Rozdział 26

475 6 5
                                    

🔞Louis Tomlinson🔞

Niewiele brakowało a wdałbym się w bójkę z ochroniarzem na lotnisku. Okazało się, że trafiłem na służbistę. Oczywiście też była w tym moja wina, bo pakując się nie pomyślałem, że należy wziąć spodnie, które mają sprawny i działający suwak.

Dziś rano jak się ubierałem zorientowałem się, że suwak nie działa i musiałem go spiąć agrafką. Jeszcze spotkało mnie nieszczęście, bo jedyne bokserki miałem dziurawe, a nie chciałem podróżować w brudnych dlatego byłem bez bielizny. Teraz stałem na lotnisku i kłóciłem się z typem, który nie chciał mnie wpuścić.

- A żeby tak mąż panu dupy nie dał! – krzyknąłem, bo ten człowiek zdecydowanie przesadził.

W nosie miałem dobre wychowanie i nie patrząc, że jestem wśród ludzi dokonałem aktu publicznego ekshibicjonizmu. Zdjąłem spodnie i założyłem brudne bokserki.

- Mam żonę. – burknął ochroniarz.

- A żeby tak pana zdradzała. – odpysknąłem i z największą miłością pozdrowiłem go środkowym palcem kiedy w końcu łaskawie mnie przepuścił.

Byłem zły, głodny i chciałem jak najszybciej pojawić się w domu. W końcu czekał tam na mnie mój napalony chłopak!

Wszedłem na pokład i zająłem swoje miejsce. Teraz nie trafiłem najlepiej bo może i leciałem pierwszą klasą to znalazłem się wśród kapryśnych współpasażerów, którzy nie dość, że usiłowali ze mną rozmawiać o wszystkim i niczym to jeszcze bez przerwy prosili o kawę albo herbatę. Siedziałem, próbowałem ich ignorować, ale to było trudne zadanie. Miałem nadzieję, że uda mi się odpocząć w czasie podróży, ale tak się niestety nie stało.

🔞🔞🔞

Harry nie był napalony, bo po pierwsze nie odbierał telefonu a po drugie nie odpisywał na moje wiadomości. Warknąłem i uderzyłem pięścią w stół. Dlaczego mój chłopak mnie ignorował!

- Pięćdziesiąt klapsów na goły tyłek się szczeniakowi należy. – może i byłem w tym momencie okrutny, ale ja tu biegam po jubilerach i wybieram sygnety a mój przyszły małżonek bezczelnie mnie ignoruje.

O nie przyszły panie Tomlinson. Tak się bawić nie będziemy. Ubrałem się i pojechałem do pracy. Może i nie miałem dziś pacjentów, ale tam przynajmniej będę miał święty spokój.

- Masz bardzo ładną koszulę Niall. – powiedziałem zamiast „dzień dobry". Mój pracownik podziękował i odpowiedział mi skinieniem głowy. Rozmawiał przez telefon i skrupulatnie coś notował.

Widziałem, że naprawdę pracuje i dlatego sam sobie zrobiłem herbatę. Usiłowałem poczęstować się kawałkiem szarlotki, ale oczywiście nakruszyłem, wdepnąłem w kawałek jabłka, który spadł na podłogę i nie dało się nie zauważyć, że jadłem ciasto.

Prychnąłem pogardliwie, pokazałem potrawie środkowy palec i poszedłem do gabinetu.

Wygodnie umościłem się na kanapie i zacząłem intensywnie myśleć jak tu mojego recepcjonistę z koszuli rozebrać. Była ona biała w zielone paski i wszyscy powinni zapamiętać, że w paskach najlepiej jest mi i tylko ja powinienem mieć przywilej ich noszenia. Potarłem palcami skronie. A może nie dam mu premii?

- Myśl Louis myśl. – usiłowałem wysilić szare komórki, ale one postanowiły współpracować ze mną na swoich zasadach.

Przed oczami pojawił mi się nagi Harry. Klęczał i wypełniał usta moim penisem a ja związywałem jego nadgarstki skórzanym paskiem. Westchnąłem, a pewna część mojego ciała zaczęła się prosić o uwagę.

- Leż. – syknąłem i popukałem palcem twardniejący członek. – Bo dziś Harolda nie będziesz penetrował ty tępy chuju.

Postanowiłem zająć się czymś pożytecznym i dlatego wyjąłem z szuflad i szafek całą kolekcję zabawek erotycznych. Miałem dildo i wibratory w różnych rozmiarach i kolorach. Zacząłem się zastanawiać czy może nie powinienem się pobawić korkiem analnym, ale ktoś mi przeszkodził, bo otworzył drzwi bez pukania.

- Powinienem obciąć temu ktosiowi łapy. – wysyczałem i odwróciłem się, żeby go należycie opieprzyć. Byłem przekonany, że to Niall, ale byłem w błędzie. Znowu mnie nawiedził posterunkowy i na dodatek pojawił się z nim Desmond Styles!

- Jeszcze teścia tu brakowało. – burknąłem zanim zdałem sobie sprawę jakie słowa wyszły z moich ust. Cholera, nie jest ze mną dobrze. – Czego? – warknąłem kiedy zamiast się odezwać to patrzyli na mnie jak baba w mięsnym na jędrnego kurczaka.

- Broniłem szefa własnymi jądrami, ale pan piesek miał nakaz! – zasapany Niall wbiegł do gabinetu..

Przysiadłem na biurku i zacząłem się zastanawiać co tu się wydarzyło. Siedziałem milcząc a posterunkowy zaglądał mi do wszystkich szafek szuflad.

- A po co pan przylazł? – zapytałem, bo przestało mi się podobać jego zachowanie. Ani be ani me tylko pomachał mi przed nosem nakazem i zaczął jak to określił rutynowe przeszukanie.

- Jest pan oskarżony o posiadanie i rozpowszechnianie substancji psychoaktywnych. – odezwał się mój teść.

- Ciebie te... - ogarnąłem w porę co wychodziło z moich ust. – Typie nikt nie o zdanie nie pytał.

- Źle zacząłem. Prokurator Desmond Styles.

O kurwa! Przybiłem sobie piątkę z czołem. Cholera naprawdę miałem poważne kłopoty. Plułem sobie w brodę, że najpierw zacząłem Harolda pierzyć, a dopiero po czasie przyszło mi do głowy, że powinienem od niego wyciągnąć czym zajmują się jego rodzice.

Kurwa, kurwa kurwa. Myślałem, że nie może mnie spotkać nic gorszego, ale pomyliłem się kolejny raz.

- Louis musisz mnie przelecieć! Jestem napalony proszę pana! – w drzwiach stanął mój przyszły narzeczony.

Cholera, już nie żyję.  

We choose loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz