blisko, że przy uchu czułam jego gorący oddech. Jedną dłonią złapał za moje biodro, a drugą za moją dłoń, która znajdowała się na broni. Docisnął mnie do blatu, przez co z moich ust wydobył się cichy jęk.
Spojrzałam w miejsce, gdzie ostatnio byli ochroniarze, nie było ich, jakby rozpłynęli się w powietrzu, tak samo jak William.
- Boisz się? - wychrypiał, spojrzałam na niego z kpiną, tak, ze miał idealny widok na mój profil. Zaprzeczyłam, wyrywając się z jego objęć. - To dobrze, bardzo dobrze. - wyszeptał.
***
Następny rozdział pojawi się w tą niedzielę.
CZYTASZ
Upozorowana dusza [ZAKOŃCZONE]
RomanceCzy (nie)zwykła dziewczyna może obronić diabła? Była naiwnym aniołem, błądzącym w czeluściach jego własnego piekła. W którym pokazał jej czym jest prawdziwa rozkosz. Tamtego wieczoru została porwana, szukała pracy, a znalazła piekło okalane różami...