Rozdział V - Więzienny Rock [DAILY LIFE]

128 8 31
                                    

Felix, rześki niczym kot wychodzący z kuwety, wyłonił się ze swojego pokoju tylko po to, by spektakularnie wykopyrtnąć się na swój zakryty złotymi włosami czerep. Manifestacja talentu Superlicealnego Pechowca tak wcześnie rano nie była niczym nadzwyczajnym, dziwnym za to był obiekt, o który Sullivan się potknął. Był to nie kto inny jak Robin MacAskill, którego zielona bluza kontrastowała z czerwoną wykładziną podłogi internatu Brightside Falls.

- Em... Robin... Ty żyjesz? - zapytał Felix, strzepując z siebie kurz po upadku.

- Mmhmm..? O, Felix..? Co ty tu robisz? - odpowiedział pytaniem ziewający Robin.

- Właśnie wychodziłem z mojego pokoju, gdy się o ciebie potknąłem.

- O... Naprawdę..? Mhm... musiałem zasnąć... po drodze... - dodał ospale.

- Huh, nie wiem czemu mnie to nie dziwi. A tak w ogóle... zamierzasz tak dalej tak leżeć, wiesz, na podłodze?

- Nie... Chociaż... może jeszcze pięć minut... - dokończył Robin, a jego oczy się zamknęły.

Felix westchnął i wrócił na tory swej porannej trasy na stołówkę. Tam też zastał swoich przyjaciół przy tym samym stoliku co wczoraj.

- ŻE CZYM NIBY JESTEM?!

- CYMBAŁEM! CYM-BA-ŁEM!

- CYMBAŁEM?! TAK NISKO UPADŁAŚ, ŻE WYZYWASZ MNIE OD INSTRUMENTÓW?! O TY NĘDZNA ROZSTROJONA GITARO! I TY NIBY JESTEŚ POETĄ?!

- MOJA POEZJA I TAK NIGDY NIE DORÓWNA PARTACTWU TWOICH RODZICÓW PRZY WYCHOWYWANIU CIEBIE!

Eden i Gloria rzucający w siebie docinkami z dwóch końców stolika...

- O, o, i co wtedy?

- Wtedy złapałem węża za ogon i, rzucając nim o kraniec dołu, zakotwiczyłem jego zębami o ziemię. Dzięki mojemu specyfikowi, jaki mam zawsze pod ręką na wypadek zmasowanego ataku tropikalnych węży, nie musiałem bać się o reakcje pozostałych gadzin wokół mnie, bowiem spokojnie kolorowe obrazy otaczających dźwięków skutecznie je zajmowały. Zapewne cię nie zdziwię, jeśli powiem, że „gadzimiętkę" użyłem już kilkanaście razy podczas moich przygód.

- T-To niesamowite! I jak, poradziłeś sobie ze strażnikami po wydostaniu się z dołu?!

...A tymczasem Marceline wsłuchiwała się w kolejną barwną historię z życia Arthura. Felix dosiadł się wraz z posiłkiem do swoich towarzyszy i, ciesząc się żywą atmosferą, jadł śniadanie, okazjonalnie wymieniając zdania na rozmaite tematy.

Po zakończonym posiłku Felix wyszedł ze stołówki w celu zrobienia rzeczy jakie tylko Felixy mogą robić, lecz niczym Rzym w 476, epicko upadł, w tym przypadku na twarz. Podnosząc się z podłogi spostrzegł, że ponownie tym, o kogo się potknął, był Robin MacAskill, znany ze swej rudej fryzury i okazjonalnego bycia powodem potknięć złotowłosych miłośników kotów.

- Ale j-jak..? Przecież dopiero byłeś na stołówce... – zapytał Felix, podświadomie posądzający Robina o teleportacje.

- Mhm... O... O... Znowu musiałem zasnąć... - odpowiedział Robin, tym razem podnoszący się z wątpliwej jakości leża, jakim były kafelki Brightside Falls.

- Huh, do dwóch razy sztuka najwyraźniej.

- Może... Mhm... Wybacz, Felix, ale od niedawna naprawdę źle sypiam...

- Mówisz? Być może to dobór łóżek jest na rzeczy, wiesz, jako fizjoterapeuta chyba zdajesz sobie sprawę jaki ma to wpływ na kręgosłup...

Danganronpa: Feeling of LightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz