Rozdział XVII - Bloody Mary [DAILY LIFE]

47 8 21
                                    

Mrok spowijał kompleks budynków Brightside Falls. Jedynie mała lampka oświetlała ciemny pokój internatu. Od czasu ogłoszenia Monokumy nie minęło długo, maksymalnie parę godzin. Po groźbie ich oprawcy nikt z siódemki w internacie nie był w nastroju do rozmów. Każdy samotnie rozmyślał nad wspomnieniami, które odzyskali już jakiś czas temu. Rozmyślali nad tym, co stracili.

Maszyna zwana Monokumą była znana z wielu rzeczy. Od bycia ekscentryczną maskotką, przez miano nieudolnego komedianta, aż po żartownisia dla ludzi lubiących wisielczy humor. Jednak podczas apogeum Tragedii jego rubinowe oko było symbolem jednego - rozpaczy. Ta rozpacz powoli zaciskała się wokół gardeł żywych w Brightside Falls, jak pętla na szyi skazańca. Świadomość niebezpieczeństwa nie tylko ze strony mistrza gry, ale i innych osób, ich dawnych przyjaciół, Rose i Edwarda, stawała się zbyt przytłaczająca. Wręcz dusząca.

Im dłużej trwała gra, tym coraz cięższe stawało się negowanie faktów. Wkrótce ktoś znowu umrze, wkrótce zacznie się kolejny sąd zakończony kolejną egzekucją. Lub tym razem nie będą mieli tyle szczęścia.

- I jak się czujesz? Dalej boli? - zapytała Gloria, siedząca koło Marceline na łóżku.

Miejsce, w które wbił się kawałek metalu, było szczelnie zabandażowane. Niemniej Superlicealna Rusznikarz nie mogła sama chodzić.

- Jest... lepiej... - Marceline skłamała.

Felix opierał się o ścianę, mając Czarka na kolanach. Kotek leniwie mruczał, kiedy jego właściciel powoli przegrywał walkę z własnymi myślami.

- Sądzicie... że kiedyś nas uratują? - spytał wreszcie, nie mogąc już się powstrzymać.

Wszyscy pochmurnie popatrzyli po sobie.

- Powoli zaczynam obawiać się najgorszego... - kontynuował – W każdej zabójczej grze wszyscy liczyli na to samo co my. Na to, że nas w końcu uratują. Ale zawsze kończyło się tak samo... Przeżywała zawsze garstka... A pod koniec tylko okazywało się jakich okropności nie byli świadomi uczestnicy. Boje się tego, co na nas czeka.

- H-Hej... - wtrącił się Eden. - W końcu tych w siedzibie Fundacji Przyszłości uratował Hajime z resztą klasy 102. Więc to nie tak, że zawsze kończy się tak samo...

- Uratowali ich dopiero, gdy zginęli prawie wszyscy... - wtrąciła się Charlotte, która podzielała podejście Felixa.

- Ale... co innego mamy robić, niż mieć nadzieję na ratunek? - odezwała się Marceline łamiącym głosem.

- Nie uciekniemy... Nie ma nawet jak. - pokręciła głową Gloria. - To, co powiedział Monokuma z kradzieżą... to po prostu kolejny motyw. Znowu to samo...

- Ah, nie wiem, ile jeszcze śmierci wytrzymam... - westchnęła Cassidy.

- Hej! - Arthur zabrał głos. - Wy chyba nie mówicie poważnie?

Chemik zacisnął pięści, a jego kitel zaczął powiewać, niczym na wietrze. Chłopak złapał za ich jedyne źródło światła i ustawił je w taki sposób aby rozświetlało tylko jego, zwracając w ten sposób uwagę wszystkich. Wyglądało to trochę jak mały jednoosobowy teatr, zważając na to, że tuż za nim znajdowało się okno, a po bokach kotary w postaci zasłon.

- Wyczuwam... - Pokręcił palcem. - Wyczuwam nuty... rozpaczy? Heheh...

Helmont wykonał potężną pozę, jak za starych dobrych lat, ku zaskoczeniu reszty jego przyjaciół.

- HAHAH! - Pstryknął palcami. - Czyżbyście zapomnieli? - Pokręcił głową. - Zapomnieli o tym, że zawsze, ale to zawsze nadzieja wygrywała z rozpaczą? - Wystawił ręce szeroko.- Nieważne, jak potężne były siły tragedii, nadzieja zawsze zwyciężała! - Zakręcił się na pięcie, wykonując kolejną pozę. - Zapomnieliście już? Gdy byliśmy młodzi i oglądaliśmy grę w Hope's Peak? Gdy Makoto Naegi... skopał Junko Enoshimie... (Eden, czyń honory!).

Danganronpa: Feeling of LightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz