Rozdział 10

682 52 6
                                    

*8 grudnia*

HAZEL

Siedzę w niewielkiej, opustoszałej kawiarni przy stoliku tuż przy ogromnym oknie i uważnie wpatruję się w powolnie opadające płatki śniegu. Pogoda nieco się poprawiła i przez delikatniejsze opady śniegu widać coś więcej niż tylko białą taflę zasłaniającą widoczność. Ulica o tej porze dnia, a raczej rozpoczynającego się wieczoru wygląda naprawdę magicznie. Świąteczne światełka i dekoracje dodają uroku padającemu śniegowi oraz panującej wokół ciemności. Nawet w kawiarni nie brakuje świątecznych akcentów – niewielka choinka na środku lokalu, ozdobne stroiki z bombek i sztucznych gałązek drzew porozstawiane na stolikach oraz wszechobecne łańcuchy i pachnące korzennymi ciasteczkami świeczki. Choć naprawdę nie lubię tego zwariowania na punkcie świąt, muszę przyznać, że jest w tym pewien urok, który powoli zaczyna mi się udzielać.

Nagle dostrzegam za szybą postać Justina, który powoli zmierza w moim kierunku. Byliśmy umówieni dobre kilkanaście minut temu, ale uprzedził, że przez problemy z komunikacją miejską zjawi się trochę później. Gdy podchodzi bliżej szyby dostrzegam, że na jego ustach pojawia się lekki, nieśmiały uśmiech. Mimowolnie odwzajemniam gest.

Po zaledwie kilkunastu sekundach Justin wreszcie pojawia się w środku i zajmuje miejsce naprzeciw mnie, ściągając z siebie oprószone śniegiem kurtkę i czapkę.

- Cholera, jak zimno – komentuje, rzucając kurtkę na wolne krzesło przy naszym stoliku. – Zamówiłaś już coś?

Kręcę przecząco głową.

- Czekałam na ciebie – dodaję.
- Idealnie. W takim razie za sekundę wracam.

Ponownie się uśmiecha, a ja robię dokładnie to samo. Justin podnosi się z krzesła i robiąc zaledwie kilka kroków staje przy ladzie, za którą siedzi zmęczona wszystkim młoda dziewczyna. Niechętnie przyjmuje zamówienie, a potem mówi do Justina coś, czego nie jestem w stanie rozszyfrować. Mężczyzna opłaca zamówienie i równie szybko wraca do stolika.

- Zaraz dostaniemy wszystko, co zamówiłem – oznajmia. – Dziewczyna chyba nie miała ochoty mnie obsługiwać.
- Widziałam. Ledwo żyje.

Szatyn śmieje się pod nosem.

- Jakbym widział siebie, gdy zaczynałem swoją pierwszą pracę w jakimś obskurnym barze.

Uśmiecham się na to wspomnienie. Dokładnie pamiętam, o czym mówi.

- Wyglądałeś nawet gorzej niż ona. Jakbyś w ogóle był martwy – rzucam wesoło. – Szczególnie pod koniec zmiany.
- Owszem. A ty perfidnie się ze mnie naśmiewałaś i przychodziłaś tylko po to, żeby wytknąć mi, że nie musisz nigdzie pracować.
- Być może. Nie potwierdzę, nie zaprzeczę.
- Przecież oboje doskonale znamy prawdę.

Naszą rozmowę przerywa pojawienie się dziewczyny, o której jeszcze chwilę temu rozmawialiśmy. Opiera brzeg tacy o stolik i stawia przed nami kubki oraz talerzyki z kawałkami ciast. Nie fatyguje się nawet o wypowiedzenie choćby jednego słowa i szybko odchodzi od stolika, włócząc nogami po ziemi.

Zerkam na to, co zamówił dla mnie Justin i lekko się uśmiecham. Ciasto marchewkowe i gorąca herbata z dodatkiem pomarańczy i imbiru – moje ulubione zimowe pożywienie.

Pamięta.

- Mam nadzieję, że nie zmienił ci się gust jeśli chodzi o smaki.
- Właściwie to... trochę się zmienił.

Mężczyzna przeklina cicho pod nosem.

- Chcesz moje? – pyta nerwowo, wskazując głową swój kawałek sernika.
- Żartuje – zapewniam. – Nadal lubię to połączenie.
- Całe szczęście.

Umowa o wszystko | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz