Rozdział 6

693 55 7
                                    

*6 grudnia*

HAZEL

Zerkam na wyświetlacz mojego telefonu po raz pierwszy tego poranka i od razu zauważam coś mocno nietypowego. Wiadomość od Justina. Od razu odczytuję.

Justin: wszystko w porządku? Żyjesz? Wybiegłaś w pośpiechu i strasznych nerwach, trochę się martwię.

Nieświadomie uśmiecham się pod nosem, a gdy to zauważam, zmuszam się do poważnej miny. Chyba oszalałam do reszty.

Odpisuję.

Ja: tak, sytuacja opanowana. Żyję.

Po zaledwie kilkunastu sekundach przychodzi odpowiedź.

Justin: w takim razie bardzo się cieszę. Miałem pisać wczoraj, ale nie wiedziałem czy to dobry pomysł
Ja: doceniam troskę

Odkładam telefon na szafkę nocną i w końcu podnoszę się z łóżka. Jest zdecydowanie zbyt późno na dalsze gnicie w jednym miejscu. Muszę wstać, wykąpać się i doprowadzić do stanu używalności. A potem wybrać się na wycieczkę po samochód.

*

Siedzę razem z Elsie w samochodzie i jak zwykle słucham głupich, całkowicie pozbawionych sensu piosenek dla dzieci. Ale to jedyna opcja, żeby zmusić ją do spokojnej jazdy bez marudzenia i płakania. Na szczęście wszystko udało nam się załatwić dość sprawnie, więc choć dopiero dochodzi godzina dwunasta, już jesteśmy w drodze do domu. A raczej na zakupy. Muszę wskoczyć do jednego ze sklepów za małym prezentem dla Elsie, w końcu dziś mikołajki. Wiem, że jest jeszcze za mała, żeby zrozumieć dlaczego dostaje nową zabawkę akurat tego dnia, ale mimo to jest to jedna z nielicznych rodzinnych tradycji, którą lubiłam i postanowiłam, że będę ją kontynuować.

Gdy parkuję na pierwszym z wolnych miejsc, zerkam kontrolnie na Elsie, która już zaczyna się krzywić. Nienawidzi, kiedy samochód się zatrzymuje. Dlatego też, aby nie dopuścić do sytuacji kryzysowej, szybko wyskakuję z auta, rozkładam wózek i przekładam do niego dziecko. Wtykam jej do rączek jedną z grzechocząco-szeleszczących zabawek, a dopiero potem zabieram swoją torebkę i zamykam auto. Oddycham z ulgą, gdy uwaga dziewczynki koncentruje się na zabawce.

Przechodzę na drugą stronę ulicy, poprawiając zawieszony na szyi szalik i ruszam przed siebie wzdłuż ozdobionej świątecznymi dekoracjami uliczki, przy której stoją przeróżne sklepiki. O ile nic się nie zmieniło, na końcu tej ulicy znajduje się spory sklep z zabawkami, który otwierają wyłącznie w okresie świątecznym. Choć nie lubię tych wszystkich światełek, choinek i bombek, muszę przyznać, że tam panuje specyficzny i dość przyjemny klimat. Cały sklep stworzony jest na wzór pracowni Świętego Mikołaja, w której elfy składają dzieciom zabawki. Pracownicy noszą stroje elfów, a raz w tygodniu organizowane jest spotkanie z człowiekiem, przebranym za Mikołaja, który odbiera od dzieciaków listy, robi sobie z nimi zdjęcia i nakazuje bycie grzecznym, żeby wszystkie ich marzenia się spełniły. A potem, gdy dzieci oglądają wystawy i krótkie filmiki, na których elfy wypychają misie pluszem lub pakują zestawy klocków, ukradkiem przekazuje koperty rodzicom. Uwielbiałam to miejsce, gdy byłam dzieckiem i gdy święta sprawiały mi jeszcze jakąś przyjemność. Potem zaczęłam coraz więcej rozumieć, a tym samym przestały cieszyć mnie ozdóbki i światełka.

Odpycham od siebie natarczywe myśli, które próbują wedrzeć się do mojej głowy i nieco przyspieszam kroku, zauważając, że Elsie zaczyna nudzić się zabawką.

Na szczęście, gdy tylko wchodzimy do środka, dostrzegam, że dziewczynka omal nie wypada z wózka. Pasy zabezpieczające od razu się napięły, gdy tylko zaczęła wychylać się z wózka, żeby lepiej zobaczyć otaczającą ją przestrzeń.

Umowa o wszystko | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz