Rozdział 19

274 19 0
                                    


Lorenzo

Obudziłem się bardziej zmęczony niż się położyłem. Całą noc kręciłem się w łóżku mając przed oczami uśmiechniętą Vivienne. To zabawne bo jeszcze do niedawna jedyną kobietą która gościła w moich snach była Lucy. Te dwie kobiety były tak bardzo różne fizycznie,  jednak jeśli chodzi o charakter widziałem pewne podobieństwa. Lucy była słodka, skromna, czasem nieśmiała, miała jednak w sobie to coś, tak jak moja  Vivienne. Moja Vivienne, to brzmiało tak niesamowicie.  Kobieta pełna energii, zadziorna w seksowny sposób, mówiła co myśli nie bacząc na konsekwencje, a jej ciało...  Nie byłem powierzchownym dupkiem jak mój brat, który leci tylko na zgrabny tyłek i sterczące cycki, ale na samo wspomnienie seksownych krągłości mojej żony robiłem się twardy. To zabawne. Byłem dorosłym facetem, a stawał mi jak nastolatkowi gdy tylko o niej pomyślałem. Przyznam że to było naprawdę przyjemne uczucie znowu czuć tą ekscytację myśląc o kobiecie. Pragnąć jej ust, jej ciała i duszy, po prostu jej całej. Po tak wielu latach ukrywania tego kim jestem i czym się zajmuję mógłbym wreszcie zasypiać spokojnie i nie zastanawiać się jakim kłamstwem mam się znowu wykręcić gdy wrócę zbyt późno. Perspektywa posiadania u boku kobiety takiej jak Vivienne stawała się coraz bardziej kusząca.  Może ten ślub w który wmanewrował mnie stary to jednak dobry pomysł? Vivienne szybko owinęła sobie Cristiano wokół palca. Choć kobiety zawsze traktował jak dodatek do swojej skromnej osoby i kontakt z nimi ograniczał jedynie do szybkiego numerka w toalecie ona zdobyła jego szczerą sympatię. To samo tyczyło się tych głąbów których przydzieliłem do jej ochrony. Tańczyli jak im zagrała, ale widziałem że naprawdę ją polubili. Nawet Ventura choć patrzył na nią podejrzliwie zaczynał namawiać mnie do dania jej szansy. Wziąłem szybki prysznic i założyłem znienawidzony garnitur. Oczywiście odpuściłem sobie krawat, aż tak poświęcać się nie zamierzałem. Lubiłem wkurzać ojca swoim czarnym t-shirtem i wytartymi jeansami ale w biurze musiałem odpowiednio się prezentować. Schodząc na dół spojrzałem w stronę przeszłości zamkniętej na klucz, a następnie na drzwi za którymi znajdowała się przyszłość. Złapałem za klamkę i wszedłem do środka. Nadal unosił się tu ten cudowny zapach który tak cholernie na mnie działał. Spojrzałem w stronę niemal pustej garderoby i poczułem palący uścisk w klatce piersiowej. Mówią że doceniamy to co mamy dopiero gdy to stracimy. Ja właśnie to poczułem. Poczułem że kobieta która po tylu latach obudziła we mnie jakieś uczucia właśnie wymyka mi się z rąk. W tej właśnie chwili dotarło do mnie że jestem skończonym idiotą. Uśmiechnąłem się pod nosem i zszedłem do kuchni po której już kręciła się Maria. Podszedłem do niej i uścisnąłem ją włączając ekspres. 

- Widzę że jesteś dzisiaj w świetnym humorze synku - powiedziała obdarzając mnie uśmiechem. A twoja żona nie zejdzie na śniadanie? Przygotowałam sporo jedzenia, szkoda żeby się zmarnowało

- Vivienne wyjechała. Wypiję tylko kawę i też lecę. Mam dzisiaj sporo spraw. Mogłem zadzwonić, nie potrzebnie się fatygowałaś - powiedziałem sięgając po filiżankę

Poczułem na plecach paląc spojrzenie Marii. Odwróciłem się do niej i uniosłem brew w pytającym geście

- Odeszła? Pozwoliłeś jej? Jak mogłeś?

Maria zawsze była opanowaną kobietą, ale teraz chyba puściły jej nerwy, bo wyrzucając z siebie pytania zwyczajnie okładała mnie jakąś ścierą. Dacie wiarę? Zna mnie niemal od dziecka i nigdy nie podniosła na mnie ręki, a teraz wymierzała mi ciosy niczym zawodowy bokser. Zacząłem się śmiać. Kolejna osoba której moja żonka skradła serce, choć panie nie spędziły ze sobą za wiele czasu. 

- I z czego się śmiejesz ty ośle? Tak! Tylko osioł pozwoliłby odejść takiej słodkiej dziewczynie! Gdzie ty masz rozum? 

- Spokojnie, bo jeszcze dostaniesz zawału, czy coś - powiedziałem z szerokim uśmiechem. Vivienne poleciała odwiedzić ojca. Mam zamiar jeszcze dzisiaj ją sprowadzić

- Mam nadzieję że mówisz prawdę chłopcze - powiedziała poważnym głosem. Ta dziewczyna to skarb. Jest dla ciebie idealna

- Tak? A wywnioskowałaś to z ?

- Mam swoje lata i swoje wiem. Jeszcze przyznasz mi rację. A teraz pij tą kawę i znikaj. Mam dużo pracy - powiedziała podając mi gorący napój

- No właśnie. Chciałbym cię prosić żebyś spakowała rzeczy mojej żony i przeniosła je do mojej. Przyślę chłopaków żeby ci pomogli . Chcę żeby wszystko było gotowe na jej powrót.  Dasz radę? - zapytałem 

- Czy to znaczy?

- Tak Mario. Mam zamiar stworzyć z Vivienne normalne małżeństwo. Postaram się dać nam szansę. Nie wiem co z tego wyjdzie, ale spróbuję.

- Lorenzo, synku, tak się cieszę. Jestem pewna że wam się uda. Będziecie bardzo szczęśliwi. O nic się nie martw. Wszystkim się zajmę - zapiszczała przytulając mnie do siebie

Odstawiłem filiżankę do zlewu, ucałowałem Marię w czoło i wyszedłem z mieszkania. Schodząc na parking wysłałem wiadomość do chłopaków żeby pomogli jej ze wszystkim. Sam byłem zaskoczony jak dobrze czułem się z podjętą decyzją. Odpaliłem Teslę i w asyście ochrony ruszyłem do Locatelli Group. W biurze okazało się że moja dość długa nieobecność zemści się na mnie z nawiązką. Moja asystentka podając mi kawę przyniosła również stertę dokumentów uśmiechając się złośliwie. Po kilkunastu godzinach i hektolitrach kawy  uporałem się z najważniejszymi umowami i odbyłem kilka cholernie nudnych spotkań. Choć lubiłem tu przebywać dzisiejszy dzień zdawał się być gorszy niż widok Cristiano torturującego ludzi w naszych magazynach. Przez to wszystko nie miałem czasu zadzwonić do Carlo by powiadomił Vivienne że czas wracać do Los Angeles. W zasadzie jeśli nasze stosunki mają ulec poprawie lepiej będzie jeśli sam zadzwonię do żony. Wyjąłem telefon i wybrałem jej numer. Czułem dziwną ekscytacje że po tak długim czasie usłyszę jej słodki głos. Zamiast tego poczułem niepokój gdy odezwała się poczta głosowa. Spróbowałem jeszcze kilka razy i po kolejnej nieudanej próbie wykręciłem numer Carlo. Ten odebrał po drugim sygnale

- Co tam szefie?

Cierpienia młodego GangsteraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz