Rozdział 8

949 51 10
                                    

Gdy znalazłem się na środku pola bitwy, przeraziłem się. Złoty pył latał pomiędzy mieczami, ale nie obeszło się bez krwi. Brzdęk metalu i głuche wołania o pomoc towarzyszyły mi, gdy przedzierałem się przez tłum, próbując zlokalizować przyjaciół.

-Percy! Hej!

-Nie spodziewałem się, że przyjdziesz!

Kilka herosów od razu mnie poznało, lecz nie było teraz czasu na czułości.
Potworów było więcej niż się spodziewałem. Przynajmniej setka lub dwie, a jeszcze nie widziałem wszystkiego. Za moimi plecami rozległe się głośny brzdęk. Odwróciłem się szybko i od razu zasłoniłem oczy przed złotym pyłem wiejącym mi w twarz. Wiatr nie pomagał. Przede mną stał mój kuzyn Nico z wyciągniętym mieczem. Puścił mi oczko i zniknął w tłumnie. Uśmiechnąłem się i rzuciłem się w wir walki. Nie obeszło się bez kilku zadrapań. Najbardziej dekoncentrował mnie fakt, że nigdzie nie widziałem Annabeth. Widziałem jednak, że w walce jest przebiegła, więc postanowiłem chwilowo się nie martwić.

Kolejne cięcia i kolejna fala bólu przechodząca przez moją prawą rękę. Nie zauważyłem wcześniej piekielnego ogara który staranował mnie dość porządnie. W głowie dalej mi się kręciło i czułem mdłości patrząc na mój bok i moją rękę. Nawet miałem trudności w poruszaniu szyją, co była dość nieprzychylne w walce. Przeciwników powoli ubywało, a ja dalej zastanawiałem się czy mają jakiegoś przywódcę lub zleceniodawcę. To dziwne, żeby w takiej dużej grupie atakowali. Nie często się tak zdarzało.
Postanowiłem się jednak skupić na ważniejszych rzeczach. Nagle poczułem szarpnięcie za ramię. Już miałem atakować, ale coś mnie powstrzymało.

-Percy!- głos mojej dziewczyny zadzwonił mi w uszach.

Odwróciłem się i zeskanowałem ją wzrokiem poszukując jakiś ran. Oprócz kilku zadrapań była cała. Nie uśmiechała się. Patrzyła na mnie zmartwionym wzrokiem.

-Wyglądasz strasznie- stwierdziła po chwili.

-Dzięki- odpowiedziałem. Wow inteligentna odpowiedź.

-Będzie trzeba ci to opatrzyć, bo nie wygląda to najlepiej- rzuciła przez ramię ciągnąc mnie do namiotu lekarskiego.

-Czekaj! Są poważniejsi ranni, ja muszę najpierw zadbać o bezpieczeństwo innych!

-Ale...

Ująłem jej twarz w ręce.

-Naprawdę nic mi nie będzie. Obiecuje, że po zakończeniu bitwy pójdę tam. Okej?

Gdy już chciała coś odpowiedzieć przeszyła jej ciało strzała. Upadła.

(Nie no za bujna wyobraźnia, tego nie było tak naprawdę. Uznajmy to za żart, który wiem, że był nie na miejscu. Pozdrawiam 💅🏻)

Gdy już chciała coś odpowiedzieć to opuściłem ręce i zniknąłem w tłumie. Nie będzie zapewne o to zła. Za bardzo mnie zna. Nie mogę zostawić tych wszystkich bliskich mi osób. Będę walczyć do samego końca, a tak w ogóle to nie zamierzam dziś umierać. W końcu zostałem nauczycielem, co nie? Jest to tak absurdalne, że aż zasługuje na dokończenie tej misji.

Walka trwała jeszcze przez dobrą godzinę. Potem rozejrzałem się i dostrzegłem Clarisse zabijającą ostatniego potwora. Ulżyło mi. Po chwili zobaczyłem jednak kilka ciał poległych herosów. Naliczyłem ich dziesięciu, a kilka innych zostało przeniesionych w bezpieczniejsze miejsce. Kręciło mi się w głowie. Teraz dopiero poczułem ból i zmęczenie. Pomogłem przenieść ciała i rannych. Serce mi się krajało jak widziałem kogoś w takim stanie. Gdy wszyscy byli już w miarę bezpieczni ruszyłem opatrzyć swoje rany, tak jak obiecałem. Po drodze mijałem zapłakanych herosów obejmujących martwe ciała przyjaciół. Przystanąłem przy każdym z nich próbując ich pocieszyć. Chociaż sam wiedziałem, że to nie pomaga.

Moje rany wyglądały gorzej niż się spodziewałem. Od szyi do policzka rozciągał się widoczny ślad po pazurach. Z rozcięcia lała się leniwie krew. Nadgarstek bolał przy praktycznie każdym najmniejszym ruchu, a w okolicy żeber po prawej stronie, była widoczna  rana od dźgnięcia. Nie była na szczęście aż tak poważna. To było na tyle, oprócz też innych niewielkich zadrapań.
Przez zawroty głowy miałem trudności w namoczeniu choćby ręcznika. Ręce mi się trzęsły, a obraz zamazywał. W takim stanie znalazł mnie Will Solance, syn Apolla. Zaciągnął mnie do wolnego miejsca wśród rannych i zabandażowano mi tam nadgarstek i żebra. A wszelkie rany oczyszczono. Miałem wracać do Hogwartu, ale musiałem zregenerować siły. Byłem tak zmęczony, że nawet nie protestowałem.

Następnego ranka obudziły mnie czyjeś szlochy. Przewróciłem się na bok przypominając sobie o wczorajszych wydarzeniach. Łóżka są tu strasznie niewygodne. Zdecydowanie wolę spać w mojej kabinie, ale Will narzekał, że musi mnie mieć pod okiem. Obraz mi się wyostrzył i zobaczyłem na końcu pomieszczenia młodą dziewczynę klęczącą przy boku martwego ciała. Była zapewne przyjaciółką może nawet dziewczyną poszkodowanego herosa. Chwilę się wahałem czy do niej nie podejść, jednak postanowiłem, że zostawię ją w spokoju. Próbowałem się jak najciszej podnieść z łóżka co nie było dobrym pomysłem. Zakręciło mi się okropnie w głowie. Pomimo tego wstałem ostrożnie i skierowałem się w stronę łazienki gdzie wykonałem poranne czynności. W miarę ogarnięty ruszyłem na śniadanie stękając czasami z bólu, gdy wykonywałem gwałtowniejszy ruch.

-Miałeś się nie ruszać- dobiegł mnie głos z tyłu.

Powoli obróciłem się napotykając szare tęczówki. Usmiechnąłem się niezręcznie nie umiejąc znaleźć wytłumaczenia. Ta tylko wzięła mnie delikatnie za rękę i poprowadziła w głąb pawilonu.

-Wiesz, że musisz dziś wrócić do Hogwartu?- powiedziała znajdując wolne miejsce. Nie interesowały ją zasady w tym momencie.

-Taa... Nie narzekam, ale wolałbym zostać tu w obozie- stwierdziłem.

-Ciężko mi to przechodzi przez usta, ale bez ciebie jest tu nadzwyczaj nudno- zaśmiała się perliście Annabeth.

Posłałem jej czarujący uśmiech i zaczęliśmy jeść. W trakcie jedzenia wymieniliśmy się swoimi teoriami dotyczącymi wczorajszego ataku. Nic sensownego nie przychodziło nam do głowy. Po skończonym posiłku pochowaliśmy ciała herosów w ciszy.
Następnie Hekate przeniosła mnie na teren Hogwartu. Nie zauważony przez nikogo wslizgnąłem się do mojego pokoju.

...

Miłego dnia/wieczora/nocy!





Percy Jackson w Hogwarcie :0Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz