(Padało. Opłakiwał ich cały Londyn, nawet jeśli nie zdawał sobie z tego sprawy. Stracili żołnierza, co ważniejsze dobrego lekarza i swój Rząd. Dwóch wspaniałych ludzi, a dla tego jednego — najważniejsze istoty we wszechświecie. Pani Hudson nie mogła się pozbierać, nie mogła oddychać, ustać na nogach. Lestrade czuwał nad nią bez słowa, wpatrując się w brązowe drewno przysypywane ziemią. Oni, Molly oraz państwo Holmes — nikt więcej.
Sherlock zniknął. Rozpłynął się we mgle. Rozszarpał w szale Morana oraz Moriarty'ego, by zaraz potem uciec z zakrwawionymi dłońmi oraz dwiema dziurami w sercu. Nie było już osoby, która mogłaby go odnaleźć, więc nikt nawet nie próbowano za nim biec. Nikt go nie szukał. Nie spodziewano się, że wróci.
Londyn stracił swego detektywa.
Padało, a wśród deszczu nie dało się dostrzec wszystkich wypłakanych łez).
Sherlock dalej czuł miód na języku. Czuł Johna, smak zwycięstwa i niewyobrażalny spokój. Było tak cicho.
To nie miało sensu.
Nic nie miało sensu.
A mimo to czuł się wspaniale. Mógł się pogodzić z brakiem zrozumienia, z tym bezsensem, z tym niezbyt logicznym biegiem wydarzeń. John żył — nic więcej się nie liczyło.
Watson leżał tuż obok niego; wtulony w bok Sherlocka, z zarzuconą noga na jego udo i przyciśniętymi ustami do jego ramienia. Tej intymności nigdy się nie spodziewał, chociaż robili inne, bardziej fizyczne rzeczy. Ale to, właśnie te niewinne czynności, pozbawione pożądania, ale pełne miłości zaskakiwały i zadowalały Sherlocka najbardziej. John go chciał, kochał go, był z nim i po tym wszystkim został. Prawdziwy cud. W nagłej potrzebie dotknął delikatnie policzka przyjaciela.
John drgnął.
Zatrzepotał rzęsami, ziewnął i w końcu popatrzył na Sherlocka jeszcze zaspanymi oczami. Ileż uczucia mieściło się w tym spojrzeniu, ile czułości i przywiązania, radości i potrzeby.
Sherlock już wcześniej mówił poezją, myślał nią i czuł, a wtedy zastawiał się czy John nie został stworzony dla niego z najpiękniejszych słów i najbardziej skomplikowanych zagadnień matematycznych.
— Kocham cię.
— To naprawdę miły sposób na powiedzenie „dzień dobry”. Podoba mi się, bardzo. Kocham cię.
Pocałował go. Jak dziwnym było być tak po prostu, zwyczajnie szczęśliwym. Całym. Żywym.
Po zastrzeleniu Morana wrócili z Johnem do domu. Nic więcej nie mogli zrobić. Nie chcieli niczego robić. Pokój był skąpany krwią dwóch szalonych trupów. Nastała cisza, spokój, k o n i e c. Ledwo pamiętał, jak John rozmawiał z Mycroftem, który postanowił oczywiście wszystkim się zająć i kazał im odejść. Zaopiekuj się nim. Niech Sherlock odpocznie. Nie jest z nim dobrze. Rzeczywiście nie było, choć nigdy by się do tego nie przyznał. Zresztą nie musiał — zdawał sobie sprawę, że było to po nim zwyczajnie widać. Wszystkie emocje się z niego wylały; zmęczenie, niewyspanie, złe odżywianie wzięły górę, a on sam ledwo stał na nogach. Stres go pokonał i ten jeden raz strach z nim wygrał. Watson, jego żołnierz znosił to o wiele lepiej. Jak dobrze, że go miał, swego Johna, który objął go w pasie i wyprowadził na zewnątrz. Jak dobrze, że miał Mycrofta, który w odpowiednim momencie pociągnął za spust, a potem był jeszcze gotowy to wszystko posprzątać. Sam nie dałby rady, nie tym razem.
Wrócili do domu. John zaprowadził go na górę i posadził w fotelu. Zaraz wrócę Sherlock, zaraz wrócę, kochanie. I już go nie było. Gdzieś podświadomie wiedział, że zszedł tylko do pani Hudson (która za nic nie chciała opuścić Londynu, bo przecież miasto bez niej upadnie) opowiedzieć, co się stało, powiedzieć, że to k o n i e c. A mimo to nie mógł opanować trzęsących się dłoni i łez w oczach. Jakież to było żałosne, myślał. Cisza Sherlocka jednak nie satysfakcjonowała, nie wtedy. Za dużo się za nią kryło strachów i lęków. Potrzebował głosu Johna, jego ciepła, jego dobroci a przede wszystkim jego żołnierskiego opanowania. Oczywiście niedługo potem Watson znowu był przy nim.
CZYTASZ
Zdobyć Johna Watsona
FanfictionSherlock wie, że John go kiedyś opuści, więc postawia coś z tym zrobić, konkretniej: pragnie zdobyć Johna. Zdobycie żołnierza nie jest trudne, a jednocześnie bardzo jest, ponieważ Sherlock zaczyna się gubić we wzorach matematycznych, języku i świeci...