Znowu mnie tyle nie było. W ogóle tego nie czuję. Codziennie wchodzę w plik i pisze, jak wiem, co pisać albo po prostu czytam i się zastanawiam. Problem polega na tym, że znowu napisanie rozdziału zajęło mi góra dwa ostatnie tygodnie. Mój zapał wiele o mnie mówi. W końcu się to zmieni, bo musi. I nie chcę znowu pisać o tym, jak uważam, że rozdział jest okropny. Bo nie jest. Po prostu myślę, ze niektórzy nie tego spodziewali się po tym ff (chociaż w opisie widocznie widnieje słowo "poezja"). Przepraszam za wszystkie błędy i dziękuję Oldze i Ani za opinię i pomoc. Fragment zaciągnęłam z tej strony: http://kryzysowo.pl/rany-postrzalowe-od-broni-palnej/
__
Ciche pukanie. Drzwi otwierają się i do laboratorium wchodzą dwie osoby. Mike'a znasz: rozmawialiście kilka godzin wcześniej o twoich problemach ze znalezieniem współlokatora. Niedługo później zjawia się z byłym lekarzem wojskowym Johnem odesłanym do domu, który ma siostrę, do której nie chce się zwrócić o pomoc (chociaż ta się o niego martwi), ponieważ kobieta ma problemy z alkoholem. I jest też Thompson... Tego jeszcze nie wiesz. Wiem.
Nieznajomy rozgląda się po pomieszczeniu.
— Cóż, trochę inaczej niż pamiętam — odzywa się po chwili.
— Dokładnie.
— Mike, pożyczysz mi swój telefon? — mówisz. — Mój nie ma zasięgu — tak to się zaczęło.
— Stacjonarny nie działa?
— Wolę pisać wiadomości.
— Zostawiłem go w płaszczu.
Nieznajomy John wyjmuje telefon z tylnej kieszeni.
— Proszę, użyj mojego.
Nie reagujesz podszedłem, podziękowałem, zapytałem o Afganistan nie odpowiadasz olśniłem Johna, zwróciłem na siebie uwagę, zaprosiłem go do swojego życia zerkasz na Mike'a i chwytasz za płaszcz nienienieniene! oddał mi swoje...
(— ... serce?
— telefon. Oddał mi swój telefon. Tak to się zaczęło. Sherlock i John. Nasze wspólne życie. Podarował mi się, naprawił, zaakceptował, pokochał.
— Ciągle się mylisz. Podarował ci swoje SERCE, a jedyne co z tego ma to puste miejsce w klatce piersiowej, ogień i krew. Skup się.
— Myliszsięmyliszsię)
— Sprawdzę jak moja kawa.
Wychodzisz i nie tak skończyło.
Wszystko nie tak. Wszystko nie... John byłby szczęśliwszy. Myślałeś o tym często, przecież wiesz, że mam rację. Uratowałby go ktoś inny — jakaś miła, normalna kobieta. Ładna, przyjemny uśmiech, mądra, nudna. Poznaliby się w barze, podczas oglądania meczu. Umawialiby się na randki, w końcu zamieszkaliby razem w zwyczajnym mieszkaniu. Pracowałby w przychodni, poznałby nowych przyjaciół, wróciłby do siebie po wojnie. Wiódłby spokojne życie, jakiego pragnął. Ile razy ktoś musi Johnowi przyłożyć nóż do gardła, żebyś zrozumiał, Sherly, że jesteś dla niego niebezpieczeństwem. Zagrożeniem.
Cicho, cicho! Wszystko się zaraz rozpadnie, wszystkie ściany walą się z hukiem. Już od dawna nie było tu tyle duchów, tyle widm i demonów. Wszystko się rozwiewa, upada — nie wiem jak stąd wyjść. Jest tłocznie, za głośno, czerwono. Kto widział, żeby niebieski tak szybko przemieniał się w fiolet. Jeszcze więcej pęknięć i trzasków, a może nic ze mnie nie zostać i niewiele mnie to obejdzie, jeśli jego zabraknie.
CZYTASZ
Zdobyć Johna Watsona
Fiksi PenggemarSherlock wie, że John go kiedyś opuści, więc postawia coś z tym zrobić, konkretniej: pragnie zdobyć Johna. Zdobycie żołnierza nie jest trudne, a jednocześnie bardzo jest, ponieważ Sherlock zaczyna się gubić we wzorach matematycznych, języku i świeci...