Rozdział 1

1.2K 65 27
                                    

Cóż, muszę to przyznać, że spóźniłem się na pierwszą ucztę. Przysięgam, że nie było to celowe. Byłem bardzo zmęczony po tym jak Dumbledore oprowadził mnie po zamku, więc od razu zasnąłem.

-Nigdy więcej- wymamrotałem ubierając pierwsze lepsze eleganckie szaty.

Kto to wymyślił? Nie miałem zielonego pojęcia jak to założyć. Nerwowo spoglądałem na zegar, który przypominał mi o moim coraz większym spóźnieniu. Pociły mi się ręce jak próbowałem zapiąć kolejne guziki. Wiecie co? Zeus mi świadkiem, że próbowałem. Rzuciłem szybko szaty w kąt i ubrałem niesamowicie wyszukany strój. Annabeth by tego nie pochwaliła.

-No teraz to mogę iść!- rzekłem do siebie spoglądając szybko w lustro.

Heh, niespodzianka. Miałem na sobie obozową koszulkę i zwykle niebieskie dżinsy. Biegnąc do sali próbowałem ułożyć moje włosy, żeby chociaż trochę wyglądać na ogarniętego. Zatrzymałem się tuż przed salą. Szybki wdech. Słychać było pełno młodych głosów dobiegających zza potężnych drzwi.

-Trzeba zrobić dobre pierwsze wrażenie- pomyślałem sobie.

Otworzyłem drzwi i... Ups okazały się one niewiarygodnie lekkie. Drzwi uderzyły z pełną mocą w ścianę, ale na szczęście zostały całe. Wszystkie głowy obróciły się w moim kierunku. Nawet profesor McDonal... Przepraszam McGonagall podniosła brew w zdziwieniu i chyba dostrzegłem jak wywraca oczami. Poczułem się niezręcznie. Serio! Przywykłem, że sporo osób patrzy się na mnie z ciekawością, ale nadal bywało to dla mnie niezręczne.
Przybrałem, więc na twarz uśmiech i ruszyłem. Droga do stołu nauczycielskiego ciągnęła się w nieskończoność. Szepty stawały się coraz głośniejsze, a spojrzenia bardziej natarczywe. W połowie nie wytrzymałem i skorzystałem z mojej mocy, jaką było teleportowanie się za pomocą pary wodnej. Gdy znalazłem się w sekundę przy stole nauczycielskim usłyszałem zdziwione okrzyki. Myślałem, że to normalne, że czarodzieje mogą się teleportować. Nie zważając już na nic, usiadłem na miejscu mając po prawej stronie Dumbledora, a po lewej profesor Umbridge chyba. Dumbledore przedstawił mnie wszystkim profesorom już wcześniej, ale nadal miałem trudności w zapamiętaniu ich imion.

-Proszę o ciszę!- powiedział donośnym głosem Dumbledore.

Wszystkie głosy natychmiast ucichły.

-Przywitajmy profesora Jacksona! Będzie was uczył nowego przedmiotu jakim jest obrona i walka fizyczna!

-Ekhem ekhem- rozległ się głos różowej kobiety siedzącej obok mnie.

Wszyscy tylko spojrzeli w jej kierunku i czekali aż Dumbledore dokończy swoje przemówienie.

-Postanowiliśmy dodać taki przedmiot na wypadek, gdyby różdżki was zawiodły. Profesor Jackson nie jest dużo starszy od was, ale ma bardzo duże doświadczenie, więc proszę traktować go z należytym szacunkiem oraz...

-Ekhem ekhem- chrząknęła ponownie kobieta siedząca obok mnie czym przerywała moje przedstawienie.

-Dać pani tabletki na gardło?- zapytałem już zirytowany.

Dało się usłyszeć chichot dobiegający ze strony uczniów. Uznałem to jako dobry znak. Warto zwierać nowe przyjaźnie.

Różowa Ropucha tylko popatrzyła na mnie swoimi małymi oczami i kontynuowała przemówienie. Szczerze, przestałem jej słuchać po tym jak powiedziała o jakimś ministerstwie. Na stole pojawiło się jedzenie, więc szybko przeszukałem stół w poszukiwaniu niebieskiego jedzenie. Znalazłem tylko jakąś jedną borówkę na kawałku mięsa. Przebolałem brak niebieskiego jedzenia i nałożyłem sobie cały talerz smakowicie wyglądających przekąsek. Szybko, gdy nikt nie widział spaliłem kawałek mięsa w ogniu dla bogów. Jadłem i jadłem odzywając się czasami gdy jakiś nauczyciel się mnie czegoś pytał. Najbardziej ciekawa rozmowa okazała się z profesorem Snape o ile pamiętam. Dyskutowaliśmy o metodzie nauczania dzieci. Był według mnie zwolennikiem dręczenia ich, ale on nazywał to po prostu surowymi zasadami. Polubiłem go, bo przypominał mi takiego Nico. Ahh tęskniłem za moimi przyjaciółmi.

-Skąd jesteś?- odezwała się do mnie pierwszy raz Umbridge.

-Z Ameryki profesorze- odpowiedziałem akcentując ostatnie słowo.

Nie wiedziałem jak zwracać się do innych nauczycieli. Niby byliśmy na tym samym stanowisku, ale jednak była pomiędzy nami spora różnica wieku.

-Yhym yhym

Sama egzystencja jej niszczyła mi nastrój. Musiałem to przeboleć, więc starałem się być dla niej miły.

-Do jakiej szkoły magii chodziłeś w Ameryce?- zapytała.

Nie wiem czy wspomniałem, ale przed wyjazdem Hekate mnie pobłogosławiła i otrzymałem od niej różdżkę. Dokładnie powiedziała mi moją historie jaką mam się posługiwać na wszelki wypadek. Tylko Dumbledore zna prawdziwą wersje.

-Uczyłem się w domu. Rodzina zafundowała mi nauczycieli, którzy codziennie przychodzili do mnie i nauczali- odparłem dziwiąc się jak dobrze idzie mi kłamanie.

Normalnie nie umiałbym tego zrobić tak dobrze, ale tu wszystko ma wyższy cel. Umbridge tylko skinęła głową i odwróciła się. Reszta uczty przebiegła normalnie. Najbardziej natarczywie spoglądała na mnie trójca siedząca razem przy stole Gryffindoru. Najbardziej w oczy rzucał się chłopak przypominający trochę moją młodszą wersję. Po bliźnie na czole wywnioskowałem, że jest to słynny Harry Potter. Obok niego siedzieli zapewne jego wierni towarzysze. O ile mi wiadomo to panna Granger i pan Weasley. Wszyscy dyskutowali zawzięcie spoglądając na mnie od czasu do czasu. Może nie powinienem tego zrobić, ale jak odwrócili się w moją stronę po raz kolejny to pomachałem im po prostu eksponując przy okazji moje zęby. Oczywiście w przyjacielski sposób! Najwyraźniej byli bardzo wstydliwi, ponieważ od razu odwrócili głowy.

Uczta skończyła się niedawno, więc teraz wędrowałem korytarzami w poszukiwaniu mojego pokoju. Mieścił się on przy wierzy Gryffindoru. Co za ironia, prawda? Gdy w końcu go znalazłem i wszedłem do niego, moim oczom ukazał się niesamowity bałagan. Postanowiłem użyć nowej różdżki do ułatwienia sobie zadania. Od razu w głowie pojawiła mi się nazwa zaklęcia. Teraz już wiem jak czuje się Annabeth znając odpowiedź na każde pytanie.

-Scourgify!

Niesamowite, że od razu pojawił się niebiański porządek. Kocham magię i czarodziejów! Mam nadzieję, że bogowie nie czują się obrażeni... Jak na odpowiedź za oknem rozległ się grzmot. Przewróciłem oczami i postanowiłem skorzystać z iryfonu, żeby porozmawiać z Annabeth. Wyciągnąłem drachmy, które spakowałem wcześniej, ale o dziwo nic się nie stało. Bogini nie przyjęła mojej ofiary. Jęknąłem cicho myśląc, że może tu nie ma typowego zasięgu. Jest też gorsza opcja, typu: Annabeth grozi niebezpieczeństwo albo bogini się na ciebie zezłościła. Szczerze nie wiedziałem co gorsze. Jasne, że nigdy bym nie chciał, żeby Annabeth coś się stało, ale ona umie o siebie zadbać. Gorzej byłoby ze mną gdyby dopadł mnie kolejny zły bóg.

-No trudno! Pora iść spać, bo jutro moje pierwsze zajęcia- rzekłem do siebie.

Zauważyłem, że jak pojawiłem się w Hogwarcie to zacząłem więcej mówić do siebie. Chyba brakuje mi jakiegoś towarzystwa. Z takimi myślami odpłynąłem w kraine Morfeusza.
(Tak ogólnie to nie przepadam za gościem. No co? Uśpił mojego kumpla.)

...

Cześć!
Przyznaję, że pisałam ten rozdział z 3 razy zanim go opublikowałam, ponieważ chciałam, żeby był idealny.
Jeśli macie jakieś uwagi co do tekstu to możecie mi napisać z chęcią posłucham czyjejś opinii!
Miłego dnia/nocy

Percy Jackson w Hogwarcie :0Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz