Rozdział 10

221 12 10
                                    


Vivienne

Od naszego ślubu minął już prawie tydzień. Według definicji udanego małżeństwa, jako świeżo upieczona para powinniśmy wylegiwać się w łóżku do południa, uprawiać dziki seks, a wszystko to robić w cudownej podróży poślubnej o której w przyszłości będziemy opowiadać wnukom. Ja jednak będę musiała przyszłe pokolenia zaszczycać zmyśloną historyjką, bo kto by chciał słuchać że świeżo upieczona żona została porzucona w noc poślubną.  Po tym co wydarzyło się w gabinecie domu ojca Enzo, pożegnaliśmy gości i udaliśmy się do apartamentu który od teraz miał być moim domem. Liczyłam że dokończymy to co zaczęliśmy więc nie zawracałam sobie głowy zwiedzaniem i od razu udałam się pod prysznic. Łazienka znajdowała się na dole i wyglądała na gościnną, ale byłam zbyt podekscytowana żeby zadawać pytania. Zrzuciłam niewygodną ślubną kreację i zamieniłam ją na seksowną bielizną z białej koronki, którą Ksenia przywiozła dla mnie prosto z Mediolanu. Zarzuciłam na nią tylko cieniutki satynowy szlafroczek i ruszyłam na poszukiwania męża. Niestety moje żądze szybko zastąpiło rozczarowanie.

Nie! To była cholerna wściekłość

 Zamiast Enza znalazłam karteczkę na wyspie kuchennej. 



Musiałem wyjechać, nie wiem kiedy wrócę. 
Jeśli będziesz czegoś potrzebowała kontaktuj się z Cristiano albo Victorem

Max


Ja chyba miałam zwidy, to nie działo się naprawdę! Przeszukałam szafki i znalazłam kilka butelek wina. Wybrałam wytrawne, cierpkie, jak sytuacja w której się znalazłam. Siedziałam sama, ubrana w seksowną bieliznę w swoją noc poślubną. Poczułam się jak skończona kretynka. Ten dupek zostawił mi kartkę w kuchni jakbym była jego służącą, a nie żoną. No tak przecież uprzedzał że nie będziemy ze sobą sypiać, ale myślałam że po tym co się stało... Czy nie będziemy nawet mieszkać razem? Gapiłam się na papier wypijając kolejny kieliszek wina i odczuwałam coraz większą wściekłość. Jak on śmiał mnie tak potraktować? Zostawił mnie tu jak jakąś rzecz. Po opróżnieniu butelki byłam już tak sfrustrowana i na tyle odważna że postanowiłam do niego zadzwonić i wygarnąć mu jakim jest kutasem. Chyba to przewidział bo jego telefon był wyłączony co sprawiło że wściekłam się jeszcze bardziej. I wtedy do mnie dotarło jaką jestem idiotką. Jak ostatnia kretynka wpadłam we własne sidła. Naiwnie łudziłam się że chcę tego małżeństwa tylko z powodu zemsty i oglądania upadku rodzinny Locatelli z miejsca w pierwszym rzędzie, a poniosłam porażkę już na starcie. Pragnęłam tego mężczyzny, pragnęłam jego uwielbienia, dotyku, pieszczoty, a to on miał czuć to do mnie. Jak to się stało? Kiedy do cholery? Nawet nie wiem kiedy zasnęłam na kanapie w salonie. Przez kolejne dni Enzo nie dawał znaku życia, a ja powoli oswajałam się z nową sytuacją. Wściekłość nadal buzowała w moich żyłach i ciężko było mi się na czymś skupić, ale odsuwałam od siebie te myśli i postanowiłam zająć się tym po co tu byłam czyli na tą chwilę samotnym rozpakowywaniem moich rzeczy. Postanowiłam też że po powrocie Enza całkowicie go zignoruje i nie będę zadawać żadnych pytań, a już na pewno nie urządzę mu awantury. Nie mogłam przecież pozwolić żeby myślał że ta cała sytuacja w jakiś sposób mnie obeszła. Zwiedziłam dokładnie apartament poznając każdy kąt mojego nowego domu. Wnętrze było urządzone bardzo nowocześnie, miało dwa poziomy, ale nie było tu przesadnego luksusu. Na dole znajdowała się kuchnia, salon, łazienka, gabinet oraz taras. Wszystko było utrzymane w odcieniach bieli i drewna ze złotymi i czarnymi  akcentami. W salonie oprócz wygodnego narożnika, telewizora i kilku półek z książkami stał piękny czarny fortepian.

 Wirtuoz - romantyk się znalazł - prychnęłam do siebie

Oczywiście była też jadalnia, a w niej stół na sześć osób i mini barek z alkoholem. Postanowiłam zajrzeć do gabinetu. Tak jak się spodziewałam był typowo męski, różnił się od reszty domu. Królowała tu czerń. Na środku stało duże biurko, trochę półek dających złudzenie biblioteki, w rogu kanapa i stolik i oczywiście barek. Na biurku stał laptop do którego  zajrzałam ale był chroniony hasłem. Nie znałam Enza na tyle dobrze żeby w ogóle próbować je odgadnąć więc dałam spokój. Na wierzchu nie leżały żadne dokumenty, a wszystkie szuflady były zamknięte jednym cyfrowym zamkiem znajdującym się w rogu biurka. Musiałam przyznać że facet miał bzika na punkcie prywatności i był pomysłowy.  Zaskakujący był brak okna. Jak można pracować w pomieszczeniu bez okna?  To było dziwne, bo cały apartament sprawiał wrażenie bardzo przestronnego i dobrze doświetlonego. Pokręciłam głową i opuściłam pomieszczenie, na razie i tak nie miałam tu czego szukać. Udałam się na górę, gdzie prowadziły kręte schody z białego marmuru. Znajdowały się tu trzy sypialnie, siłownia i ogromny taras. Nigdzie nie było łazienki więc wnioskowałam że znajdują się w pokojach tak jak garderoba. Na dole nadal stały kartony z moimi rzeczami z Włoch i nadszedł czas by je rozpakować. Złapałam za klamkę do jednej z sypialni, ale drzwi były zamknięte. Zupełnie tego nie rozumiałam, bo z drugą było podobnie. Dopiero trzecie drzwi się otworzyły. Nic nadzwyczajnego, duże łóżko, garderoba i tak jak podejrzewałam łazienka. Tu też wszystko było utrzymane w podobnej kolorystyce co dolny poziom. Zajrzałam do garderoby i z zaskoczeniem odkryłam że sporo moich rzeczy jest już idealnie porozmieszczana na półkach. Było tu też trochę nowych rzeczy od znanych projektantów jeszcze z metkami. Szybko wywnioskowałam że Enzo musi mieć kogoś do pomocy, gosposię czy coś w tym stylu, bo szczerze wątpiłam żeby dupek Locatelli sam układał mi rzeczy w szafach. Zajrzałam jeszcze do siłowni i łazienki, aż w końcu wyszłam na taras i od razu go pokochałam. Było na nim kilka leżaków, jackuzzi, stół z krzesłami, bar z mnóstwem kolorowych alkoholi oraz cudowny basen. Ciągnął się przez całe piętro apartamentu więc szybko wpadłam na pomysł żeby chociaż przez okno zajrzeć do zamkniętych pomieszczeń. Poczułam rozczarowanie gdy okazało się że szyby w oknach są czymś w rodzaju lustra weneckiego. Od środka było wszystko widać, jednak od zewnątrz co najwyżej można było poprawić makijaż. Westchnęłam zrezygnowana i skupiłam się na oszałamiającym widoku.  Apartament znajdował się na ostatnim piętrze więc panorama Los Angeles robiła wrażenie. Piątego dnia byłam już rozpakowana i znudzona do granic możliwości. Pamiętałam jak w dniu zaręczyn Enzo mówił coś o przydzieleniu mi ochrony, ale chyba o tym zapomniał znikając bez śladu, a ja nie miałam zamiaru dłużej siedzieć tu jak w więzieniu, zresztą jedzenie które znalazłam w lodówce po woli się kończyło. Wychowywana przez ojca nigdy nie nauczyłam się gotować. Pewnie gdyby żyła mama byłoby inaczej, ale pozostając sama w brutalnym męskim świecie nauczyłam się tego co oni, strzelać, zabijać i dążyć do celu po trupach. Chwyciłam torebkę, wrzuciłam do niej telefon i swoją kartę kredytową. Na nogi włożyłam wygodne trampki pasujecie do jeansowych szortów i białej bokserki. Z domu wychodziłam raczej bez broni, ale gdy nie było już obok Pabla i Diega poczułam się trochę niepewnie.  Cofnęłam się do sypialni i wrzuciłam do torebki swoją ukochaną berette. Gdy miałam już wychodzić usłyszałam jak ktoś przekręca zamek w drzwiach. Spięłam się nieznacznie, ale nie ze strachu lecz z ekscytacji pomieszanej z furią licząc że w drzwiach zobaczę mojego ślubnego. Owszem w progu stanął Locatelli ale nie ten którego liczyłam zobaczyć. Uniósł brwi, jakby zdziwiony że zamierzałam wyjść.

- Wybierasz się gdzieś? - zapytał nie siląc się nawet na przywitanie

Minął mnie i skierował się do kuchni zaglądając do lodówki. Stałam mrużąc oczy i wodząc wzrokiem za jego ruchami. Od razu było widać że jest tu częstym gościem, bo nie było w nim grama skrępowania i wiedział gdzie czego szukać. 

Cierpienia młodego GangsteraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz