✰ 18. (nie) Świąteczny Krwotok Z Palca ✰

68 14 148
                                    

19 grudnia, #19dzieńwritemasu

Dobra, dzisiaj wstawiam te dwa rozdziały, mam jeden zaległy do nadrobienia. Po co wam to piszę? Żeby się jak wczoraj nie wycofać XD

W czasie jednej z przerw Eleina ćwiczyła zaklęcie transmutujące na test McGonagall. Było ono dość trudne i złożone, dlatego Eleinie raz wychodziło, raz nie. W czasie zajęć ćwiczyli je na małych, żywych organizmach jak choćby muszy, lecz Eleina teraz w pobliżu nie miała przy sobie myszy, toteż próbowała zniknąć swoją sowę. A zważywszy na jej większe o jakieś siedem razy rozmiary, było to znacznie trudniejsze zadanie. 

Sowiarnia była pusta. Jedynie Eleina i rzecz jasna całe grono sów znajdowało się w pomieszczeniu. Przez otwarte okno do środka wieży wpadał zimny podmuch wiatru rodem z samej Syberii. Eleina uwielbiała zimne, świeże powietrze. Nawet w zimie była w stanie siedzieć przy otwartym oknie w piżamie. Było znacznie bardziej pobudzające.

— Zni... -kaj... — mamrotała pod nosem. Coraz wścieklej wykonywała ruchy różdżką, aż w pewnej chwili nieco przesadziła. Z różdżki wydostał się promień, który trafił na szczęście w sufit. 

Eleina aż wypuściła magiczne drewienko ze swojej dłoni. Przeklęła pod nosem i zaczęła uspokajać sowę, która wyczuła, że jedynie łutem szczęścia promień nie trafił w nią samą. Nastroszyła swoje pióra, a kiedy Eleina, przepraszając cicho ptaka, głaskała ją, sowa z determinacją dziobnęła dziewczynę. Z palca spłynęła strużka krwi. 

— Następnym razem trafię w ciebie, obiecuję — warknęła Eleina, posyłając sowie spojrzenie spode łba. Sowa zahuczała bojowo, toteż Ślizgonka postanowiła wysunąć się z linii ognia i dać spokój dalszym ćwiczeniom. 

Podeszła do pozostawionej na podłodze kawałek dalej torby. Ukucnęła przy niej i zaczęła wyszukiwać jakiejś szmatki, by owinąć nią palec. W środku torby był jednak taki burdel, że nie mogła nic znaleźć. 

Accio... — zaczęła wypowiadać już formułkę, kiedy coś przyciągnęło wzrok dziewczyny.

Zdumiona odłożyła różdżkę. Zapominając kompletnie o swoim zakrwawionym palcu, sięgnęła po zawinięty w rulon pergamin. Ozdobna, zielona wstążka była zgrabnie zwinięta. Nie przypominała sobie, aby wcześniej wrzucała ten rulon do torby. Sięgnęła po niego, rozłożyła pergamin i przeczytała:

Przed obiadem. Wieża Astronomiczna. Przyjdź sama.

I tyle, bez żadnego podpisu. Jedynie sześć słów napisane czcionką, której Eleina nie rozpoznawała. Obejrzała pergamin ze wszystkich stron, rzuciła nawet kilka zaklęć, aby się upewnić, że nic nie przeoczyła, ale nadawca tej wiadomości nic nie ukrywał. Zmrużyła oczy. 

— Nie przeszkadzam?

Już dawno Eleina się aż tak nie przeraziła na dźwięk czyjegoś głosu. Skupiona na liściku, nie usłyszała, gdy ktoś wchodził. Straciła równowagę i upadła na tyłek, przy okazji wywracając swoją zapełnioną aż po brzegi torbę. 

— Na Merlina, przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć! — Justyn rzucił się ku Eleinie, aby pomóc dziewczynie wstać. 

Przyjęła jego pomoc z lekkim zakłopotaniem. Chwyciła wyciągniętą dłoń, która, w przeciwieństwie do jej, była ciepła. Podniosła się, otrzepała, a potem zaczęli razem zbierać pośpiesznie kilka rzeczy, które wypadły z torby dziewczyny. Oboje wyciągnęli w tej samej chwili dłoń po jedną z książek. Ich wzrok na chwilę się spotkał. Justyn szybko puścił książkę.

Świąteczne lukrecje • Justyn Finch-Fletchley ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz