No tak. Minął ponad rok. Szczerze, to miałam zamiar porzucić tego ficzka, a potem znowu nie. Taka huśtawka. On nie miał być taki. Miał być fluffem i już. Ale naoglądałam/naczytałam się rzeczy i zachciało mi się eksperymentować (co widać po niektórych rozdziałach). Jako tako rozplanowałam sobie co ma się zdarzyć, ale zrezygnowałam. I już. Wybaczcie jeśli was to nie zadowala, ale napisałam to głównie dla siebie i dla siebie będę go kontynuować. Z czasem przestałam widzieć w tych postaciach Johna i Sherlocka, a dostrzegłam w nich moich OC, których zaczęłam mocniej kreować na studiach. Więc to troszkę takie hybrydy. Malcolm jest pisarzem, Hans jest malarzem stąd te wszystkie nawiązania. ALE to nadal johnlock i to nadal jakaś moja wizja, mój niskich lotów ficzek. Miłego czytania i nie spalcie mnie na stosie.
M.
Jeszcze kilka chwil temu na horyzoncie widniał tylko wyblakły azuryt. Popielato, niebieskawo, grafitowy, pobłyskujący w prawie martwym blasku słońca.
Pojawił się. Stanął nad krawędzią, prowadzącą do szalejącego morza, chwycił za ołówek i naszkicował umierające niebo. Siedział przed zabrudzoną kopułą, nanosząc na nią szarością poprawki, wykończył prawie-czernią i lazurem opadające chmury deszczowe, a jednym ruchem pozbył się niechcianego złota i żółci. Z wdziękiem, całą swą delikatnością sunął pędzlem po płótnie, nakładając biel na wszechogarniający granat. Kolory łączyły się ze sobą, pochłaniały się, stawały się innym, cudowniejszym tworem. Ręka błądziła swobodnie po dziele; z uwagą nakreślała kolejne linie, aż niespodziewanie zatrzymała się. Dłoń mężczyzny drżała w jednym miejscu, naciskając na niebo zbyt silnie — prawda, zwycięstwo, triumf, duma, zarozumialstwo, zaślepienie — i tak narodził słonecznik. Mężczyzna zamknął oczy: z bólem i rozdartym sercem przyznał się do porażki. Zanurzył narzędzie w żółci, której tak bardzo pragnął się pozbyć, i kontynuował. Pusta, jałowa chłodna skała porosła złotymi poruszającymi się dostojnie kwiatami. Pobłyskujące chętne liście roślin głaskały bijące o brzeg fale. I z chwili na chwilę było coraz ciszej i spokojniej. Słoneczniki rosły w górę, wzbijały się ku swoim gwiazdom na niebie. Okryły silnymi łodygami zimną wodę, powstrzymały rozjuszone morze. Złoto ogarnęło cały obraz artysty. Dłoń nakryła dłoń.
Otworzył oczy.
— Sherlock — mruknął John w kark mężczyzny. — Przeniosłem swoje rzeczy do naszej sypialni.
Detektyw pokiwał głową na znak, że słucha. Jego kąciki ust prawie niezauważalnie drgnęły.
— I przygotowałem ci garnitur.
— Kolor koszuli?
— Wściekle granatowa.
— Idealnie. — Odwrócił się. Teraz patrzył wprost na Johna. — A ty?
— Wyciągnąłem mundur z dna szafy. — Odwrócił wzrok. Zsunął dłoń z klatki piersiowej Sherlocka na jego biodro. — Dawno go na sobie nie miałem. Nie wiem, czy nadal będzie pasował.
— Nie wydaje mi się, żebyś... — Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, o czym John tak naprawdę mówił. — Ależ Watsonie, nigdy nie przestałeś być żołnierzem. Gdybyś mógł tylko na siebie spojrzeć, gdy zaczyna się bitwa.
Piękny żołnierz.
— No tak, dzięki. Po prostu...
— Tęsknisz za tym?
— Trochę. Nie tak jak kiedyś. W każdym razie teraz już nie chciałbym tam wrócić. — Uśmiechnął się. — Wojsko to niemiłe, ale przyjemne wspomnienie. Niech tak zostanie.
CZYTASZ
Zdobyć Johna Watsona
FanfictionSherlock wie, że John go kiedyś opuści, więc postawia coś z tym zrobić, konkretniej: pragnie zdobyć Johna. Zdobycie żołnierza nie jest trudne, a jednocześnie bardzo jest, ponieważ Sherlock zaczyna się gubić we wzorach matematycznych, języku i świeci...