Są błędy wszelkiego rodzaju, więc za nie przepraszam. Rozdział jest niebetowany. Jak zwykle fluff, cukrzyca. Że was to nie męczy. Ja tam lubię takie rzeczy, więc no... Gdyby ktoś pytało fabułę, to jak widać skupiam się o wiele bardziej na uczuciach. Pierwszą część rozdziału napisałam szybko i łatwo, drugą niekoniecznie. Nie dlatego, że pianie spraw kryminalnych mnie męczy. Raczej nie chce mi się na tym skupiać w opowiadaniu, gdzie nie o to chodzi. Miejmy nadzieję, że się ogarnę i będzie lepiej. Liczę na szczere komentarze c: Miłego czytania.
Sherlock nie wiedział, dlaczego sądził, że pocałunki z Johnem mogą być nieprzyjemne. Co prawda Holmes oglądał wiele filmów, gdzie ludzie identyfikowali swoje DNA i nawet jeśli para zakochanych wręcz dyszała z podniecenia, to detektyw nie uważał tej czynności za godną uwagi. Wielokrotnie był świadkiem wymiany płynów w miejscach publicznych, lecz zawsze w takich momentach Sherlockiem wstrząsał nieprzyjemny dreszcz obrzydzenia. Detektyw z góry założył, że czerpanie przyjemności z pocałunków w jego przypadku byłoby niemożliwe, więc odpuścił sobie (bez większych sprzeciwów wewnętrznych) eksperymentowanie. Nie miał także zbyt długiej kolejki adoratorów, a nawet jeśli znalazł się jakiś desperata, Sherlock odrzucał go nie dłużej niż po trzech sekundach.
Aż pojawił się John, idealny w swoim jestestwie.
Wilgotny oraz miękki język Watsona błądził po żuchwie Sherlocka, zapoznając się ze strukturą skóry mężczyzny — uczył się jej na pamięć. Muskał długą szyję detektywa, gładził obojczyki, po czym wracał do ust, aby gryźć je delikatnie i ssać, i... Sherlock prawie umarł; dusił się, rozsypywał wewnętrznie, bo wszystko to było dobre.
Holmes nigdy nie podejrzewałby się o taką uległość, o taką słabość. Gdy patrzył na swoje odbicie w Pałacu Pamięci, nie poznawał samego siebie. Całkiem inny, odmieniony Holmes dotykał gładkiej tafli szkła, przekrzywiał głowę i zastawiał się, czy to wszystko doprowadzi do jego prawdziwego upadku. Sherlock płonął. Sherlock błyszczał, iskrzył się oraz lśnił, jarzył się, mienił i połyskiwał. Roztaczał wokół siebie białe ciepłe światło, a uczucie, które mu przy tym towarzyszyło, rozrywało konsultanta na strzępy. Za dużo impulsów.
Przestań! Przestań do cholery, sentymenty nie są dla ciebie. To doprowadzi do twojego upadku lub co gorsza — lądowania. Nie możesz mieć słabości, a to zgubne uczucie tym właśnie jest. Wycofaj się, zapomnij, przerwij to nienormalne w swej normalności szaleństwo. Usuń Johna Watsona.
Nie, nie, nie — powtarzał złamany i niepewny.
Nikt nie nauczył kochać Sherlocka Holmesa. Sherlock Holmes nigdy nie był kochany, rozumiany, otoczony opieką, miłością, ustami... I w chwili, gdy światło przygasało w umyśle detektywa, gdy rozsypany Sherlock słaniał się na kolanach przez swoje ograniczenia, pojawiał się John, będący stałym bywalcem Pałacu Pamięci, podawał dłoń Holmesowi i wszystko było już dobrze.
Ratujesz mnie na wiele sposobów — mówił do Watsona, widząc doktora po drugiej stronie nie do końca rozbitego lustra.
John o smaku miodu i gorzkie herbaty całował dłonie detektywa, ucałował odkryty skrawek skóry na brzuchu, następnie kościstego biodra. Spojrzał na Sherlocka z pytaniem, czy może. Holmes potrafił kiwnąć jedynie głową, bo był pewien, że w tamtej chwili pozwoliłby mu na prawie wszystko (prawie, gdyż seks nadal był czynnością zbyt niepożądaną, zbyt zbędną). John zsunął spodnie detektywa do kolan i rozpoczął tworzenie ścieżki poprzez dotknięcia skrzydeł motyla. Muśnięcie było delikatne, mrożące krew w żyłach, łamiące żebra. Usta Johna maltretowały przyjemnie udo Sherlocka, gdy ten zaciskał niespokojnie powieki.
CZYTASZ
Zdobyć Johna Watsona
FanfictionSherlock wie, że John go kiedyś opuści, więc postawia coś z tym zrobić, konkretniej: pragnie zdobyć Johna. Zdobycie żołnierza nie jest trudne, a jednocześnie bardzo jest, ponieważ Sherlock zaczyna się gubić we wzorach matematycznych, języku i świeci...