19 - Yesterdays

475 33 6
                                    

Mijały tygodnie, a sytuacja nie ulegała zmianie. Tira wciąż mnie ignorowała, a ja niemiałam jak temu zaradzić. Kompletnie nie miałam pojęcia ile jeszcze tak będzie się na mnie gniewać. Chciałabym żeby było jak dawniej, jeszcze za czasów tego ponownego spotkania z Nim. Jak zwykle, spotkałam go i wszystko popsuł.

Pewnego wieczoru, gdy siedziałam w salonie i czytałam poezje Jima Morrisona Tira zeszła na dół i siadła obok mnie na sofie. Spojrzałam na nią zdziwiona.

 - Coś się stało? – spytałam zamykając książkę.

 - Chcę jechać do L.A do Saula. – oznajmiła śmiało.

 - Nie wymawiaj tego imienia w mojej obecności!– powiedziałam z buntem.

 - Strach przed imieniem zwiększa strach przed tym kto je nosi. – powiedziała cicho.

Westchnęłam ciężko i odłożyłam tomik poezji na stolik.

 - Nie mamy o czym rozmawiać, idź na górę a nie rzucasz cytatami z Harrego Pottera. – tym samym zakończyłam rozmowę.

Spojrzała na mnie ze złością wypisaną w oczach. Siedziała tak przede mną jeszcze chwilę po czym wydała z siebie coś między piskiem, a krzykiem i pobiegła na górę do swojej sypialni. Usłyszałam jakieś niepokojące hałasy, ale po jakimś czasie ucichły.

Mogłam wreszcie wrócić do czytania, choć myślami byłam wciąż po drugiej stronie kraju, tam gdzie powinno być moje miejsce! Gdzie jest mężczyzna przy którym jestem kochana i sama kocham. A co mi zostało? Trwający od jakiegoś czasu konflikt z córką i samotność doskwierająca mi głównie w nocy. Wciąż mam nadzieję, że gdy obrócę się nad ranem ujrzę właśnie Jego na tej drugiej, nieużywanej połówce łóżka. Spojrzy na mnie, uśmiechnie się i pogłaska mój policzek zaróżowiony od snu. Pozwoli mi się w siebie wtulić napawając się pięknem poranka. Niestety to tylko moje marzenia, które są zbyt niesamowite by stały się jawą.

Z takimi właśnie myślami położyłam się jak co wieczór na lewej stronie mojego wielkiego, małżeńskiego łóżka. Ocierając łzy bezsilności zasnęłam mając nadzieję na jakąś zmianę, na lepsze jutro…

***

 - Nie wiem, Duff! Nigdzie jej nie ma! Sprawdzałam dosłownie wszędzie, nawet pokusiłam się aby zadzwonić do Lei. Tam też jej nie ma, sama nie wiem gdzie szukać!

Jak można się łatwo domyślić Tira uciekła z domu. Pod osłoną nocy wymknęła się z niewiadomego powodu, przynajmniej dla mnie. Możliwe, że to spowodowane jest brakiem mojej zgody na wyjazd do swojego ojca. Nie pomyślałabym, że ją stać na takie coś!

 - Spokojnie Isis, znajdzie się. Nie martw się tak, na policję też nie masz powodu iść. Myślę, że było w tym jakieś drugie dno, w tej ucieczce. Izzy dzwonił już do Stevena i Axla, bez paniki. Jestem pewien, że ją odszukamy. Jeśli wcześniej sama nie wróci. – zapewniał mnie blondyn.

Próbując się uspokoić zakończyłam rozmowę z nim. Co ze mnie za matka? Dałam Tirze pretekst do ucieczki, zamiast pozwolić jej jechać do Californii. Niestety, wygrała moja duma. Nagle przyszedł mi do głowy świetny lecz bolesny pomysł. Muszę się wybrać tam sama, nie wyobrażam sobie innego planu. Nie potrafiłabym siedzieć bezczynnie w domu czekając na telefon jednego z przyjaciół.

Szybko skoczyłam po torebkę pakując do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Szukając po całym domu kluczyków od auta pacnęłam się otwartą dłonią w czoło. Przecież samochód został pod Jego domem. Wyskoczyłam z domu zamknęłam go i ruszyłam w stronę centrum Nowego Jorku do którego nie miałam więcej niż kwadrans drogi. W tym czasie zdążyłam zarezerwować sobie natychmiastowy lot do Los Angeles.

Slash & IsisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz