33.

318 29 4
                                    

Powrót do Oslo był... trudny. Mimo że konsultacje z psychologiem dużo mu dały i zdecydowanie pomogły, nerwy dalej dawały o sobie znać. Zwłaszcza, że nie wiedział co zastanie w domu. Zrozumiał, że Josefine odezwie się do niego, gdy będzie gotowa i przetrawi całą tą sprawę i nie pozostało mu nic innego, niż tylko czekanie. Halvor nienawidził czekania, przede wszystkim wtedy, kiedy nie wiedział na co czeka. Albo czy w ogóle czeka na cokolwiek. Ale wszystkie inne opcje już mu się skończyły, a raczej można powiedzieć, że zrobił już wszystko, co mógł i co powinien. Wszystko inne było już teraz w rękach Josefine i musiał po prostu uszanować jej decyzję. 

Tyle, że on po prostu nie umiał siedzieć bezczynnie i czekać, aż coś w końcu się wydarzy, bo doprowadzało go to do szewskiej pasji i prawie chodził po ścianach, nie mając pojęcia czym powinien się zająć. Na zmianę sprawdzał telefon i wyglądał przez okno, żeby zobaczyć, czy znajomy samochód Josefine nie wjeżdża przypadkiem na parking, a to był dopiero pierwszy dzień jego powrotu do stolicy. 

— Halvor, co się z tobą dzieje? Ostatnie tygodnie... Po prostu powiedz i daj sobie pomóc. Nie możesz siedzieć zamknięty w domu, nie odzywać się do nikogo i udawać, że nic się nie dzieje — stwierdziła jego siostra, gdy w końcu odebrał od niej telefon. 

— Nie chcę o tym rozmawiać, dobra? — westchnął tylko, wyciągając się na kanapie. — Nie wiem, o niczym nie chcę już dzisiaj rozmawiać. Możesz zadzwonić kiedy indziej? 

— Żebyś wrócił do użalania się nad sobą? Nie ma mowy. Może wyjdź gdzieś z Josefine, dobrze ci to zrobi.

Halvor nie wspomniał nikomu o tym, co się zdarzyło, dlatego też Karoline nie miała prawa wiedzieć, jak bardzo ta propozycja go dobiła.

— Tak, pewnie tak zrobię, dzięki wielkie — mruknął, mając nadzieję, że nie brzmi zbyt żałośnie, po czym rozłączył się, nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź siostry. 

Wrócił do leżenia na kanapie, ale tym razem zamiast gapić się w sufit po prostu zwinął się w kulkę, naciągnął na plecy koc i pozwolił sobie płakać z bezsilności, bo nic innego nie był już w stanie zrobić. Myślał, że udało mu się pozbierać, ale wyglądało na to, że miał jeszcze dużo do zrobienia ze sobą, bo w tym stanie nie nadawał się ani do skakania, ani do życia. 

Tym właśnie zajmował się, do czasu, aż nagle usłyszał dzwonek do drzwi. Poderwał się natychmiast z kanapy, mając nadzieję, że być może to Josefine wróciła, ale szybko przypomniał sobie, że ona przecież miała klucze. Nie spodziewał się nikogo innego, więc szybko otarł z twarzy łzy i podszedł sprawdzić kto się do niego dobija, ale przez jego cholerny wizjer nie było prawie nic widać. 

Wzruszył jedynie ramionami, wracając do salonu, bo i tak nie zamierzał nikomu otwierać, ale ten ktoś dzwonił jeszcze kilka razy, a potem zaczął walić w jego drzwi pięściami, co momentalnie podniosło mu ciśnienie. 

— Nikogo nie ma w domu! — wrzasnął, przykrywając się z powrotem kocem, ale ktoś najwyraźniej był na tyle zdesperowany, żeby dostać się do środka, bo dzwonek nie chciał przestać dzwonić, a drzwi dostawały właśnie niezły łomot. — Zaraz zadzwonię na policję! — zagroził, ale po jakieś minucie ostatecznie wstał i poszedł zobaczyć komu zaraz zamierzał przyłożyć. 

I spodziewałby się każdego, naprawdę każdego, od listonosza po komornika, ale z pewnością nie Robina. Nie cholernego Robina Pedersena, który nieproszony wpieprzył się w nie swoje sprawy i wszystko zrujnował, a teraz pojawiał się tu bez uprzedzenia i dobijał się do jego mieszkania. 

— Czego chcesz, zdrajco? — prychnął, opierając się o framugę drzwi. — Powiedziałem, że nikogo nie ma w domu, czego nie zrozumiałeś? 

niepamięć | ski jumping norwayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz